17 listopada 2019

Super szybki, super mądry, po prostu... super? czyli "Flash" sezon 1

Nazwa: Flash
Tytuł oryginalny: Flash
Rok produkcji: 2014
Gatunek: science fiction, akcja
Odcinki: 23x42 min
Twórcy: Greg Berlanti, Andrew Kreisberg, Geoff Johns
Kraj oryginalnej premiery: USA

Uwielbiam superbohaterów, tak więc nie było możliwości, bym nie obejrzała tego serialu. Postać Flasha kojarzyłam z animacji "Liga Sprawiedliwych", tak więc mniej więcej wiedziałam jakie ma umiejętności. Ale zaskoczyły mnie inne rzeczy. Zacznijmy od tego, że od superbohaterów nie wymagam, by byli idealnie. Wręcz przeciwnie. Doszukuję się wad, by byli jak najbardziej realni. I właśnie pod tym kątem zaczęłam oglądać ten serial.

Ale zacznijmy od początku. Barry Allen traci matkę w wyniku dość dziwnego zjawiska. Czerwone błyskawice w jego domu są na tyle nierealne i nierzeczywiste, że o śmierć kobiety posądzony zostaje ojciec chłopca, a z racji braku dowodów na niewinność, również skazany na więzienie. Przez to wszystko Barry wychowuje się w domu detektywa Westa, który ma córkę, Iris. Chęć uwolnienia ojca sprawia, że chłopak ma nieprzeciętny umysł. Logika, dedukcja oraz szybkie wyłapywanie szczegółów to zdecydowanie as w jego rękawie, czym prawdopodobnie zachwycił szefa komisariatu i od jakiegoś czasu tam pracuje. Wybuch w S.T.A.R. Labs spowodował u Barry'ego wiele zmian. Przede wszystkim śpiączkę, walkę o życie, by na końcu obdarzyć go super mocą, jaką jest prędkość. Od tego momentu Barry stał się strażnikiem miasta, znanym na początku jako smuga, by później przerodzić się we Flasha.

Jak dla mnie pomysł na całą fabułę jest naprawdę dobry. Na początku, kiedy Barry nie do końca kontrolował swoje moce, takie rzucanie przeciwnikami jest dobrym posunięciem. No przecież musiał jakoś zdobyć doświadczenie i ćwiczyć, a przecież bieżnia to nie wszystko. Tak samo logiczne było stopniowe zwiększanie ich trudności. Patrząc na to z "naukowego" punktu widzenia, ci wszyscy źli mieli tyle samo czasu, albo chociaż podobną ilość, na szkolenie swoich umiejętności co Barry. Jeśliby nie zapadli w śpiączkę, to Flash miał do dyspozycji laboratorium z gadżetami i wybitnymi naukowcami, dzięki którymi nadrabiał zaległości. Dziwi mnie jedynie to, że skoro pojawił się jeden złoczyńca, czemu od razu nie pojawili się inni? W chaosie najlepiej się łamie prawo, a wiadomo, że kiedy jest tylko jeden przeciwnik, to o wiele łatwiej go złapać, niż kiedy jest ich cała banda. No ale Flash musiał mieć jakieś szanse, więc pewnie dlatego się ograniczali.
Z drugiej strony fabuła podobała mi się pod kątem jej przebiegu do finału, jakie problemy się pojawiły,jak wprowadzali widza w błąd. Największym zaskoczeniem był moment, kiedy już prawie mamy rozwiązanie, jesteśmy przekonani, że to ta osoba jest odpowiedzialna za wszystko, a tu nagle niespodzianka, nowe sceny, nowe postacie, które wprowadzają taki zamęt, takie wątpliwości w naszą teorię, że sami nie jesteśmy pewni co jest dobre, a co złe. A najpiękniejsze w tym wszystkim jest to, że to wszystko ma ciągłość logiczną i nic nie wzięło się z kosmosu! No po prostu mózg rozwalony!

Co do samego Flasha, to go uwielbiam. Jestem umysłem ścisłym, po studiach matematycznych, dlatego też jego zdolność dedukcji, obliczeń oraz znajdywania poszlak jest dla mnie czymś niesamowitym, fenomenalnym. Barry to taki chodzący ścisłowiec, dlatego też jest bliski memu serduszku. Do tego jest zakochany w Iris, jednak utknął w mitycznym miejscu zwanym friendzone. To było takie słodkie, kiedy próbował z niego wyjść. Ale wróćmy do jego charakteru. Barry, po otrzymaniu mocy, poczuł się odpowiedzialny za miastu. Już przedtem pomagał je chronić pracując w policji, jednak teraz miał więcej możliwości, więc nie przepuścił takiej okazji. I bardzo dobrze! Znaczy się bardzo dobrze, że miał podwaliny do tego. Byłoby dziwnie, gdyby był łobuzem i nagle, po dostaniu mocy, stał się bohaterem. A tak to działał zgodnie ze swoim charakterem i według swoich wartości. A to jest najważniejsze w bohaterze, mieć swój system wartości. Będę szczera, facet ma wady. Jest zapominalski, spóźnialski, a do tego szedłby na łatwiznę. No i nie przeszkadza mu poświęcenie własnego życia dla dobra innych, co teoretycznie nie jest wadą, jednak patrząc z perspektywy jego rodziny jest. No bo kto chciałby stracić syna/brata/ukochanego? Nikt. No a ten wariat pcha się gdzie tylko może, by pomóc ludziom. A jak nie daje rady, to się szkoli i znowu się pcha. Barry jest postacią przemyślaną, spójną i da się lubić, nawet bardzo.

Inni bohaterowie też nie są pozbawieni osobowości. Chociażby Cisco czy Caitlyn. Obydwoje są naukowcami, umysłami ścisłymi, jednak są zupełnie inni. Cisco jest luzakiem, który nie przejmuje się zbytnio światem, fascynuje się technologią i jest otwarty na nowe możliwości. Caitlyn natomiast jest osobą dość zamkniętą w sobie, która niezbyt lubi zmiany, wydaje się chłodna, chociaż to tylko pozory, lecz ma naprawdę złote serce. Joe West według mnie został wykreowany bardzo dobrze. Widać było, że jest dla Barry'ego ojcem, jednocześnie nie umniejszali roli ojca biologicznego chłopca. Według mnie trudno jest pokazać zestawienie dwóch ojców, jednego biologicznego, a drugiego adoptowanego, gdzie widać tą rodzicielską więź, ale jednocześnie nie da się pomyli który ojciec jest który. Każda z postaci drugo- i więcejpobocznych ma stworzoną historię, uniwersalny charakter. Wszystko jest dopięte na ostatni guzik. Po prostu przyłożyli się, jeśli chodzi o kreowanie postaci.

Ogólnie mogę powiedzieć, że pierwszy sezon Flasha jest kawałkiem dobrego serialu o ludzkim superbohaterze. Wciąga nas w nowy świat, pokazuje go, opisuje, a dodatkowo nie przytłacza. Mimo tylu nowości czułam się luźno! Zdecydowanie polecam, chociażby ze względu na obecną jesień i długie wieczory. No bo jesienne wieczory i kopanie tyłków złym postaciom to idealne połączenie, prawda?

15 listopada 2019

Mamuśki w akcji, czyli "Dobre Dziewczyny" / "Good Girls" sezon 1

Nazwa: Dobre Dziewczyny
Tytuł oryginalny: Good Girls
Rok produkcji: 2018
Gatunek: Komediodramat, kryminalny
Odcinki: 10x45 min
Twórca: Jenna Bans
Kraj oryginalnej emisji: USA

Lista polecanych seriali na Netflixie jest zadziwiająca. Obok kompletnych gniotów potrafi wstawić coś naprawdę dobrego i tylko szczęście wie na co natrafimy. Tym razem dałam się ponieść. Szukałam czegoś lekkiego i koniecznie z lektorem, ponieważ miałam trochę prania do poskładania. No i tak zaczęłam oglądać "Dobre Dziewczyny". Pranie musiało poczekać, bo się wkręciłam już w pierwszym odcinku.

Kiedy pojawia się zbrodnia, zawsze jest jakaś przyczyna. Dlatego kiedy już na początku serialu trzy kobiety napadają na sklep to znak, że to większa akcja, a fabuła będzie skomplikowana. I nie pomyliłam się. Beth, Annie i Ruby to trzy mamy, które mają swoje problemy. Beth jest kurą domową, ma męża, który traci wszystkie oszczędności i zdradza pomimo posiadania z żoną czwórki dzieci. Annie to samotna matka, która walczy o opiekę nad córką z byłym mężem i jego nową, idealną żoną. Ruby to szczęśliwa żona policjanta i zatroskana matka, ponieważ jej córka poważnie choruje, a na leki nie starcza pieniędzy.Każda z nich ma powód, by złamać prawo. Jednak nikt nie przewiduje, że napad to dopiero początek ich problemów.

Cała fabuła skupia się pomiędzy tymi trzeba kobietami. Po napadzie okazuje się, że sklep był "po ochroną" gangu, który chce odzyskać skradzioną kasę. Co za tym idzie? Dziewczyny muszą znowu kombinować, ryzykować własne życie, a na dodatek nic nie mogą powiedzieć rodzinie, żeby nie narazić ich na niebezpieczeństwo. Wszystko było dokładnie zaplanowane, rozmieszczenie kamer, cały plan, nawet zaplanowały kwotę, jaka będzie w sejfie. Miały ukraść 30 tysięcy, czyli "drobne" jeśli chodzi o napady, a wyszło zdecydowanie więcej. Zaciekawione działalnością gangsterską i łatwą kasą postanawiają... Spróbować swoich sił w tym. Sprzymierzają się i to chyba ich największy błąd. Z jednej strony wszystko idzie fajnie, kobiety zarabiają, ale z drugiej... Jedno złe słowo i wszystko trafia szlag. A tu bardzo często coś idzie niezgodnie z planem. Każdy odcinek sprawia, że z lekkiej komedii, którym to było, przesuwamy się w stronę cięższych klimatów, wręcz kryminału. Najfajniejsze było to, że wszystko trzymało się kupy. Cokolwiek zrobiły kobiety niosło ze sobą konsekwencje. Nic nikomu nie uszło płazem, bo takie jest życie. Są jednak momenty, które przywodzą nas o dysonans poznawczy. Z jednej strony mamy postać, jej charakter, a z drugiej jej pewne zachowanie. I do tego mogłabym się przyczepić, gdyby nie to, że dokładnie przemyślałam jej powody. I szczerze? Z pozoru błąd logiczny tym błędem nie jest, a przynajmniej dla mnie. Konkretne przedstawienie postaci postawionych pod ścianą to jest to, czego tutaj nie brakuje.

Jeśli chodzi o bohaterów to jestem w nich zakochana. Widać, że był na nie pomysł. Niby trzy różne kobiety, ale jednak wszystkie matki, które rozumieją swoje problemy. Każda z nich ma wyrazisty charakter, który kształtuje się z odcinka na odcinek. Jest tak, że niektóre osoby są całkiem inne niż na początku sezonu i to mi się naprawdę podoba. Nic dziwnego, skoro spotkało je to, co spotkały. To musiało wpłynąć na ich życie, o czym nie zapomnieli twórcy serialu. Za to wielki plus. Zazwyczaj jak ogląda się programy typu "Waga" czy coś takiego i jest o jakimś zbrodniarzu, często są opinie o nim "to był taki dobry chłopiec". To samo można powiedzieć tu! O każdej kobiecie sąsiedzi powiedzieliby "to była dobra kobieta, niemożliwe, żeby to zrobiła".

Całość podchodzi trochę pod klasyczne zagrania. Z pozoru idealne rodzinki kryją w sobie coś mrocznego. Do tego odrobina komedii, no bo kobiety są w tym wszystkim nowe, więc jasne, że będą popełniać błędy i nie będą nieczułymi gangsterkami. Fajnej lekkości dodają też wątki obyczajowe, które nie zostały pominięte, ani potraktowane po macoszemu, a wręcz przeciwnie, dają napęd na całą akcję. Serial nie jest dla każdego, albo uderzy w gust, albo człowiek się przy nim wynudzi. Na szczęście, dla mnie do wyboru była tylko pierwsza opcja. Dwa dni i pochłonęłam całość. A widząc ostatni odcinek nie mogę się doczekać by się dowiedzieć, co będzie dalej! To jest zbyt popaprane!

12 października 2019

Klon klonowi nierówny, czyli "Orphan Black" sezon 1

Nazwa: Orphan Black
Tytuł oryginalny: Orphan Black
Rok produkcji: 2013
Gatunek: science fiction
Odcinki: 10x43 min
Scenarzysta: Graeme Manson
Reżyser: John Fawcett

Wiesz jak to jest wyjechać gdzieś, gdzie jest mało do robienia, człowiek się nudzi i nie wie co ze sobą zrobić, a do tego nie może spać? To właśnie ja od kilku dni. Dlatego też wieczorami/nocami uparcie oglądam Netflixa, albo czytam randomowe wypociny na Wattpadzie, bo oczywiście zapomniałam książek. No ale oglądanie serialu o północy jest całkiem spoko, zwłaszcza, kiedy łózko w miarę wygodne, a Silniejsza Połówka chrapie jak maszynka do golenia połączona z blenderem. Nie koloryzuję, serio tak chrapie. Orphan Black skusiło mnie ikonką, okładką, plakatem, no zwał jak zwał. Było dziwne i intrygujące. Nie wiem czemu, ale moim pierwszy skojarzeniem było "Orange is the new black", dlatego trochę zwlekałam z oglądaniem. Ale do rzeczy.

Sarah jest młodą kobietą, która wraca do miasta, żeby odzyskać córkę. Na peronie jednak spotyka kobietę, która zachowuje się dziwnie, ściąga buty, żakiet, a następnie... Wskakuje pod pociąg. Zwykły samobójca? Bynajmniej. Kobieta ta wyglądała identycznie jak Sarah, dlatego ta postanawia podszyć się pod zmarłą, by odzyskać swoje dziecko. Nie podejrzewa jednak, że Beth, samobójczyni, była wciągnięta w większą akcję. Dodatkowo Sarah musi teraz udawać detektyw oskarżoną o zabójstwo cywila, kiedy nie ma zupełnie pojęcia o przeszłości Elizabeth, o tym wydarzeniu, ani dlaczego dzwonią do niej obcy ludzie w sprawie spotkania i nessesera. Całość komplikuje fakt, że Felix, przyjaciel Sarah, za jej namową, sprawił, że zmarła Beth to oficjalnie w dokumentach właśnie jego przyjaciółka. A i do tego Vic, toksyczny handlarz narkotykami, który kocha Sarah i chce kasę. A to dopiero początek całej plątaniny wydarzeń.

Powiem Ci tak, nie czytałam opisu serialu, bo mi się nie chciało. No i w sumie dobrze, że tego nie zrobiłam, pewnie bym się zraziła. Jeśli chodzi o fabułę, to już pierwszy odcinek daje mocnego kopa fabularnego. Wszystko co się dzieje jest dziwne, niezrozumiałe, ale z jakiegoś powodu intrygujące. Z każdym odcinkiem nadchodzi coraz większe bagno. Wszystko się wali, sypie, co może pójść źle, to zazwyczaj idzie beznadziejnie, a kiedy widać iskierkę światła, to i tak wszystko szlag trafia. Lawina konsekwencji jest nieunikniona Co napędza każdy wątek, każde wydarzenie.
Klony, z tego co pamiętam z filmów, zazwyczaj były przedstawiane jako sztywne lalki, bezmózgie istoty, które ślepo wykonują rozkazy. Czasami zdarzyć się mogło, że jeden z nich zyskał własną świadomość i chciał żyć po swojemu, ale zazwyczaj to był zagubiony w życiu i świecie szczeniaczek. W tym serialu dochodzi się do czegoś więcej. Klony, jako wynik eksperymentu, mają własne życie, własne osobowości, marzenia, cele... To po prostu zwykli ludzie, którzy nie powstali w naturalny sposób. I nie dowiedziałyby się o tym, że nim są, gdyby nie spotkały siebie i nie zaczęły dociekać. Coś innego, coś nowego i świeżego w świecie seriali i naprawdę dobrze wykorzystane. No bo kto by nie chciał oglądać o tym jak organizacja naukowa stara się dowiadywać jak najwięcej odnoście eksponatów-klonów, inna organizacja chce je zabić, bo nie są urodzone, tylko stworzone - tak, religijni fanatycy zawsze na propsie w takich sytuacjach, no i na koniec, kto by nie chciał oglądać jak jeden przypadek rozwalił życie nieświadomej kobiecie.

Jest jeszcze coś, co mi się naprawdę spodobało w tym serialu. To, jak został przekazany. Nie ma tu ugrzeczniania scen. Kiedy ktoś kobie kogoś innego w jaja, jest to pokazane. Wbicie ołówka w oczy? Proszę bardzo! Sceny seksu? Wedle życzenia. Okaleczenia, tortury i inne uszkodzenia? Nie ma zamazanych. Coś realnego, co możemy widzieć, a nie tylko domyślać się, co się stało. Dzięki temu wiem jak każda z tych kobiet działa, co potrafi, a nie "ciekawe co zrobiła, może go kopała, bo bała się więcej? A może poszła na całość, tak wbrew temu jaka jest na co dzień?". Koniec z domysłami, jest wszystko postawione jasno i czysto.

Dla mnie szaleństwem było stworzenie tak różnych, odmiennych postaci. Kompletne przeciwieństwa samych siebie. Sarah to buntowniczka, punkówa, która próbuje udawać grzeczną. Wiecznie przyciąga problemy, wszystko potrafi skomplikować, by uciec z córką. Z jednej strony próbuje uciec, a z drugiej wziąć odpowiedzialność za to co zrobiła. Podoba mi się to, że naprawdę widać jej zagubienie w świecie. Że jej natura buntownika została, chociaż trochę utemperowana, ale została, kiedy chciała się ustatkować dla Kiry. To wszystko widać w jej spotkaniach z córką, z Artem, z Felixem.
Alison to po prostu kura domowa. Ma dwójkę dzieci, męża i pistolet. Dla niej najważniejsza jest rodzina, zrobi wszystko, by zapewnić jej bezpieczeństwo. Jednak, standardowo, jako kurwa domowa jest odrobinę niepewna siebie, boi się odpowiedzialności jaką niesie ze sobą cały misterny plan, a na dodatek panikuje, kiedy ktoś się skrada. Z każdym odcinkiem ona się zmienia. Priorytety zostają, rodzina nadal jest dla niej najważniejsza, ale z każdym dniem potrafi zrobić dla nich jak najwięcej, Od panicznej kury domowej, aż po pewny siebie, wyrachowany filar domu.
Cosima, uwielbiam to imię, jest przepiękne, to naukowiec. Robi doktorat z... i ma fioła na punkcie nauki. To właśnie ona zajmuje się badaniem próbek od wszystkich dziewczyn, ustala co się z nimi dzieje, kim są, skąd pochodzą i o co chodzi z nimi w tym świecie. Dla niej na pierwszym miejscu jest nauka. Kiedy jednak dochodzi uczucie, gubi się jak na nerda przystało. Jest człowiekiem i to widać.
No i Helena. Helena, której wprost nienawidzę. Wykreowana została idealnie. Maniaczka, która jest oddana sprawie. Chora psychicznie, a do tego manipulowana, by wypełniać rozkazy. Można rzec, że dopiero w kolejnych odcinkach zyskuje człowieczeństwo i własną wolę.

Najpiękniejsze jest to, że te wszystkie postacie gra jedna aktorka, Tatiana Maslany. O borze, przez pierwsze dwa, albo trzy odcinki myślałam, że to kilka kobiet, które są podobne do siebie, ale po przejrzeniu FilmWeba okazało się, że to jedna i ta sama osoba. Talent aktorski na naprawdę piekielnie wysokim poziomie. Tak zagrać kilka postaci? I to zupełnie różnych? W jednej chwili jest kurą domową, spokojną, empatyczną, a zaraz psychiczną zabójczynią, która jest chodzącym szaleństwem! Jej imię i nazwisko powinno być definicją aktorstwa. Ale to, że ona gra poszczególne postacie to nic. Ona gra postać, która udaje inną postać i, o kurde, nie widać wtedy docelowej postaci tylko... Hmmm... Może tak. Sarah udaje Alison na przyjęciu. Nie widzę Tatiany, która gra Alison, tylko Sarah, która podszywa się pod swojego klona. Ta kobieta naprawdę potrafi tak zmieszać dwie postacie, że wychodzi jak rzeczywistość! Klękajcie narody, obejrzę wszystkie filmy z tą laską.

Serial jest do pochłonięcia na jeden raz. Mi zajęło to dwie noce, bo już padałam, ale naprawdę nie mogłam się oderwać. Fabuła wciąga. Bohaterowie jak prawdziwi. Całość akcji, co mi się bardzo podobało, została oddana kobietom. Jasne, są faceci, ale ich wkład jest mniejszy niż płci pięknej, bo to właśnie ona wszystko napędza, ona stanowi źródło kłopotów i akcji. Wreszcie naprawdę dobry serial akcji, gdzie nie ma samych facetów, a kobieta nie jest jakąś super wybranką czy niewinną niewiastą. Siadaj natychmiast do Netflixa i odpalaj pierwszy sezon. Wsiąkniesz i zanim się obejrzysz, cały dzień Ci zleci, a odcinków zabraknie. Tak dobrego serialu, który nie jest fantastyką, dawno nie oglądałam. Aż jutro zacznę kolejny sezon pewnie!

1 października 2019

Jesienny Tag, czyli 2 lata zaległości, a odpowiedzi nadal takie same

Znowu zostałam nominowana, lecz tym razem przez Kamę Salvatore z bloga Lawendowa - Salvatore Book. Jesienny tag to ideał na jesień, prawda? Zignoruję to, że zostałam nominowana 2 lata temu. Po prostu zapomniałam o tym! Wybacz! Ale nie przedłużam już!

1. Szeleszczące liście - świat jest pełen kolorów: wybierz książkę z jesiennymi barwami na okładce.
Oj, trochę tego może być, ale zdecydowałam się na trzy. Żadnej nie przeczytałam (czy to moja wina, że książki, które czytam w 99% mają ciemną okładkę? Nie!), ale są na mojej liście (a raczej w zeszycie. Tak, musiałam założyć zeszyt do listy książek do przeczytania. To chyba źle o mnie świadczy, prawda?)


2. Cieplutki sweter - w końcu jest na tyle zimno, by chodzić w grubych, ciepłych swetrach: która książka wywołuje w tobie uczucie puchatego ciepełka?
Zdecydowanie cykl "Mroczny Łowca" oraz "Miłość na kołku" (kto wymyślił tłumaczenie tej serii?!). Zawsze jak to czytam, wracają wspomnienia studiów, kiedy to kupowałam sama swoje pierwsze książki i zagłębiałam się w świat romansu paranormalnego. Ach, co to za piękne wspomnienia. No i te historie takie słodkie i czułe. Idealnie mnie otulają.

3. Jesienna burza - wicher wieje, deszcz się leje: wybierz książkę do czytania w burzowy dzień.
Boję się burzy, więc to powinno być coś, co znam, a jednocześnie coś, co mnie uspokoi, złagodzi. No i musi mieć bohatera, przy którym czułabym się bezpiecznie. Zdecydowanie "Łowca Gildii" z Eleną i Raphaelem. Przy nich zawsze jestem bezpieczna!

4. Chłodne, rześkie powietrze: wskaż najciekawszą fikcyjną postać, z którą zamieniłbyś się miejscami.
Oj, tu jest problem. Chciałabym się zamienić z Jaenelle Angelini z "Czarnych Kamieni" Anne Bishop, ale nie wiem czy bym udźwignęła tą całą odpowiedzialność, presję i magię. A sama postać jest nie tylko ciekawa, ale i intrygująca i tajemnicza. W jednym ciele potężna czarownica i dziecko, a na dodatek to nie rozdwojenie jaźni, tylko spójna, jednolita całość.

5. Gorący cydr jabłkowy: która książka jest według ciebie niedoceniona i chcesz, by stała się kolejnym bestsellerem?
"Czarne Kamienie" Anne Bishop. Mało słyszę o tej serii, ale naprawdę zasługuje na miłość czytelniczek i czytelników. Genialny świat, niebanalni bohaterowie, a do tego te wszystkie intrygi. Coś cudownego i niedocenianego!

6. Pumpkin Spice: jaki jest twój ulubiony, jesienny posiłek?
Żelki. I frytki. I kurczak. I brokuły. I kalafior. I nie wiem jak mam wybrać, skoro tak wiele rzeczy ja lubię!

20 września 2019

"Moja lady Jane" Cynthia Hand, Jodi Meadows, Brodi Ashton

Tytuł: Moja lady Jane
Seria (tom): Ladyjanistki
Autor: Cynthia Hand, Jodi Meadows, Brodi Ashton
Tłumaczenie: Maciej Pawlak
Wydawnictwo: Sine Qua Non
Liczba stron: 432
Gatunek: fantastyka
Rok wydania: 2017
Hej Nat!

Jak dobrze wiesz, nadmierna reklama książki odstrasza mnie. To samo było z "Moją lady Jane". Była wszędzie. Dosłownie wszędzie. I chociaż spodobał mi się pomysł dodania osób zmiennokształtnych, to długo czekałam, by to przeczytać. Byłam też trochę zdystansowana, ponieważ aż trzy kobiety to pisały. Wyrok był jeden. Albo bardzo dobre, albo bardzo złe. Z trzech styli pisania nie mogło wyjść coś zwykłego. Ale przekonałam się, co nie?

"Moja Lady Jane" skupia się wokół trzech osób. Edward VI Tudor, król Anglii, powoli umiera na krztusicę i musi znaleźć kogoś, kto zajmie się państwem. Jane Grey, kuzynka Edwarda, jest osobą specyficzną, ponieważ ponad wszystko kocha książki. Ale to na nią spada obowiązek korony, gdyż takie jest życzenie króla. Gifford zaś to syn doradcy króla, a zarazem małżonek (z przymusu) Jane. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie końska natura mężczyzny, spisek, tajemnice, a dodatkowo zwierzęce tożsamości niektórych bohaterów. Cała trójka na stronach tej książki stara się odnaleźć siebie, zadbać o kraj, a jednocześnie ukarać winnych.

Na samym początku muszę wspomnieć, że najważniejszy w tej książce jest prolog. Autorki bezpośrednio piszą do nas, że traktują to jak zabawę, że nie jest to poważne, więc w skrócie, nie trzeba spinać tyłka, a jeszcze nam wytłumaczą cały świat. Tak w skrócie. I właśnie widząc to bez żadnego problemu możemy wpaść w otchłań, jaką jest ta książka. Jeżeli chodzi o samą fabułę, to jest ona na bazie prawdziwych wydarzeń. Historia Edwarda VI Tudora połączona z fantastyką. Będę szczera. Większość fantastyki, która dzieje się w "przeszłości", a którą czytałam, to fantastyka, gdzie dosłownie wszystko jest wymyślone, od władzy, aż po państwa. Miłą odmianą była pozycja, gdzie mamy rzeczywistą historię wzbogaconą o nową rasę, a mianowicie Eðianó (ewianów), którzy potrafią zmieniać się w zwierzęta. I właśnie dzięki temu ta historia mnie kupiła. Była czymś odświeżającym po dość niefortunnej serii, byłą lekka, zabawna, przyjemna, a do tego naprawdę ciekawa. Nawet przedłużenie życia króla Edwarda i Jane było dobrym wyborem, by jak najwięcej pokazać ze świata, które wykreowały te trzy kobiety. Dobrym pomysłem również było ukazanie myśli bohaterów. Każdy z nich miał inne spojrzenie na świat i co, co myśleli, a co robili, to zestawienie było wręcz cudowne. Cała historia była dla mnie spójna, nie zauważyłam luk fabularnych, za co daję plusa. Całość po prostu wciągnęła mnie do środka i kazała przeżywać przygody wraz z bohaterami, a to jednak coś znaczy.

Jeśli chodzi o bohaterów, to jestem jak najbardziej za. Przez całą fabułę każdy zachowywał się tak, jak został wykreowany. Na to zawsze będę zwracać uwagę. Jeśli chodzi o Jane, to pokochałam ją od pierwszych stron. Miłośniczka książek, która by tylko czytała? Identyfikuję się z nią! Idealne odwzorowanie mnie! Do tego jest odważna, uparta i jak trzeba, to tupnie nogą, a co! Jak się bawić, to się bawić! Dodatkowo stopniowo, wraz z rozwojem historii, dorasta, zmienia się. To jest tak dobrze wykorzystane, że nie mogę się doczekać kolejnych książek tych pań.

Durgą postacią, którą wręcz uwielbiam, jest Gifford. Ma mały problem, natury futerkowej, jak to mówili w Harrym Potterze. Za dnia jest koniem. Galopuje, żre trawę i sianko, a w postaci ludzkiej pisze wiersze. Udaje, że kiedy go nie ma, chodzi na dziewki, ponieważ dla niego lepiej mieć opinię rozpustnika, niż oznajmić, że jest się zmiennokształtnym. Cóż, to jego sprawa, ale to małe niedopowiedzenie bywało powodem wielu, oj wielu kłótni.

Ostatnią osobą jest Edward, nieśmiały chłopiec, marzący o prawdziwej miłości i pocałunku. To jedyna osoba, której kreacja niezbyt mi odpowiadała. Znaczy się, brakowało mi tego czegoś, co mogłabym nazwać "królewskością". Nie czuć było od niego aury króla, tylko zwykłego człowieka. A jednak powinien mieć w sobie to coś, coś, co widać u każdego władcy w większości książek. I mimo całego prologu, że to zabawa, to naprawdę tego mi brakowało przez całą książkę.

Bohaterowie drugoplanowi jak doradca, siostra króla, czy cała reszta zostały naprawdę szczegółowo wymyślone. Nie są to postacie jedne z wielu, które mają jakiś zawód, ale dostały naprawdę dopasowane cechy do swojego zadania. Każda jest inna, każda jest na swój sposób szczególna i każda wciągnęła mnie w historię. I tak, siostrę Edzia miałam ochotę zamordować widelcem z kiełbaską na końcu.

Ogólnie mówiąc jestem naprawdę zaskoczona, jak bardzo można zmienić historię wprowadzając tylko jedną zmianę, a mianowicie dodatkową rasę fantastyczną. Całe świat staje do góry nogami i dosłownie wszystko jest możliwe. Książka jest lekka, przyjemna i wciągająca. A przede wszystkim urocza. Idealna na jesienne wieczory, które właśnie nadchodzą. Otul się kocykiem, weź gorącą herbatkę i daj się porwać autorkom w ten cudowny świat. I chyba nabrałam ochoty do przeczytania książek o Tudorach. Ups?


Ściskam
Aga

19 września 2019

Zupa kurczakowa

Zupa kurczakowa nie jest dosłownie kurczakowa, ale podstawą smaku, jak dla mnie, jest właśnie kurczak. Uwielbiam ją robić i zazwyczaj jest jej tyle, że jem ją przez kolejne 3 dni. Ale co tam, jest pyszna, więc robię!

Podstawa:
- kurczak
- pieczarki
- kukurydza
- kapusta pekińska
- rosół / kostka rosołowa
- przyprawy

Opcjonalnie:
- brokuły
- kalafior

Na początek smażymy pieczarki. Następnie przysmażamy delikatnie kurczaka w przyprawach (ja osobiście uwielbiam dodawać słodką paprykę i curry). Gdy ten będzie ścięty z zewnątrz (może być surowy w środku, chodzi o zamknięcie go i ten smak smażenia), dodajemy kukurydzę. Smażymy około 3-4 minuty i dodajemy pieczarki. Następnie dolewamy rosołu, albo wody, lecz wtedy wrzucamy kostkę rosołową (ilość zależna od ilości wody, ja zazwyczaj wrzucam 2). Pod koniec gotowania wrzucamy pokrojoną w paski kapustę pekińską. Można doprawić pieprzem.
Opcjonalnie, jeśli mam, wrzucam kalafior i brokuła, żeby zrobić bardziej jarzynową, ale nie trzeba.



Przepis specjalnie dla Lisikotka, by nie musiał jeść zupek chińskich ^_^

8 kwietnia 2019

"Biuro M" Alek Rogoziński, Magdalena Witkiewicz

Tytuł: Biuro M
Autor: Alek Rogoziński, Magdalena Witkiewicz
Wydawnictwo: Filia
Liczba stron: 360
Gatunek: Literatura obyczajowa, romans
Rok wydania: 2018
Hej Nat!

Dawno, dawno temu Alek Rogoziński miał dyżur na pewnym fanpage, nie pamiętam dokładnie jakim gdzie odpowiadał na pytania innych ludzi. Tak mi się spodobały jego odpowiedzi, że zaczęłam obserwować jego profil na Facebooku. Nawet nie wiem na co do końca czekałam, żeby przeczytać jego książkę, ale na pierwszy ogień poszedł duet z Magdaleną Witkiewicz.

"Biuro M" to historia Barbary i Jacka, którzy zaczęli pracę w biurze matrymonialnym. Specyficzni współpracownicy i zwariowana szefowa to tylko część tego, co ich czeka. Basia ma za sobą trzy niedoszłe śluby i Elwirkę, a Jacek usilnie szuka kobiety, chociażby na jedną noc. To wszystko sprawia, że ta praca nie będzie taka łatwa. A wszystko zaczęło się od tego, że obydwoje chcieli zacząć nowy etap w swoim życiu.

Komedia i biuro matrymonialne? To mogło pójść albo bardzo dobrze, albo bardzo źle. Tutaj na szczęście wszystko się tak zgrało, że wyszła istna komedia. I to w tym pozytywnym znaczeniu. Sama historia skupia się na perypetiach miłosnych naszej dwójki głównych bohaterów, pokazując to wszystko w lekko wyolbrzymiony sposób pomieszany z dużą dozą naturalności. No bo hej, to nie jest normalne, że jedna kobieta miała trzech narzeczonych o imieniu Michał (tańcowało trzech Michałów, bo dwóch było za mało?), a ze wszystkimi skończyło się przez jedną osobę, a mimo wszystko wyszło to bardzo realistycznie, jakby mogło się to zdarzyć każdemu z nas. Podobało mi się jak całkowicie różne osoby funkcjonują na podobnej płaszczyźnie. No i współpracownicy tej dwójki! Zielarz, który wyglądem przypomina mi lokaja z rodziny Adamsów, sama nie wiem dlaczego, wróżka, która na początku wydawała mi się starszą panią, a dopiero pod koniec ogarnęłam, że to babuleńka, która krzepę ma niczym nastolatek. Podobało mi się, że oprócz wątku głównego, okazana została mniej więcej praca, jak to wyglądało, kilku klientów, takie małe smaczki, które uspokajały akcję, ale jednocześnie nie były nudne i mnie nie uśpiły.

Co do bohaterów, to uwielbiam ich! Ona, kobieta po przejściach, z doświadczeniem byłych facetów, nie wierzy w miłość i podobnie uczucia, a małżeństwo to dla niej abstrakcja. Pracuje w biurze matrymonialnym, bo musi, bo potrzebuje pieniędzy, a jednak nie wierzy w całą tą instytucję. Jej jedyny facet w życiu to kot, co nie podoba się się jej mamie, która wręcz nie może się doczekać ślubu córki. Podoba mi się, że od początku do końca ma swoje stanowisko w sprawie miłości i się go trzyma, że nie poleciała na pierwszego lepszego bo tak, jak to często w książkach bywa. Jacek zaś to pechowiec. Po prostu pech się w nim zakochał, przez to nie może nigdzie zagrzać dłużej miejsca. Praca w biurze matrymonialnym to już ostateczna ostateczność, czyli pomysł zdesperowanej i załamanej pani z urzędu pracy, by jednak chłopaczyna gdzieś pracował. Największą siłą tych bohaterów jest właśnie ich naturalność, niezmienność, ale też i wielka różnorodność. Ta dwójka to jak ogień i woda, ale dają radę.

Cała historia nie jest jakoś skomplikowana, łatwo idzie się przej fabułę, przyjemnie odczuwa rozgrywane momenty, a nawet nie odczuwa się kolejnych stron, które znikają jak szalone. Ciepła, rodzinna atmosfera to tylko jedna z licznych cech tej książki, która przyciąga. Dodam do tego jeszcze naprawdę dobre, komediowe wstawki. Czytało mi się naprawdę przyjemnie. Aż nie wiem kiedy ja to zrobiłam! Po prostu zaczęłam, PUF, i nie ma, koniec! Nie opowiem więcej o fabule, ponieważ już od samego początku jest wiele niespodzianek, których po prostu nie chciałabym zepsuć, ale zdecydowanie polecam. Ten duet to gwarantowana dobra zabawa! A wiem, że na swoim koncie mają jeszcze jeden duet. Może już niedługo do niego zajrzę? Kto wie!

Ściskam
Aga


24 marca 2019

10 książek, które zaczęłam czytać, ale odłożyłam

Bywa tak, że książki, które czytamy, są kiepskie, więc rzucamy je w dal i staramy ignorować. Ewentualnie nie mamy czasu i zapominamy o nich. Dokładnie to samo jest u mnie, nie raz i nie dwa porzuciłam książkę i z jakiegoś powodu nie wróciłam. Może kiedyś wrócę, nie wiem, zależy od czynników niezależnych ode mnie. Ewentualnie będą świeże pierogi na stole, to odpuszczę książki. Świeże pierogi ponad wszystko. Ta lista to nie będzie ranking ani nic, po prostu losowo porozrzucane na liście książki, których nie skończyłam czytać i się nie znbiera na to, bym skończyła w najbliższym czasie.

1. Buntowniczka z Pustyni Alwyn Hamilton

Ja wiem, że ta seria jest uwielbiana przez większość ludzi, ale po około 30 stronach umierałam z nudów. Prawdopodobnie to się dalej rozwija, akcja przyśpiesza, zmienia się, ale dla mnie jest pewne, że to w tej chwili nie moje klimaty, albo nie mój styl. No cóż poradzić? Czytać co innego. Ale tu wrócę, zobaczycie, że wrócę i przeczytam chociaż pierwszą część!

2. Pieprzyć jednorożce? Iwona Wróbel

Kocham jednorożce i to nie jest żaden sekret. Mam ich w łóżku cztery, przy czym jeden robi mi za poduszkę. Jednak ta książka jest tak absurdalna, jakby ktoś zażył narkotyki, popił 0,7 magicznego napoju i na koniec zjadł zapiekankę z grzybkami halucynkami. Nie ogarnęłam o co chodzi, co się dzieje i jakim cudem to zostało stworzone. Na trzeźwo tego nie ogarnę.



3. Immersja Erick Pol

O tej książce też jakiś czas temu było głośno. Wzięłam się za nią z czystej, babskiej ciekawości, ale... Czy tylko mnie ona wynudziła? Około 60 stron i ja miałam ochotę włączyć sobie cicho muzykę i zasnąć, bo byłam tak znudzona. Kawy nie pijam, a szkoda, bo może dzięki kilku jej litrom bym jakoś to przetrwała...



4. Ocean na Końcu Drogi Neil Gaiman

Ja doceniam, że Gaiman ma swój wyrobiony styl i dobre książki, jednak... Dobra, przyznam się szczerze. Siedem. Tyle stron zdołałam przeczytać i po prostu mnie odrzuciło. Miałam wrażenie, jakby ktoś rzucał we mnie piaskiem z pustyni bez odrobiny nadziei na kropelkę wody. Tak suche to było. W sensie nie, że brak logiki czy żarty na moim poziomie, ale brak czegoś głębokiego, momentu do zaczepienia, co w pierwszych stronach jest ważne. Ot płaskie niczym kałuża po kapuśniaczku.



5. Kształt wody Daniel Kraus, Guillermo del Toro

Ja nie wiem, czy ostatnio poważniejsze książki mi nie podchodzą, czy ta książka jest średnia. W każdym razie porzuciłam ją na lepsze czasy, by zaczął coś lekkiego. Film mam zamiar obejrzeć i może po nim wrócę do książki wiedząc co się wydarzy. Tak, wydaje mi się, że to będzie dobry pomysł.



6. Księżniczka Popiołu Laura Sebastian

Ja nie wiem jak to jest, że niektóre książki początki mają fantastyczne, wciągające, niepozwalające czytelnikowi odejść, ale z każdą stroną robią się coraz nudniejsze... To mi się tu wydarzyło. Okładka przepiękna, pierwsze rozdziały naprawdę fantastyczne, a potem bulb bulb bulb... Toniemy Panie Kapitanie! Akcja się rozciąga jak mój sweterek z komunii (był tak rozciągnięty, że ubierałam go mając 18 lat. Miałam wtedy 182 cm wzrostu, więc wyobraźcie sobie...). Czy wrócę do czytania? Jasne, że tak. Chcę wiedzieć jak się to skończy.



7. Najnudniejsza książka świata dr Hardwick, Prof. K. McCoy

Tytuł mówi sam za siebie. Książka zawierająca nudne fakty, informacje "ciekawostki", spisy, idealna do zaśnięcia. Spełnia swoją rolę perfekcyjnie. Aż z ciekawości kiedyś kiedyś ją przeczytam, by zobaczyć co w sobie kryje.



8. 365 dni Blanka Lipińska

Kieruję się zasadą, że nie oceniam książki, dopóki jej nie przeczytam. Czy pierwsze kilka stron wystarczy, żebym ją nienawidziła i hejtowała w internecie? Proszę, powiedzcie, że tak. Ja po gwałcie oralnym na stewardessie nie mam ochoty czytać tej szmiry... Tak, to od początku jest tak bardzo złe jak mówią... Dziesięć stron starczyło, bym prawie zwróciła naprawdę dobry obiad... BLEH!



9. Luna J. R. Rain

Przyznam się szczerze, zaczęłam ją czytać kilka lat temu, nie pamiętam z jakich powodów ją porzuciłam, ale do teraz nie miałam czasu, żeby wrócić. Ba! Nie pamiętałam, że ją zaczęłam czytać! Ale powrót do niej kusi. Ktoś może mi powiedzieć czy warto?



10. Batman: Rycerz z Gotham City Louise Simonson

Kiedy nie wiesz co czytać, weź najdziwniejszą książkę z półki, a zaraz znajdziesz coś, co chcesz przeczytać. Właśnie w takich momentach biorę się za Batmana i dlatego jestem na początkowych stronach. Wrócę? Jasne... Kiedy znowu nie będę miała nic do czytania!







I właśnie tak wygląda moja lista książek, które odłożyłam, ale do których chcę wrócić. Zobaczymy czy znajdę na to czas, a w planach mam wiele, oj wiele książek do przeczytania. Trzymajcie kciuki!

20 lutego 2019

Po 3 na stronę, czyli 3 najlepsze i najgorsze książki, filmy i seriale w 2018 roku

Tak jak pisałam w małym podsumowaniu, należy napisać o swoich topkach, czyli najlepszych i najgorszych książkach, filmach i serialach zeszłego roku. A będzie się działo.
To nie było łatwe podejście do wybrania najlepszego i najgorszego miejsca. Oj nie. Zbyt dużo do wyboru, a do tego trzeba wybrać, które gorsze od którego, a które lepsze. Ale cóż, pomyślałam i wymyśliłam.
Zacznę najpierw od książek.

3 NAJLEPSZE KSIĄŻKI W 2018 ROKU

1. Córka krwawych Anne Bishop
2. Dynia i Jemioła Aneta Jadowska
3. Kłamca Jakub Ćwiek



Od zawsze mówię, że Anne Bishop to moja ukochana autorka, a "Czarne Kamienie" to najlepsza seria jaką czytałam. Czy ktoś, wiedząc te informacje, miał jakieś nadzieje, że coś innego będzie na podium? Bo ja nie! Jeszcze nie przeczytałam książki, która pobiłaby Kamyczki. Więc zdecydowane numer 1 dla tej pozycji!
Jakiś czas temu na fb napisałam, że czytam właśnie "Dynię i Jemiołę". Znaczy wtedy czytałam, teraz mam ją skończoną. I wiecie co? Dawno się tak nie ubawiłam! Wróciłam do Dory, Nikity, Witkacego, poznałam inne postacie, których nie miałam przyjemności spotkać. Nie dość, że tak bardzo zachowane charaktery, to jeszcze ten klimat świąteczny! Nic, tylko brać.
No i "Kłamca". Trzecie miejsce, ponieważ nie podobał mi się za bardzo początek, ale jak się rozkręciło, to poszło! Już od dawna miałam w planach przeczytać i żałuję, że dopiero tak późno. Różne mitologie i wiara chrześcijańska w jednej książce? Potrzymajcie mu piwo, on to napisze!


3 NAJGORSZE KSIĄŻKI W 2018 ROKU

1. Zapomnij o mnie K.N. Haner
2. Osiemdziesiąt dni żółtych Vina Jackson
3. Szczęście za horyzontem Krystyna Mirek



Tytuł "Zapomnij o mnie" idealnie odzwierciedla całą książkę Należy zapomnieć o niej. O tym, że kiedykolwiek istniała. Nie dość, że błędy logiczne są duże, to jeszcze bohaterowie tak bardzo dziwni i zmienni, jakby nosili w sobie kilka osób, a co chwilę inna podejmowała decyzję i mówiła co innego. Nie wspominając o fabule, która jest naciągana, przerysowana, a do tego aż rzygać mi się chciało jak ją czytałam. Po prostu zła.
O "Osiemdziesiąt dni żółtych" pisałam już tutaj. Chociaż pierwsza połowa była całkiem spoko, tak druga część pozwoliła tej pozycji znaleźć się na podium. Toksyczna, zła, obrzydliwa, a do tego rujnująca poczucie godności i kobiecości. Naprawdę to chcemy czytać? Bo ja nie.
Trzecia książka jest zła pod względem naiwności. Trzeba być tak bardzo naiwnym, żeby uwierzyć, że cokolwiek z tego może dziać się naprawdę. I ja rozumiem, że to fikcja literacka, ale skoro pisze się książkę obyczajową połączoną z romansem, to jednak wypada, żeby ta rzeczywistość tam była, prawda? No bo jaki facet pozwoli obcej babie z marszu zamieszkać u siebie wiedząc, że nie będzie go w domu prawie cały dzień codziennie? No praktycznie żaden. A tak właśnie zaczęła się ta lawina absurdu. Ale koniec końców książkę czytało się szybko i przyjemnie. To jedyny plus.

3 NAJLEPSZE FILMY W 2018 ROKU

1. Avengers: Infinite War
2. Iniemamocni 2
3. Czarna Pantera



To chyba każdy już wie, jestem fanką superbohaterów, herosów i innych ludziów w rajtkach z nadprzyrodzonymi mocami (ale wielką kasą, chyba że to też jakaś supermoc). Chyba więc nikogo nie zdziwi, co jest moim ulubionym filmem zeszłego roku. Avengers: Infinite War był dla mnie czymś, na co długo czekałam. Wielu, po prostu wielu bohaterów, wielki konflikt, a do tego połączenie kilku historii w jedno (Avengersi, Strażnicy Galaktyki i Czarna Pantera). Bałam się co z tego wyniknie, no bo przecież wystarczyła jedna, czy tam dwie złe decyzje i film mógł się okazać klapą, ale niesamowicie mi się podobał. No i płakałam...
Drugiej miejsce zajmuje "Iniemamocni 2", czyli druga część super rodzinki. Tyle lat czekaliśmy na to, ale się doczekaliśmy! Niestety z filmami tak mam, że ja się boję, że coś zwalą. Po prostu. A dodatkowo klątwa drugiej części żyje i ma się dobrze, więc moje obawy nie były nieuzasadnione. Ale! Fajnie dobudowana historia, to nie jest tylko nawalanka na przeciwników, ale też zagłębia się w codzienność, wychowanie, no wiele rzeczy, które często zapomina się w filmach, a tu stanowiły bazę relacji i wydarzeń.
"Czarna Pantera" to gwarantowane trzecie miejsce. Dobra historia, świetna gra aktorska, humor Marvela, a dodatkowo jednoczesne wykorzystanie świata Marvela i stworzenie własnego, małego światka. Jednak najbardziej pokochałam postać siostry naszego króla. Mały geniusz!

3 NAJGORSZE FILMY W 2018 ROKU

1. Laleczka Chucky 5: Następne pokolenie
2. Ostatni Władca Wiatru
3. Świąteczny Kalendarz




Numer pierwszy - Laleczka Chucky 5. Powód jest prosty. Boję się horrorów, tak po prostu boję, ale oglądając to byłam znudzona i prawie zasypiałam. Samo to, że przy najmniejszych horrorach tulę się do JeszczeNieMęża i nie otwieram oczu, a tutaj zasypiałam świadczy o poziomie tego filmu. No i dodatkowo jak dla mnie było to nielogiczne. Dlaczego? Po co? Jak? Na te pytania nie dostałam ani jednej odpowiedzi.
Druga pozycja nie jest lepsza. Ja się zastanawiam jaki idiota wymyślił aktorską adaptację anime? No jaki? To jest tak okropne, że głowa mała. Nie dość, że okrojona fabuła, a do tego nie znając anime mało co można się połapać, to jeszcze gra aktorska jest na tak wysokim poziomie, że mój pies gra lepiej martwego, chociaż ani razu mu się to nie udało. Nie dla aktorskiej wersji anime!
Co do miejsca trzeciego, powiem krótko, żeby nie pamiętać tych złych filmów. Nudny, brak logiki, zła gra aktorska (chociaż w innych filmach ci aktorzy nawet sobie radzą, co im się tu stało, mikołaj zabrał im talent i zapakował do prezentów, żeby komuś na święta oddać?). Nuda jakich mało. Ja rozumiem, że filmy świąteczne bywają przewidywalne, ale nie aż tak! I do tego niszcząc taki potencjał! Bo tu przyznam się, że w samej fabule, pomyśle na historię ten potencjał widzę. Ale niestety nie potrafili go wykorzystać.

3 NAJLEPSZE SERIALE W 2018 ROKU

1. Chilling Adventures of Sabrina
2. Lucifer
3. Alexa & Katie



Sabrina, nastoletnia czarownica - kto tego nie zna jest młody. Dla mnie to mój nastoletni okres w życiu, gdzie u babci włączałam każdy odcinek i oglądałam, zachwycając się Salemem. Gadający kot, chociaż patrząc z perspektywy rozwoju technologicznego niezbyt dobrze stworzony, zdobył moje serce całkowicie. Jednak ta wersja Sabriny jest inna, horrorowata, mroczniejsza, ma więcej tajemnic. Całkiem inne spojrzenie na świat, cudowne zdjęcia. No po prostu nie idzie się oderwać. Zdecydowanie numer jeden zeszłego roku.
A tuż za Sabriną skrada się Lucifer. Tak, znowu wróciłam do tego serialu, by obejrzeć od nowa, bo przez brak czasu zostawiłam go w połowie drugiego sezonu. Jednak tutaj mówię o pierwszym sezonie, gdzie zostałam wrzucona w świat, poznałam tytułowego Lucifera i zakochałam się w nim. Fantastyczno-detektywistyczny serial z charyzmatycznym i egoistycznym głównym bohaterem o pobocznym wątku miłosnym to chyba moje idealne połączenie jeśli chodzi o stworzenie serialu. Ujął mnie całkowicie i nie puszcza.
Jeśli chodzi o Alexę i Katie, to o tym serialu już pisałam na tym blogu. Młodzieżówka, ale jakich mało. Nie jest głupi, wręcz przeciwnie. Chociaż rodzice, jak toi w tego typu serialach, nie są do końca normalni, to jednak posiadają te cechy, których nigdzie nie spotkałam. Mama Alexy jest zwariowana, pedantyczna, ale za rodzinę odda życie. Mama Katie chociaż lekko nieogarnięta, jest twarda, sprawiedliwa i troszczy się o dzieci. A najpiękniejsze jest to, że całość łączy normalne życie nastolatek z odpowiedzialnością i poważną chorobą. No bo hej, zazwyczaj to są jakieś pierdu pierdu motylki pierdu pierdu wkurzająca laska, pierdu pierdu ojejciu jaki on przystojny. No i to wszystko strasznie przerysowane. Oglądając ten serial zapomnijcie, że istnieje słowo przerysowany. Po prostu zapomnijcie i delektujcie się!

3 NAJGORSZE SERIALE W 2018 ROKU

1. Insatiable
2. Unbreakable Kimmy Schmidt
3. Sam i Cat



O tym serialu, którego nazwy nigdy nie mogę zapamiętać, było głośno. Tak bardzo reklamowany, a jak wszedł do Netflixa tak bardzo krytykowany. HA! Nic dziwnego. Zacznę od tego, że jestem gruba. Po prostu. I dobrze mi z tym. Jednak za każdym razem, jak oglądałam odcinek (maksymalnie jeden naraz oglądałam, a czasami musiałam go rozbić na kilka razy) czułam obrzydzenie do samej siebie, że bycie grubym to coś złego, że nie powinniśmy istnieć, że to grzech, że przecież jedyne co się liczy na świecie to cycki, bycie chudym i seks. Tak toksycznego serialu od dawna nie widziałam. Główna bohaterka to pusta lalunia ogarnięta żądzą zemsty na wszystkich, którzy krytykowali ją, jak była gruba. No i cały czas wszystko toczy się na temat seksu. Już nie wspomnę o tym, że dorośli w tym świecie są tak okropnie stworzeni, jakby jedyne co w ich głowie siedzi to seks, sława i pieniądze. Nic więcej. Miłość? A gdzie tam! Nie skończyłam tego dziadostwa, nie chciałam popadać w kompleksy. Tak, aż tak toksyczne to jest.
Na drugim miejscu znajduje się Kimmy, którą kiedyś kochałam. Tak, pierwsze sezony Kimmy są genialne, to jak ona poznaje świat po uwolnieniu, jak stara się pozostać sobą, a jednocześnie wpasować się w świat. Jednak im dalej, tym gorzej. Coraz bardziej widać, w tym serialu politykę, "trenty", idiotyzmy. Tak bardzo kręcone na siłę, by tylko wypowiedzieć się o tym, co dzieje się na świecie. W okresie, gdy o feministkach było najgłośniej, praktycznie cały sezon był o sile kobiet i o feminizmie, ale nie tak subtelnie, tylko na chama, jakby ktoś wam wywalił tost w znienawidzonym smaku, na który macie śmiertelne uczulenie, prosto w twarz. Nic przyjemnego i aż wymiotować się chce. Numer drugi, ponieważ najbardziej się rozczarowałam.
A co do miejsca trzeciego... O borze zielony i szumiący. Ja rozumiem, że seriale młodzieżowe rządzą się swoimi prawami, gdzie rodzina jest głupia, wszyscy są idiotami, ale, cholera, jasna, aż tak?! Pierwsze odcinki - ok, trochę głupoty, trochę niezdarności, naiwności i zabawy, ale im dalej w las, tym ciemniej. Bohaterki z odcinka na odcinek tracą mózgi, bo chyba nie ma innego wytłumaczenia na to, jak tak szybko można głupieć. Mam wrażenie, że wszyscy zaangażowani w ten serial założyli się o to, jak daleko mogą się posunąć, by ten serial stał się jak najbardziej durny. Poza tym, kto normalny zostawia bezmózgą wnuczkę samą w mieszkaniu z laską, która jest podejrzana i poznała wspomnianą wnuczkę dzień wcześniej? No przecież to idealny pomysł! Wcale ta nowa osoba nie musiała być jakimś złodziejem, który tylko czeka na okazję, by ogołocić mieszkanie, czy zbrodniarzem, który porwałby słodką idiotkę, by sprzedać jej organy na czarnym rynku. Nieee, takie rzeczy się nie zdarzają, bo to serial dla młodzieży. Naprawdę, pokazanie babci jako mającej swoją wnuczkę w dalekim poważaniu, swoje mieszkanie za nic, pokazanie dorosłego faceta boksera jako kompletnego idiotę (no bo wiecie, hehe, bokser, nie myśli, tylko bije), słodkiej idiotki jako dziewczyny, która uwierzy WE WSZYSTKO, dosłownie wszystko, to nie jest dobry pomysł. Puszczają to w telewizji, dzieci to oglądają, a potem się dziwić, że rośnie pokolenie głupków. No wybaczcie, ale taka prawda. Nigdy nie oglądajcie żadnego z tych seriali. NIGDY!

2 stycznia 2019

"A ja żem jej powiedziała..." Katarzyna Nosowska / 12 zdań

Tytuł: A ja żem jej powiedziała...
Autor: Katarzyna Nosowska
Wydawnictwo: Wielka Litera
Liczba stron: 208
Gatunek: literatura współczesna
Rok wydania: 2018

O tej książce było głośno przez autorkę, a raczej jej sławę, dlatego też i ja skusiłam się, żeby przeczytać. Bardzo często słyszałam, że ta książka jest szczera, porusza trudne tematy, jest genialna, każdy musi ją przeczytać, więc dokładnie tego oczekiwałam. No cóż, oczekiwania oczekiwaniami, ale rzeczywistość była zupełnie inna, ponieważ dostałam coś, co książką trudno mi nazwać. Wyobraźcie sobie, że bierzecie swój ulubiony blog, drukujecie go, dajecie okładkę, jakieś rysunki i wydajecie książkę - bo właśnie tak dla mnie wygląda "A ja żem jej powiedziała...". Cała treść jest bardzo luźna, śmieszne przemyślenia, swobodne podejście, jakbym poszła do sąsiadki na plotki i słuchała jej narzekania. No właśnie, cała ta książka to spisane plotkowanie, tylko po co mi to? Dla mnie to jest bezsensowne, kolejna książka o niczym, jakby wygodniej nie było po prostu wejść na bloga i przeczytać wpis. Chociaż przyznam się, że czyta się to szybko, bardzo szybko. No i jest całkiem inteligentne i czasami trafia w punkt. Nie zmienia to jednak faktu, że to tak, jakbym poszła do ciotki na ciastko i herbatę, spisała jej marudzenie i wydała książkę z tych notatek, każdy temat na stronę. Jak lubię takie blogi, tak takie książki są zdecydowanie nie dla mnie, po prostu nie dla mnie. Z jednej strony polecam, bo humorystyczne i na rozluźnienie idealne, z drugiej strony forma ciocinego marudzenia i psioczenia nie powala mnie ani na pięty, ani na kolana.

1 stycznia 2019

Czwarte urodziny bloga

To już czwarte urodziny bloga... Zaraz, że co?! Czwarte?! Już? Jak ten czas szybko leci! Masakra! Ostatni rok był dla mnie bardzo intensywny, wiele się w moim życiu zmieniło. Najważniejsze dla mnie to zaręczyny. Tak, zaręczyłam się i mimo minięcia prawie całego roku nadal się ekscytuję :D Druga sprawa to praca. Znalazłam pracę, przez którą jestem 12 godzin poza domem, co przekłada się na mniejszą liczbę przeczytanych i zrecenzowanych książek. Jedynie dwie rzeczy, a tak zmieniły moje życie. Ale przejdę teraz do kwestii książek.

W zeszłym roku (chociaż prawdę mówiąc 2 lata temu, bo w grudniu w roku 2017 :D) zrobiłam listę książek to przeczytania w 2018 roku. O tutaj. No to czas na porównanie. Które książki przeczytałam?
Soman Chainani - Akademia dobra i zła - Akademia dobra i zła 1
Susan Ee - Angelfall. Penryn i Świat Po - Opowieść Penryn o końcu świata
Anne Bishop - Córka Krwawych - Czarne Kamienie 1
Anne Bishop - Dziedziczka Cieni - Czarne Kamienie 2
Anne Bishop - Królowa Ciemności - Czarne Kamienie 3
Anne Bishop - Pisane szkarłatem - INNI 1
Anna Carey - Eve
Jacek Piekara - Płomień i krzyż. Tom 1 - Cykl Inkwizytorski 1
Jacek Piekara - Ja, inkwizytor. Wieże do nieba - Cykl Inkwizytorski 2
Carrie Vaughn - Kitty i nocna godzina - Kitty Norville 1
Carrie Vaughn - Kitty i nocny Waszyngton - Kitty Norville 2
Jennifer Estep - Dotyk Gwen Frost - Akademia Mitu 1
Ilona Andrews - Magia Kąsa - Kate Daniels 1
Christine Feehan - Mroczny Książę - Mrok 1
Patricia Briggs - Zew księżyca - Mercedes Thompson 1
Patricia Briggs - Więzy krwi - Mercedes Thompson 2
P. C. Cast - Wybranka bogów cz. 1 - W kręgu mocy Partholonu 1
P. C. Cast - Wybranka bogów cz. 2 - W kręgu mocy Partholonu 2

18 książek na 100. Z jednej strony dobry wynik, ale z drugiej mógłby być lepszy. Teraz tylko zrecenzować to wszystko, co zalegam. Chciałabym, żeby doba trwała 40 godzin... Potrzeba mi dłuższej doby. A i nie zapomnijmy, że pod koniec roku zakupiłam abonament na Legimi, dzięki któremu przeczytałam 18 książek. No i książki z biblioteczki. Tak ogólnie licząc doszłam do wniosku, że wypełniłam zadanie Przeczytam 52 książki w 2018 roku. W 2019 roku mam zamiar zrobić to samo, przynajmniej jedna książka w tygodniu.
No niestety zdarzyło się kilka książek, które zaczęłam czytać i przestałam, bo po prostu były nudne, nie wciągnęły mnie, albo czekają na lepszy czas. Wolałabym je skończyć, może mi się uda niedługo, zobaczymy. Ich jest około 7, jeśli dobrze policzyłam.

No to teraz trochę bardziej telewizyjna część, bo filmy i seriale. Cóż, zaczęłam oglądać mniej filmów. Może dlatego, że tam fabuła jest upchnięta i zdecydowanie wolę serial, gdzie mogę do tej fabuły wpaść. No właśnie, co do seriali, to trochę ich się przewinęło. Tak samo jak anime! Nie chcę teraz mówić dokładnie jakie były najlepsze, ponieważ planuję post "Po 3 na stronę, czyli 3 najlepsze i najgorsze książki, filmy i seriale w 2018 roku". Będę miała nie lada zagwozdkę, bo mimo wszystko to dość trudny wybór. Zawsze.

Zeszły rok był dla mnie również pozytywnym zaskoczeniem jeśli chodzi o blogowanie, ponieważ w 2018 roku pierwszy raz dostałam książki do recenzji, za co jestem ogromnie wdzięczna. Wszystkie trzy recenzje były pozytywne dlatego, że książki były fantastyczne. Miałam szczęście, naprawdę! Recenzje znajdują się TU, TU i TU.

Czy mam listę książek do przeczytania na 2019? Poniekąd. Przeczytać do końca listę z 2018 roku, a potem zacząć czytać wreszcie biblioteczkę. Na Facebooku napisałam jakiś czas temu, że chciałabym wreszcie przeczytać książki, które mam. Zwłaszcza, że pod choinkę dostałam 3 pakiety Ricka Riordana od narzeczonego, więc muszę je wziąć. No ale to nie moja wina, że jak jeżdżę w soboty na targ, to ludzie mają książki od 1zł do 5zł za sztukę. Nowe, dobrej jakości, nawet niektóre nowości z ostatnich kilku lat. Nie potrafię przejść obok nich obojętnie. Ale zobaczymy jak to wyjdzie.

Trzymajcie kciuki, a ja trzymam za was, by tylko dobre książki się wam trafiały!


Agu