24 maja 2023

Trochę z tego, trochę z tamtego, aż wychodzi błotko, czyli "Proroctwo Cieni" Michelle Madow

Tytuł: Proroctwo Cieni
Seria (tom): Elementals (1)
Autor: Michelle Madow
Tłumaczenie: Daria Kuczyńska-Szymala
Wydawnictwo: Wydawnictwo Kobiece / Young
Liczba stron: 288
Gatunek: fantastyka
Rok wydania: 2018

      Jak dodawałam książki na półki w Legimi? Ładna okładka, ładna okładka, ładna okładka, autora znam, ładna okładka, ładna okładka. Dosłownie tak. Dlatego raz miałam coś naprawdę dobrego, a raz... Ociepanie...
      Opis czytałam zaraz przed rozpoczęciem książki. Według niego "Proroctwo cieni" to połączenie Harry'ego Pottera i Percy Jacksona. No i takie właśnie miałam odczucie. Jakby niektóre rzeczy z tych książek wprost zostały skopiowane tutaj.

      Nicole wraz z rodziną przeprowadza się do nowego miasta, gdzie nie zna nikogo. Zaczyna chodzić do nowej szkoły, gdzie od razu dostaje się do klasy z przedmiotami rozszerzonymi. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, że dostała się do klasy dla czarodziei. Ba! Sama jest czarodziejką. I byłoby to dobre rozwiązanie, gdyby nie jeden mały problem. Ani ona, ani jej rodzina nie wiedzą, że jest czarodziejką.

      I właśnie tu pojawia się mój problem z tą historią. Po małym dochodzeniu Nicole zaczyna ogarniać, że to jej ojciec ma w swoich genach magię, ale on uciekł przez jej narodzinami. Nauczyciel jest przekonany, że ona wie o istnieniu magii i tak dalej, więc tak, to niemożliwe, żeby nauczyciel to wiedział, bo skąd, skoro cała jej rodzina i ona sama nie wiedziała? Chyba że to jej ojciec ją obserwował i specjalnie doprowadził do przeprowadzki, by ona mogła się uczyć magii. Ale wtedy powinien przekazać informację, że ona nie wie o magicznym świecie kompletnie nic, nawet to, że istnieje, dzięki czemu by nie uciekła, jak to prawie zrobiła. Więc co, gdzie, kiedy, jak i dlaczego? Denerwują mnie takie nieścisłości. Dodatkowo w tej książce jest jedna rzecz, której nienawidzę.
      Przychodzi taka, która nie wie nic o świcie i już na pierwszych zajęciach jest najlepsza, lepsza nawet od tych, którzy ćwiczą miesiącami czy latami. Serio? Nie można było dać jej odrobiny ćwiczeń czy treningu? Nie, bo przestałaby być panną idealną. To jest tak wkurzające, że praktycznie bez jakiegokolwiek treningu przyzywa kolorową moc, a dodatkowo idealnie ją używa! I to nie jeden kolor, tylko kilka naraz! Po przecież jest taka super! Fabuła jest po prostu denna i prostolinijna. W książkach zazwyczaj oczekujemy, że bohaterzy chociaż trochę się pomęczą by rozwiązać zagadkę, będą musieli sięgnąć po jakieś pomoce. Tutaj wszystko zamyka się w jeden dzień! I to nie chodzi tylko o znalezienie wskazówki, co to to nie, a o rozwiązanie całej przepowiedni i dotarcie do OSTATNIEJ zagadki! No cudowna drużyna! Wszelkie problemy rozwiążą za pstryknięciem palca. Jeśli chodzi o wątek rodzinny, to leży i kwiczy o dobicie, bo go w ogóle nie ma. Został tak zaniedbany i porzucony jak Wróżbiarstwo przez Hermionę.

      Co do bohaterki, to tego typu laski spotykałam w wattpadowskich opowiadaniach. Typowa Mary Sue, jakiej nie chcemy widzieć w książkach. Ani w serialach. Ani nigdzie. Tego typu postacie omijamy szerokim łukiem! To było takie irytujące czytać. Tak jak reszta bohaterów była strasznie infantylna. Jak ja walę suchary z dna studni, to oni wszyscy byli jeszcze dwa kilometry w dół.
      Ja naprawdę zastanawiam się jak ta banda głąbów tak szybko rozwiązała przepowiednie, bo miałam wrażenie, że oni wszyscy dzielą między sobą dwie ostatnie szare komórki. Może i jestem cięta na bohaterów, ale inaczej nie umiem. Od książek wymagam czegoś. Logiki. Rzeczywistości. Podstaw. Czasami, CZASAMI, przejdzie i Mary Sue, jeśli cała reszta jest dla mnie dobra, ale kiedy dostaję coś, co nie ma ani rąk, ani nóg, ani nawet tułowia czy miednicy, to jak ja mam się rozluźnić? Nie da się! Za to wkurzenie wchodzi na pełnej petardzie.

     Ta książka ma jeden, jedyny plus. Dzięki gniotom takim jak ona doceniam Legimi, że nie musiałam wydawać ani złotóweczki. Mimo szybkiego przeczytania żałuję każdej minuty poświęconej na tę pozycję. Słaba fabuła, słabi bohaterowie, naprawdę wszystko było słabe. Nie wiem co by można było zrobić, by to naprawić. Tej książce chyba zostało stracenie, bo w życiu jej więcej do rąk nie wezmę. A kolejnych tomów ani myślę tykać!

7 maja 2023

Kiedy coś świeżego jest kiepsko odgrzanym kotletem, czyli "Vamps. Świeża Krew" Nicole Arend

Tytuł: Vamps. Świeża krew
Autor: Nicole Arend
Tłumaczenie:Michał Zacharzewski
Wydawnictwo: Jaguar
Liczba stron: 384
Gatunek: fantastyka
Rok wydania: 2023

      Reklama tej książki dosłownie wyskakiwała mi wszędzie, na fb, tik toku, instagramie czy lubimy czytać. Jako miłośniczka wampirów nie mogłam przejść obojętnie!

      Dillon jest półwampirem, który w wieku osiemnastu lat dowiaduje się o swojej fantastycznej części osobowości. By poznać swoje wampirze dziedzictwo, udaje się do akademii wampirów, gdzie musi odnaleźć się w nowym świecie, do którego przynależy. Jednak okazuje się, że chłopak posiada niezwykłe moce, które mogą zburzyć dotychczasowy porządek.

- To naprawdę tutaj? – zapytała.
Wysoki, przystojny mężczyzna, który wydawał się zbyt młody na jej ojca, pojawił się z drugiej strony auta.
– A czego się spodziewałaś, Celeste? – warknął. – Ostrzegałem cię!
– Myślałam o czymś urokliwym, ale wyrafinowanym. Jak choćby Gstaad.
– Gstaad jest zbyt zatłoczone – odpowiedział jej ojciec. – Biorąc pod uwagę nasze wyjątkowe wymagania, to miejsce jest idealne.
      Fabuła jest nudna. Po prostu nudna. Dillon ma się szkolić na wampira. I tyle. Większość książki to lekcje, co jest spoko, pokazanie czego muszą się nauczyć wampiry, by funkcjonowały w społeczeństwie. Tylko też te przedmioty były dziwne, ale to już nie mi oceniać. Ogólnie czytając książkę miałam myśli “mamo, ja nie chcę, zabierz mnie stąd”. Serio. Główny temat to był seks, kto jest lepszy i silniejszy, dlaczego Dillon jest jaki jest i dziwne trójkąty miłosne niewynikające z żadnych stworzonych relacji (według mnie tam nie było żadnych relacji, tylko odgórne narzucenie “on będzie się lubił z nią, ona z nią, on z nim, a ci będą się między sobą kochać”). Nie o takie wątki romantyczne nic nie robiłam!
      To jest zwykła książka o wampirzych nastolatkach, których spuszczono ze smyczy i mogą się zabawić. Nic odkrywczego, nic nowego. To wszystko było! Marnie napisane lekcje i zajęcia również! O wiele ciekawiej ogląda się Dlaczego Ja czy inne Trudne Sprawy. Tam przynajmniej coś się dzieje. Nawet w dialogach nie dzieje się za wiele! Są durne, infantylne, zbędne i bezsensowne!

Lokalizację VAMPS utrzymujemy w ścisłej tajemnicy. Staramy się zminimalizować podróże do akademii i z niej. W związku z tym spędzicie z nami najciemniejsze miesiące aż do zakończenia roku szkolnego, które będzie miało miejsce trzydziestego pierwszego marca.
      Dillon jest jak kartka papieru. Charakter w ogóle nie napisany, płaski, a jego “wyjątkowość” to jedyne co go wyróżnia. Nic nie robi, fauła jakoś go przepycha do przodu. W nim nawet nie ma tej krztyny ciekawości, by poznać świat, do którego należy. Zachowuje się jak dzieciak, mający w dupie wszystko. Och, piję krew za setki tysięcy dolarów? Och well. Co z tego. I oczywiście to on został wybrany na przewodniczącego roku. No bo przecież jest najlepszy we wszystkim. Facet, który przez 18 lat żył jak człowiek okazuje się lepszy niż wampiry, które lata ćwiczyły i doskonalił swoje umiejętności. Jest na to jedna nazwa. GARY SUE. Tak spierdolonej postaci dawno nie widziałam.
      Pokładałam w Dillonie duże nadzieje, że okaże się wampirem, w którym dwie natury będą ze sobą walczyć, albo chociaż ta wampirza część będzie wyzwaniem, jeśli chodzi o obudzenie, ale nie jest, wręcz przeciwnie. Wampiryzm w nim obudził się bardzo łatwo i też bardzo szybko przejął kontrolę nad człowieczą częścią Dillona. Z jednej strony to logiczne, wampiry są silniejsze od ludzi, ale z drugiej strony po co cały czas było podkreślane, że on jest półwampirem, skoro jego wampirza część całkowicie zdominowała, a z człowieczeństwa zostały mu tylko nawyki.
      Postacie drugoplanowe wcale nie lepsze. Kopiuj-wklej. Wszystkie identyczne. Zero zróżnicowania! Myliły mi się niesamowicie właśnie przez to, że żadna z nich nie wyróżniała się niczym szczególnym. A nie, przepraszam. Jeden chłopak był przystojny, a jedna dziewczyna znała się na technologii. Co było wspomniane raz albo dwa na całą książkę, a przynajmniej takie ma się wrażenie. I tyle.

     Kocham wampiry. To moja nastoletnia miłość i zawsze się cieszę, jak ktoś sięga po tę rasę. Jednak ta książka jest bez dobrej fabuł, z kompletnie niewykreowanym światem i z dennymi bohaterami. Nic dobrego tam nie ma. Kompletnie nic. Jedyny plus? Szybko się czytało i nie zmarnowałam aż tak dużo czasu. Zdecydowanie odradzam!
Pełnokrwiste, mroczne fantasy z wampirami w roli głównej - guzik prawda!