16 listopada 2023

Totalny zmieniacz podejścia, czyli "Nie-Poradnik Pasjonaty" Bartłomiej Sztobryn

Tytuł: Nie-Poradnik Pasjonaty
Autor: Bartłomiej Sztobryn
Wydawnictwo: Wydawnictwo K2A
Liczba stron: 272
Gatunek: poradnik
Rok wydania: 2023

      Wiele miłośników książek próbowało swoich sił w pisaniu. Niektórym się udało i wydało swoje książki, niektórzy publikują swoje prace w internecie, niektórzy piszą do szuflady, a niektórzy porzucili to. Ja należę do tej grupy, która jest w trakcie pisania i wręcz marzy o debiucie. Dlatego kiedy Bartek zaczął szukać recenzentów swojej nowej książki, nie mogłam się nie zgłosić! Dalej mam w głowie jego książkę “Zwiastunka”, dlatego wiedziałam od razu, że to też może być coś dobrego.


      Zazwyczaj jak ktoś piszę poradnik, daje jasne wskazówki co ma zrobić, jak podejść do sprawy, jak rozplanować, czy czego unikać. A tutaj? Jak sam tytuł wskazuje, to NIE-poradnik, dlatego nie doświadczymy tutaj tych konkretów. Można w skrócie opisać, ze to wspomnienia, doświadczenie i rozmyślania o pisaniu, które są naprawdę pomocne. Bo przecież każdy z nas jest inny, do każdego z nas trafiają inne argumenty czy rady, dlatego nie ma idealnej książki dla wszystkich. Jednak tutaj… To się może sprawdzić dla 99% ludzi. Bartek nie pisze “hej, rób tak i siak”, tylko “zastanów się, jak podchodzisz do tego? A czy to Ci pomaga? Spróbuj wziąć pod uwagę też to, a nóż widelec wiatrak się przyda”. To wszystko przeplatane jest przykładami, wspomnieniami, które pokazują, że te wszystkie pytania, tematy do zastanowienia się mają sens. Że pisanie to nie tylko czynność, ale przede wszystkim styl życia i to właśnie od analizy i układania swojego życia trzeba zacząć.

Nie wolno mi było dać za wygraną – tak sobie wmawiałem. Wstawałem o szóstej rano i pisałem. Odprowadzałem dzieciaka do przedszkola i pędziłem na pociąg, który wiózł mnie do pracy przez prawie całą Warszawę. Pisałem w pociągu. Podczas półgodzinnych przerw, zamiast iść na żarcie z kolegami, szybko pochłaniałem jedzenie z pudełka odgrzane w kuchence mikrofalowej, biegłem do szatni, sięgałem do swojej szafki, wyciągałem z niej laptopa, po czym siadałem na parapecie jak dzieciak z podstawówki i zabierałem się do pisania. W drodze powrotnej też pisałem w pociągu.
      Ale wróćmy do początku. Często jak się czyta lub ogląda wywiady z autorami dostajemy informację, że mieli oni wsparcie od rodziny, wszyscy im kibicowali, na spokojnie do tego podchodzili, mieli czas pomiędzy nauką albo pracą. Tutaj Bartek pokazuje całkowite przeciwieństwo. Opowiada jak jego życie dawało mu w dupę fizycznie i psychicznie, ile musiał poświęcić, żeby pisać. Niejednokrotnie wspomina, że zaniedbywał swoje życie, bo skupiał się na pisaniu i to potem wpłynęło na wszystko. I dla mnie naprawdę mocnym plusem jest to, że pokazał, iż pisanie nie zawsze jest tak łatwe i przyjemne jak mówią. Że czasami trzeba wielu rzeczy się wyrzec, czy zacisnąć zęby i przyjąć kopy w tyłek, żeby tylko ruszyć chociaż odrobinę do przodu. I przyznam się szczerze, daje to motywacyjnego kopa. Bo skoro jemu się udało założyć wydawnictwo i wydać swoje książki, to dlaczego mi nie? Pokazał wprost, że jest ciężko, że trzeba mocno pracować, przeorganizować nie tylko swoje życie, ale i głowę. Całą ta biograficzna część nie kończy się na wstępie. O nie, nie, nie. Po całej książce są rozsiane przytyki. anegdotki czy wspominki odnośnie życia Bartka, co daje taki… Rzeczywisty? Bliski? Charakter. Pokazuje. że to nie jest napompowana książka encyklopedyczna z zasadami dobrego pisania, tylko trochę jak pamiętniko-notes pisarza, który zapisuje tam wszystko, co może się przydać, razem z “dowodami”. Oj ile razy uśmiechałam się do siebie, mając w głowie “doskonale Cię rozumiem” czy też “przeszłam przez podobne”. To bardzo uczłowiecza autora i pokazuje, że każdy może się mylić, nawet osoba, która wydała więcej niż swój debiut!

Nie ma co się ociągać. Potrzebne ci będą powyginane noże, ofiary z nienarodzonych dzieci i inne rzeczy, które twoją babcię oraz proboszcza doprowadziłyby do zawału, a które tak często pokazywane są w horrorach. Co, naprawdę myślałeś, że teorie spiskowe to bujda? Że Illuminati nie istnieją, a Ziemia nie jest płaska? No to… MASZ RACJĘ!
      Jeśli chodzi o treść merytoryczną, powiem wprost. To nie jest poradnik. Nie jest i bardzo dobrze. To coś więcej. Nie ma podanych informacji na tacy jak co pisać, nie muszę siedzieć z otwartymi stronami i przeszukiwać akapitów, kiedy próbuję napisać swoją opowieść. Ta książka ma za zadanie postawić nam tyle pytań, byśmy zaczęli kwestionować samych siebie! Jak zazwyczaj siadam do książki i po prostu czytam ciągiem (o ile młoda mi pozwoli, o co ostatnio ciężko, bo weszła w wiek testowania granic swojego bezpieczeństwa), tak tutaj czytałam po kilka-kilkanaście stron, analizując nie tylko to, co przeczytałam, ale również analizując swoje życie i stosunek do pisania przez pryzmat tego, co przeczytałam. Nie potrafiłam przejść obok tych słów obojętnie! Wiecie, te pytania nie były zadawane chamsko wprost (dobra, niektóre tak, haha, ale czasami inaczej się nie dało), ale został one okraszone właśnie historiami czy wspominkami biograficznymi połączonymi z sarkastycznym komentarzem odnośnie otaczającej nas rzeczywistości i tego, co się w Polsce dzieje. Całość konkretnie wchodzi do głowy robiąc zamęt jak diabeł tasmański w zamkniętym pomieszczeniu.

Czy aby nie jest tak w prawdziwym życiu? Czy sportowiec nie trenuje codziennie tylko po to, by ten jeden raz dostać się na mistrzostwa i ten jeden raz wywalczyć złoty medal? Ile prób podjął wcześniej? Ile podejmie później? A co ze mną? Ile książek napiszę, zanim stworzę swoje opus magnum? No i kto będzie odpowiedzialny za stwierdzenie, które z moich dzieł jest największe?
     Z tego wszystkiego wyciągnęłam, nie wiem czy słuszny, czy też nie, jeden najgłówniejszy wniosek. Wiele zależy od tego, jak będziemy podchodzić do pisania. Bo tak, jak my będziemy je traktować. ono będzie traktować nas. Podejdziemy skupieni tylko na nim - będzie szło gładko, ale tak jak my ignorując wtedy nasze życie, pisanie również będzie nam w głowie siedziało, nie dając miejsca na inne sprawy. Jeśli zaś podejdziemy do tego zbyt lekko, pisanie będzie lekko traktować nas, uciekać, nie siedzieć nam w głowie, a co za tym idzie miną wieki zanim coś napiszemy. I tu trzeba wyrobić sobie złoty środek, tak jak już wspomniała, przewartościować życie i głowę.

Niestety, jeżeli uważasz, że twoje lęki i obawy odejdą ot tak, ponieważ niczym w książkach o małym czarodzieju użyliśmy zaklęcia ośmieszającego nasze wewnętrzne demony, to jesteś w totalnym błędzie. Nie jest tak lekko. Nigdy nie było i nigdy nie będzie.
     Książka jest napisana przyjemnym językiem, okraszona humorem i pływająca w morzu sarkazmu, a mimo to czytałam ją dość długo. Daje sporo do myślenia, może nawet zadaje nam pytanie, czy jesteśmy gotowi, by wejść w pisanie na serio. Jak dla mnie, to pozycja obowiązkowa dla każdego, kto myśli, że rzuci pisanie, bo ma w życiu ciężko. Tak samo jak i dla całej reszty. I wiem, że w chwili zwątpienia, będę do niej wracać, by zmotywować siebie. Czytelniku, bierz, czytaj, myśl i pisz!

12 września 2023

Wakacyjne zderzenie dwóch pisarskich dusz, czyli "Napiszę nam szczęście" Wiktoria Kotecka

Tytuł: Napiszę nam szczęście
Autor: Wiktoria Kotecka
Wydawnictwo: Nie powiem
Liczba stron: 358
Gatunek: literatura młodzieżowa, romans
Rok wydania: 2023

      Lato już minęło, zaczął się wrzesień i czas szkoły, jednak umysł wciąż został na wakacjach. Dlaczego więc nie wrócić do tych dopiero co minionych dni z typowo wakacyjną książką?
Jestem wdzięczna za ebooka od wydawnictwa Nie Powiem, mogłam chociaż przez chwilę znów poczuć się poniekąd beztrosko.

      Łucja to pisarka, która swój debiut już ma na koncie i szykuje się do wydania swojej drugiej pozycji. W dniu podpisania umowy poznaje Alexa, który nie tylko nie chce się odczepić, a wręcz do niej dąży. Kolejne, przypadkowe spotkanie rodzi z pozoru niewinną relację pomiędzy dwójką obcych sobie ludzi, która ma swój termin ważności. Łucja i Alex muszą zawalczyć, czy ten termin oznacza koniec, czy też nie.

Chciałabym dotrzeć gdzieś, gdzie wreszcie coś poczuję. Coś prawdziwego. By wiedzieć, że żyję.
      Przyznaję się bez bicia, że nie miałam żadnych oczekiwać co do tej książki. Szłam w ciemno z myślą, że ta okładka nic mi kompletnie nie mówi, ale jest ładna. Miałam nadzieję na coś lekkiego, przy czym nie będę musiała myśleć o własnych kłopotach, No i właśnie taką narrację od początku poczułam.
      Bardzo spodobało mi się, że tym razem główni bohaterowie nie byli z dwóch różnych światów, których nagle coś połączyło. Fakt, jestem fanką tego motywu, jednak miło przeczytać coś zgoła innego. Łucja i Alex to pisarze, obydwoje siedzą w tym świecie i rozumieją się pod tym kątem. Jednak obydwoje są zupełnie do siebie niepodobni. Ale zacznijmy od fabuły.
     Sam początek skupia się na Łucji, która właśnie podpisuje umowę na swoją drugą książkę. Pokazuje nam jak mniej więcej jest w jej domu, jak jest traktowana i ile musiała “walczyć”, by wyjechać i się promować. Cała ta sytuacja i nieporadność życiowa bohaterki sprawia, że zostaje “wysłana” do ukochanych Somin, by pracować przez miesiąc. Jak dla mnie to jest naprawdę dobry początek książki. Wiem jak mniej więcej było w domu Łucji, czego się spodziewać po jej zachowaniu, co może pójść nie tak. Tak samo motyw spotykania tego samego chłopaka jest nie tylko interesujący, ale i bardzo prawdopodobny ze względu właśnie na obracanie się w tym samym środowisku. To dało fajne zaczepienie do przekomarzania się, trochę podejrzliwości, trochę upartości. Ciąg dalszy w Sominach był zupełnie inny. Łucja nagle musiała robić coś konkretnie, miała obowiązki, musiała wziąć odpowiedzialność za wszystko, a jednocześnie odnaleźć w tym wszystkim siebie. Akurat ten ostatni aspekt jak dla mnie jest bardzo ważny. Ciężko jest odnaleźć siebie, kiedy jesteśmy rzucani na głęboką wodę i musimy sobie radzić sami. Bardzo łatwo się wtedy wypalić, pogubić. Trzeba być zdeterminowanym i wytrwałym, by dać radę. Bohaterka zaczęła się stopniowo rozwijać. Od zamkniętej w swoim świecie introwertyczki, która boi się zagadać do ludzi przeobraża się w pełnoprawnego pracownika mającego znajomych i imprezującego z nimi. Wszystko przebiegało naturalnie, nienachalnie, stopniowo, jednocześnie zaznaczając wszystkie wątpliwości i komplikacje. Bardzo, ale to bardzo mi się spodobało, że wszelkie zmiany w życiu były przez Łucję kwestionowane, analizowane, czy w ogóle ona im podoła, czy to nie jest dla niej za dużo. Sama jestem introwertyczką i doskonale to wszystko rozumiem. Jednak bywały momenty, kiedy nie podobało mi się to, co czytałam.
      Z pozoru można było powiedzieć, że to zwykła historia o wakacyjnej pracy i chłopaku, jednak pod przykrywką lekkości kryją się poważniejsze tematy jak poczucie samotności, odnajdywanie siebie, problemy rodzinne, traumy z przeszłości. Wszystko zapakowane tak, bym mogła jednocześnie dobrze się bawić i przemyśleć kilka kwestii. A jako iż Sama próbuję coś pisać, doskonale rozumiem Łucję, kiedy nie jest w stanie nic stworzyć.
      Jedyny zarzut do fabuły mam taki, że końcowa tajemnica była tu zupełnie niepotrzebna. Kompletnie nie pasowała do tego co się działo. Jakby autorce zabrakło pomysłu na to, co ma się dziać oraz zmartwień, trzymania czytelników w niepewności. Bardzo ładnym zakończeniem byłby festyn i kilka dni po, kiedy już to wszystko by się ustatkowało. Ewentualnie zamiana tajemnicy na coś innego, bo obecne zakończenie jest zaskakujące i nie wyobrażam sobie, by miało być inne. To jedno miało dokładnie to, na co zasługiwali bohaterowie. W innym przypadku miałabym wrażenie, że jest pisane na siłę, że na logikę jest ono niemożliwe, a tak to jedyne sensowne wyjście z tego wszystkiego.

-(...)Mnie inspirują chwile takie jak ta. Piszę to, co mroczne, ale coś musi mnie motywować i rozjaśniać rzeczywistość, żeby nie mieszała sie z moją twórczością. Dzisiaj podarowałaś mi to coś, dziękuję.
      Jeśli chodzi o bohaterów, to mam pewien problem. Wyjątkowo zacznę od drugoplanowych, ponieważ do nich mam największy żal. Zazwyczaj doceniam, kiedy są one dobrze stworzone, mają swoje osobowości, jednak tutaj… Ech… Współlokatorki Łucji mają zarys charakteru. Coś tam niby pokazują, ale koniec końców nie wiem jakie naprawdę są. Reszta współpracowników to npc, stoją, odbębniają swoje role i tyle. Jedynie dziadek Alexa ma stworzony taki dziadziowy charakter, a ciotka jest wredna bez powodu. Znaczy niby tam powód jest, ale niezbyt. Brat Łucji ma chyba najbardziej konkretny charakter, ale chyba dlatego, że jest ważny dla fabuły. Charakter. Nie brat. Wykorzystywany jest, by osiągnąć pewną sprawę, ale pomimo występowania tego brata, nie było go czuć. Wszystko wiemy z opowieści i wspomnień bohaterki. Co do rodziców, są zwykłymi rodzicami. Nic szczególnego, nic konkretnego. A szkoda. Ich wszystkich można by jakoś rozwinąć.
      No to teraz Łucja. Tutaj mamy pełną paletę zalet i wad tej dziewczyny. Jej osobowość jest dość skomplikowana, ale to normalne w wieku, gdzie hormony jeszcze buzują, a człowiek stara się dowiedzieć kim jest. Bo tak, pomimo 18 lat Łucja nie bardzo wie kim jest, nie przeżyła w życiu tego, czego chciała, czegoś jej brakuje i próbuje to odnaleźć. Dodatkowo została rzucona na głęboką wodę, a przy jej introwertycznym charakterze jest to dość problematyczne. I bardzo, ale to bardzo podobało mi się, że ona nie zmienia się ot tak za pstryknięciem palców. Dzięki współpracownikom oraz Alexowi powoli, bardzo powoli przechodzi metamorfozę. Mimo wszystko nadal zostały w niej niepewność i strach przed nieznanym. Właśnie te cechy też są powodem dlaczego dziewczyna momentami zachowuje się jak zachowuje i jak odbiera zachowanie innych, czemu je bagatelizuje i tak łatwo zapomina bądź przebacza. I tak jak Łucja jest pisarką, tak pisanie stanowi ważną część jej życia. Tutaj jej praco-hobby nie zostało zlekceważone, tylko cały czas daje o sobie znać. To, jak widzi krajobraz, jak ukazuje emocje, uczucia, to wszystko jest właśnie w tonie pisarskim. Zdecydowanie postać przemyślanie stworzona.
      Alex za to… Huh… To skomplikowane. Z jednej strony mamy delikatnego, wrażliwego chłopca pisarza, który pragnie mieć Łucję w swoim życiu, a z drugiej strony mamy straumatyzowanego, młodego dorosłego, który nie bardzo ma plan na swoje życie, a nieprzepracowana przeszłość bardzo daje o sobie znać, wręcz kontrolując jego zachowanie. I na początku mi się spodobał jako bohater, a tekst, że chce mieć alpakę trafił prosto do mojego serduszka. Jednak bywały momenty, kiedy jego zachowanie zmieniało się diametralnie, jakby to ktoś inny był w jego ciele. Jasne, tutaj odzywała się trauma, jednak nadal nie do końca mi pasowało jego zachowanie i jak później, “na trzeźwo” się ogarnął. A najbardziej to, że pozostało to bezkarne, jakby nic się nie stało. Czasami miałam wrażenie, że chłopak lgnął do Łucji, bo w jej życiu było tak dużo pozytywnych rzeczy, a mając ją przy sobie jakby chciał ją zniszczyć, bo miała właśnie za dobrze, bo on tego nie miał. Cóż, to efekt nieprzepracowanych traum i dzieciństwa.

Jeśli kiedykolwiek wrócę do wierszy, to w prawdziwych emocjach.
     To nie jest debiut autorki, wydała ona już jedną książkę pod pseudonimem, jednak patrząc na styl i na kreację wszystkiego mogłabym śmiało rzec, że to właśnie ta pozycja jest jej debiutem. Że od tego zaczęła. Widać trochę początkujący styl, jednak dający naprawdę duże nadzieje na coraz lepsze książki.
     Ogólnie pozycja całkiem dobra. Jest wakacyjnie, lekko, z poważniejszymi tematami podsuniętymi w kolorowej otoczce, jest romans, konflikt, zwrot akcji. Teoretycznie wszystko czego człowiek w książce potrzebuje. Końcowa tajemnica nie do końca mi pasowała do całej historii, jednak samo zakończenie mnie zaskoczyło. I nie wyobrażam sobie, by mogło to się inaczej potoczyć! Poleca głównie dla nastolatków, starszy czytelnik może się nie wczuć.

22 sierpnia 2023

Hokus Pokus Czary Mary, dużo płaczu, lecz kot cały, czyli "Spells Trouble. Wiedźmi czar" P C Cast & Kristin Cast

Tytuł: Spells Trouble. Wiedźmi czar
Seria (tom): Siostry z Salem (1)
Autor: P C Cast & Kristin Cast
Tłumaczenie: Stanisław Kroszczyński
Wydawnictwo: Jaguar
Liczba stron: 352
Gatunek: fantastyka
Rok wydania: 2021

      Duet P.C. Cast oraz Kristin Cast kojarzę doskonale z serii Dom Nocy, której to fanką byłam (i nadal jestem, pewnie aż do rereadu). Dobre skojarzenia miałam również po serii W kręgu mocy Partholonu. I chociaż solowa książka Kristin była dla mnie fatalna, to siadałam do tej książki pełna nadziei.

      Mag i Hunter to bliźniaczki, które właśnie obchodzą szesnaste urodziny. Spędzają je najpierw w towarzystwie przyjaciół i chłopaka tej drugiej, a później, wraz z matką, odprawiają rytuał przyjęcia bogów patronów. Jako jedyne wiedźmy strzegą pięciu bram do pięciu różnych zaświatów. Jednak wszystko zaczyna się psuć, gdy podczas rytuału pojawił się potwór, a Abigail zostaje zabita w momencie przyzwania bogini. Bramy zaczynają się psuć i kruszeć, a wizja najazdu potworów z pięciu “piekieł” staje się realna.

Tamtego dnia Sara zdała sobie sprawę, że miasto nieprędko otrząśnie się ze zbiorowego szaleństwa, które pochwyciło je w swoje szpony.
      Patrząc na okładkę byłam zachwycona. Czytając środek już mniej. Czy jestem zawiedziona? I to jak! Naprawdę miałam duże oczekiwania co do tej książki. Sam początek jeszcze napawał optymizmem, dawał nadzieję, że to będzie coś dobrego. Jednak im dalej w las, tym ciemniej i gorzej.
      Pierwsze strony książki zawierają historię Sary Goode, przodkini naszych bohaterek, która za pomocą magii ucieka z więzienia i wraz z córką wyrusza, by odnaleźć miejsce, gdzie będzie mogła się osiedlić na stałe i żyć w spokoju. Taki początek wszystkiego, który wprowadził mnie trochę w historię i przygotował na to, co będzie ważne.
     W teraźniejszości Abigail umiera dość wcześnie, dlatego też całość cały czas się kręci wokół bliźniaczek. Czasem pojawią się przyjaciele czy chłopak, Kirk, ale mam wrażenie, że tylko wtedy, kiedy są potrzebni. Na resztę fabuły są odstawieni na bok jak niepotrzebne rzeczy. Fakt, mają wtedy motywację do pozostania poza radarem, jednak nadal wyczuwałam takie typowe odstawienie. Ale wracając do wątku, bliźniaczki muszą sobie poradzić z żałobą. To doskonały sposób na zademonstrowanie jak działa ich magia i jaki stosunek do niej mają bliscy dziewczynek. Tak, fajnie to zostało wykorzystane, jednak widać było kolosalną różnicę pomiędzy dziewczynami. Pomimo tego, że bliźniaczki, różniły się od siebie diametralnie. Z każdą kolejną akcją moją twarz zdobił grymas niesmaku. Poszczególne punkty fabularne były rozciągane tak, że około dwieście stron mogłam streścić w kilku zdaniach. Nie było zagłębiania się, wszystko odbywało się prostolinijnie, co trochę męczyło. Chciałam wejść w tę rodzinę, ten świat, w problemy, a jednak wszystko było wyłożone jak prosta kreska na kartce papieru. No tak się nie robi! Przez to cała historia po prostu po mnie spłynęła.
      Bardzo, ale to bardzo nie podobało mi się “faworyzowanie” jednej z bliźniaczek jeśli chodzi o jakieś “atrakcje emocjonalne”. Rozumiem, że są osoby bardzo emocjonalne, są osoby z twardą skórą czy tyłkiem, ale kiedy laska co chwilę ryczy czy ma zjazdy, to nawet nie chce mi się jej lubić. Naprawdę, przez większość książki miałam myśl “borze, a ona znowu ryczy, znowu coś jej się stało”. Przez to była męcząca i irytująca. I miałam wrażenie, że tylko jej się pozwala na odczuwanie większych i głębszych emocji, a druga jest do ratowania dupy i logicznego myślenia, chociaż to też nie wyszło za dobrze, bo czasami odczuwałam, jakby tej bliźniaczce żałoba przeszła koło nosa tak jak i wszystko. Ech, można to było napisać inaczej, lepiej, tak, by przedstawić te momenty i charaktery dziewczyn w jakoś bardziej przystępny sposób, by czytelnik się nie męczył.

Mercy imagined Freya as part of the earth itself, so every flower and tree, even every blade of grass symbolized her goddess.
      Co do dziewczyn, jestem trochę bardzo zniesmaczona jak zostały przedstawione. Hunter to ta, która myśli logicznie, ma twardą dupę, nic jej nie ruszy, bo miała trudną przeszłość. I chociaż później dowiedziałam się co się stało, to nadal miałam wrażenie, że ona nie do końca odczuwała żałobę, a jedynie mówiła, że to czuje. No naprawdę miałam wrażenie, że laska nie umie w emocje. Pod koniec książki całkowicie zmienia zachowanie, będąc przeciwieństwem siebie. Miałam wrażenie, że w tamtym momencie to nie Hunter, a jakaś inna laska się tak zachowuje. To nie podobało mi się. Nie było podstaw, konsekwencji, a przede wszystkim nie było wciśniętego przycisku, który by aktywował nagłą zmianę zachowania. I można wytłumaczyć otoczką i tym, co się wydarzyło, jednak w tamtym momencie nie widziałam powodu, by ona zaczęła się tak, a nie inaczej zachowywać.
      Mag jest gorszą siostrą. Przez całą książkę miałam wrażenie, że ona tylko marudzi i wyje, wyje i marudzi. I tak już wspomniałam, wiem, że są osoby bardzo emocjonalne, delikatne, sama wyję przy jakiejkolwiek kłótni, bo tak sobie radzę z emocjami, to jednak sposób przedstawienia jej był krzywdzący dla dziewczyny. Tak nieudolnie stworzona postać jedynie irytowała swoją osobą. Z jednej skrajności w drugą, z naciskiem na płacz. Nie dało jej się przemówić do rozsądku, bo ona wie lepiej. Logiczne argumenty? A gdzie tam! To zazdrość. Miałam wrażenie, że mam styczność z dzieckiem, a nie z kobietą bliską pełnoletności. Borze, naprawdę nie chciałam o niej czytać.
      Co do postaci drugoplanowych, nie było lepiej. Przyjaciele bliźniaczek cechowali się tym, że on gra w drużynie i jest bardziej przyjacielem Hunter niż Mercy, a ona… Jest ich przyjaciółką. I w sumie tyle ich osobowości. Kompletnie niestworzone postacie, bez głębi, bez konkretnego charakteru. Jest jeszcze Kirk, który według mnie jest strasznie sprzeczną osobą. Raz robi tak, raz tak, mówi jedno, myśli drugie, a robi trzecie. I koniec końców wiadomo dlaczego, jednak wszystko zostało wykreowane bardzo, ale to bardzo sztucznie i nierealnie. Pod koniec facet nagle ryczy tak, że aż gile z nosa lecą, a kilka sekund później jest już pewien siebie. Przecież jak można udawać, że lecą gile z nosa?! Jak?! Czy to nie jest nierealne?! I takich smaczków logicznych jest dużo. bardzo, ale to bardzo dużo.
      Została jeszcze Xena. Według mnie to jedyny promyk słoneczka w całej książce. Kobieta kot, która zachowuje się jak człowiek i kot. No ubawiłam się czytając fragmenty z nią. Jedyna postać, która została jako tako stworzona, która ma charakter i coś specyficznego, coś charakterystycznego.

What you put out into the world returns to you, and that goes for thoughts, acts, and energy.
     Książka miała mi dać czarodziejski vibe z kocim dodatkiem, a otrzymałam nastoletnie płaczki i szybkie dorastanie połączone z beznadziejnym wątkiem romantycznym, który próbował tu być jednocześnie nie będąc. Fabuła jest rozwlekana niepotrzebnymi dialogami tak, by niewiele treści działo się na wielu, wielu stronach. Dawno nie męczyłam się z taką pozycją. I dawno się tak nie zawiodłam. Płascy bohaterowie, historia bez głębi, żeby tylko napisać, żeby tylko skończyć. Nie polecam!

31 lipca 2023

Niebieskie Digi Dongi, czyli "Barbarzyńcy z Lodowej Planety" Ruby Dixon

Tytuł: Barbarzyńcy z Lodowej Planety
Seria (tom): Barbarzyńcy z Lodowej Planety (1)
Autor: Ruby Dixon
Tłumaczenie: Adriana Celińska
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Liczba stron: 408
Gatunek: fantastyka, erotyk, sf
Rok wydania: 2015

      Kiedy na Tik Toku i Fb zalała mnie fala zdjęć odnośnie książek o niebieskich olbrzymach, a w komentarzach ludzie pisali, że to gniot i pornol, wiedziałam, że chcę to przeczytać. Tak absurdalny pomysł aż się prosił o przeczytanie.

      Georgie jest z pozoru zwykłą dziewczyną, nie wyróżnia się niczym pośród innych ludzi, jednak dla kosmitów spełnia określone wymagania jak niebycie w ciąży czy odpowiedni wiek. I właśnie dlatego postanawiają ją uprowadzić, by… Sprzedać ją innym kosmitom. Jednak jako iż są załadunkiem dodatkowym, ponad zlecenie, które kosmici otrzymali, ci nie przejmowali się do końca stanem kobiet. Bo tak, porwali ich więcej. Kiedy jednak lądują awaryjnie, to właśnie Georgia, jako nieformalna liderka, jest jedynym ratunkiem dla kobiet.

Moja partnerka - rezonane mojego khui, sens mojego życia - którą dopiero co odnalazłem, właśnie wbiła swoją malutką, dziwną stópkę w moją klatkę piersiową. Kopnęła mnie. Jakby nie chciała się parzyć.
      Pierwsze kilka stron były dla mnie bardzo chaotyczne. Nie bardzo wiedziałam o co chodzi, aż do momentu porwania przez kosmitów. I wtedy już zaczynało być łatwiej. Chociaż jedno wydarzenie było dla mnie dziwne. Książka jest erotykiem, tego nie da się ukryć. Ale kiedy doszło do gwałtu, został on całkowicie pominięty, nawet nie napisano wprost co się dzieje, tylko dopiero po nim zostało wspomniane co się wydarzyło. To z jednej strony dało poczucie, że książka może być mocniejsza, zwłaszcza że to kosmici i w ogóle, a z drugiej strony można było pomyśleć, że wszelkie sceny zbliżenia będą pomijane, co kompletnie nie pasuje do erotyka. Dlatego, mając taki mindfuck w głowie, nie wiedziałam co mogę w środku znaleźć.
      Cała fabuła opiera się na próbie interakcji pomiędzy Georgią i Vektalem oraz późniejszą próbą stworzenia klanu. Cała zabawność skupia się na tym, że Georgia mówi po angielsku, a Vektal po swojemu i nijak się nie rozumieją. Fajnym smaczkiem było fonetycznie zapisane słowa, które wypowiadała Georgie, a które nasz niebieski kosmita nie ogarniał.
     Ale wracając do początku, nasza słodka parka spotyka się zaraz po rozbiciu. Ona zamarza, jest wygłodzona, źle się czuje, on czuje rezonans w piersi i uważa ją za swoją partnerkę. Więc co robi prawdziwy kosmita, kiedy spotyka swoją bratnią duszę, której nie zna, a która jest nieprzytomna? Robi jej minetkę. No parsknęłam ze śmiechu! To było tak absurdalne, ale jednocześnie zostało to w jakiś sposób wyjaśnione, więc się nie czepiałam. Kultura kosmitów rządzi się swoimi prawami, a mi, człowiekowi, nie idzie jej zrozumieć haha! Jednak! Z drugiej strony jest to dość niepokojące jak pod przykrywką partnerstwa można romantyzować gwałt i się nawet nie zorientować, że coś jest nie tak. Fakt, autorka powinna trochę inaczej to obejść, zaznaczyć konkretnie, że to jest złe. I też nie dziwię się, że można tego “nie zauważyć”, skoro jest to opakowane w otoczkę partnerstwa, niewiadomej i rezonansu. Ale wracając jeszcze do fabuły, oni jakoś musieli się dogadać i uratować resztę kobiet. Przez większość fabuły Georgie i Vektal starali się nie tylko zaznajomić i porozumieć, ale stworzyć związek. Muszę tutaj wspomnieć, że historia kosmitów została dobrze wytłumaczona, co przyczyniło się do pewnych ułatwień dla niebieskiego klanu, jak i dla ludzi. I w tym momencie już było czuć, że będzie milutko.
      Fabuła kilkakrotnie starała się nas nakierować na drogę niepokoju, byśmy martwili się o Georgie, o jej zdrowie czy życie, jednak przez cały czas miałam wrażenie, że okrywa mnie ciepła kołderka i nie muszę się o nic martwić. Gwałt z początku trochę mnie zwiódł i naprawdę miałam nadzieję, że to będzie odrobinę ostrzejsze, a dostałam przyjemnego, lekkiego erotyka, dosłownie comfort book, który ma za zadanie bawić, a nie martwić. I tak, to zadanie zostało spełnione.

- Niekch cie diaplji, tso bolauo!
- Pokaż stopę - żądam.
      Co do bohaterów mam pewien problem. Mamy kilkanaście kobiet, które dla mnie są bardzo podobne. Różnią się jedną czy dwiema cechami, przez co się myliłam. O Georgie dowiedzieliśmy się tyle, że jest amerykanką. I tyle. Dosłownie tyle. Przez pierwsze kilkanaście/kilkadziesiąt stron to właśnie była główna cecha. Amerykanka. Niby tam była odważna atakując kosmitów, przez co została nieoficjalnie wybrana przywódczynią kobiet, ale nie wiem na ile to była cecha charakteru, a na ile adrenalina i wściekłość. Dopiero na kartach książki dowiedziałam się zaledwie kilku informacji o niej. No nie podobało mi się to. Zabrakło mi właśnie lepszego poznania koboety, żeby jakoś bardziej połączyć ją z Vektalem.
      No i Vektal. Wszystkie jego akcje, całe jego zachowanie powstało pod wpływem rezonansu. Rezonans ten wskazuje mu partnerkę, z którą będzie na całe życie. I super, dało to genialnego kopa fabule, ale nie wiedziałam czy on jest taki rzeczywiście czy przez pryzmat rezonansu. I raczej się już nie dowiem. Ale! Patrząc na niego jako ogół, Vektal wydaje się samcem alfa, dla którego najważniejsza jest partnerka. Zrobi coś wbrew jej woli jedynie po to, by zapewnić jej bezpieczeństwo. Chodzący ideał faceta, który swoją kobietę traktuje jak królową, daje jej wspaniały seks, a jego priorytetem jest uszczęśliwianie swojej partnerki. Prawdopodobnie bym się po pewnym czasie wynudziła, jakby był moim partnerem, ale na szczęście dochodzą tu inne obowiązki. Ale też z tego co mówił Vektal takie zachowanie jest podobno normalne przy rezonujących partnerkach, więc to nie jest indywidualna cecha tego konkretnego kosmity. Więc nadal mało o nim wiadomo.

Nie tracąc czujności, obserwuję, jak się rozbiera.
- Mam nadzieję, że nie uznałeś mojego burczenia w brzuchu za zaproszenie na bzykanko.
     Barbarzyńcy to absurdalny pomysł w nie do końca idealnym wykonaniu (dla niektórych średnim, a nawet słabym), który stał się moim comfort bookiem. Wiem, że nie spotka mnie nic złego. To nie jest książka, która ma czegoś nauczyć, czy coś w nas zmienić. Podeszłam do niej jak do pozycji, która będzie bezsensowna, kompletnie nic nie wnosząca do życia, ale dająca dobrą zabawę. I z takim podejściem nie rozczarowałam się. Jedyny minus to romantyzowanie gwałtu, czego nie popieram kompletnie. Przeczytałam to w dwa dni i bawiłam się doskonale. To był idealny odpoczynek po całym dniu spędzonym z dzieckiem. Nie musiałam myśleć, skupiać się, po prostu płynęłam z fabułą. I z takim nastawieniem serdecznie polecam.

28 lipca 2023

Nie tykaj maku, bo trafisz do więzienia, czyli "Wojna makowa" Rebecca F. Kuang

Tytuł: Wojna makowa
Seria (tom): Wojna makowa (1)
Autor: Rebecca F. Kuang
Tłumaczenie: Grzegorz Komerski
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Liczba stron: 640
Gatunek: fantastyka
Rok wydania: 2020

      O tej książce jest głośno już od dawna. Wszyscy się nią zachwycali, a ja nie wiedziałam dlaczego i… Szczerze mówiąc nie chciałam wiedzieć. No ale doszły do mnie słuchy, że ta książka jest brutalna i tu już mi się uszka podniosły, żeby jednak wpisać ją na listę “do przeczytania”. Na tej liście już niejedna pozycja się znajduje, więc co mi szkodziło? No ale nie mając nastroju na nic na Legimi pobrała pozycję i przepadłam.

      Rin, jako sierota wojenna, wychowała się w patriarchalnym świecie, gdzie jako kobieta musiała wręcz wywalczyć sobie drogę do lepszego życia. Dlatego też poświęca wszystko, by podejść do najtrudniejszego egzaminu, aby dostać się do akademii wojskowej. Jednak jej oczekiwania znacznie różnią się od tego, co dostał. Ciężka praca to nie wszystko, czym musiała się wykazać. Po skończeniu szkoły nadeszła wojna i wszystko, czego nauczyła się dziewczyna, musiała wykorzystać na froncie z bandą odlutków.

- Być odważnym jest łatwo. - W oczach Jianga zamajaczył ból. - Znacznie trudniej zrozumieć, kiedy trzeba od walki odstąpić. Przerobiłem już tę lekcję.
      Książka wręcz naturalnie dzieli się na dwie części. Pierwsza to czasy akademii, gdzie Rin szkoli się na wojownika, uczy, pokonuje własne słabości i odnajduje siebie. Z jednej strony poruszony zostały tematy znajomości międzyludzkich, przyjaźni, trochę typowego życia szkolnego pełnego plotek i dram. Z drugiej strony tutaj skupiamy się głównie na drodze dziewczyny do bycia świetnym wojownikiem. To jak z dosłownie nikogo staje się kimś, jak czerpie z otoczenia, z możliwości, by nadać swojemu ciału cechy chodzącej broni. Bo czym innym miałaby się stać w momencie, kiedy decyduje się na naukę pod skrzydłami Jiang Ziya. I chociaż niektórzy zarzucają, że ta część jest nudna, trzeba pamiętać, że tutaj Rin ma około piętnaście lat i nie interesuje się chłopcami czy dramatami, a desperacko pragnie nie tylko utrzymać się w akademii, co być najlepszą. Dlatego wszystko skupia się na jej rozwoju fizycznym jak i psychicznym, bo i on jest ważny. Muszę jednak zaznaczyć i jednocześnie pochwalić autorkę za wręcz naturalne przeskoki czasowe. Wielokrotnie zdarzało mi się widzieć “tydzień później” albo “od ostatniego spotkania minął tydzień”, a tutaj nawet nie zdałam sobie sprawy i już byłam na trzecim roku. I naprawdę doceniam to, że autorka nie wrzucała nam tu lekcji jako zapychaczy.
     Druga część dzieje się zaraz po szkole, kiedy państwo ogarnia stan wojenny. Rin musi ruszyć na front, co ją jednocześnie cieszy i przeraża. I w tym momencie bohaterka dostaje przydział do odlutków, szamanów, którzy walczą z pomocą bogów. Inni żołnierze nimi gardzą, są traktowani jako gorsi, wysyłani na niebezpieczniejsze misje, lecz jednocześnie mieli trochę więcej luzu. Zderzenie akademickiej nauki i rzeczywistości był gwałtowny. Stworzenie szamanów jako wyrzutków było nie tylko dobrym zabiegiem, dodającym kolejne wyboje do fabuły, lecz wynikiem historii. Jak ja się ucieszyłam, że tutaj odizolowanie i niechęć do tej grupy nie była wciśnięta na siłę, tylko wszystko toczyło się naturalnie, to wszystko było konsekwencją gry politycznej jak i wychowania. To pokazuje jak dopracowany został świat. Trzeba powiedzieć, że szamani byli “naczyniami” dla bogów bądź ich sił. I to właśnie było solą w oku całej reszty. Właśnie przez to byli odtrąceni i źle na nich patrzono. Bo warto zaznaczyć, że bogowie zostali przedstawieni jako kapryśne stworzenia, które traktują świat i ludzi jako zabawki. Wybić całe miasto? Tak, proszę, budzi mi się. I to była miła odmiana dla wszystkich tych ludzkich bogów.
      Ważną sprawą tutaj jest konsekwentność. Każda decyzja, każdy ruch miał swoje konsekwencje nie tylko w relacjach między bohaterami, ale również w tym jak funkcjonuje państwo. Plus konsekwencję widać w inspiracji. Autorka cały świat oparła na Chinach, lecz nie sięgnęła jedynie po kulturę czy tradycję, lecz również po historię. Wiele wydarzeń z książki ściśle nawiązuje do wydarzeń w historii Chin. I to dla mnie jest niesamowite tak dopasować wydarzenia, by były do siebie podobne, a jednak zupełnie inne.
      Jeśli chodzi o fabułę, muszę wspomnieć o jednej rzeczy. Wielu czytelników twierdzi, że to brutalna książka. Myślałam sobie “meh, mnie pewnie nie ruszy”. Och jak się myliłam. Są sceny, od których robiło mi się niedobrze, autentycznie myślałam, że zwymiotuję. Nie sądziłam, że aż tak mnie to uderzy. Podejrzewam, że jakieś dwa lata temu byłabym silniejsza, lecz odkąd zostałam matką jestem wyczulona na pewne aspekty i krzywdy, które w książce zostały przedstawione obrazowo. I chociaż idealnie wpasowywały się w fabułę i klimat chwili, tak obecnie nie potrafiłam pozostać wobec nich obojętna. I sam ten fakt, że wszystkie opisy były tak bardzo rzeczywiste, zasługuje na wielkie uznanie.

- Trwa wojna! - wycedził Kitaj. - Ewakuujemy cię, sędzio, ponieważ z bogom tylko znanego powodu zostałeś uznany za osobę kluczową dla bezpieczeństwa cesarstwa. Więc rób, co do ciebie należy. Uspokajaj ludzi. Pomóż nam utrzymać porządek. I nie pakuj, kurwa, czajniczków!
      Rin nie jest postacią, którą się kocha od pierwszych stron. Co to to nie. Ona stopniowo zdobywa naszą miłość, jednocześnie poznając siebie. Wydaje mi się, że pokochałam ją w momencie, kiedy zaakceptowała tym, kim jest. Wtedy mogła być wreszcie sobą bez żadnych przeszkód. Jakby nie patrzeć, Rin jest uparta, a do tego zdeterminowana do osiągnięcia swoich celów. Ma wielkie pokłady samozaparcia, lecz naiwnie wierzy w system, przez co nieraz dostaje po tyłku. Ale przede wszystkim jest realna, posiada wiele zalet, jednocześnie pokazując swoje liczne wady. Cały ten zbiór tworzy intrygującą bohaterkę, która stanowi idealny napęd do historii.
      Na uwagę zasługują również postacie drugoplanowe. Każda z nich ma nie tylko swój charakter, lecz stworzoną całą psychikę. To nie są postacie tła, co to to nie, one nie zostały stworzone, by odegrać rolę w historii Rin i zniknąć. One żyją, każda z nich na swoje własne przygody “za kadrem”, a do tego fabuła ma na nich realny wpływ. Bardzo mi się podobało, jak z pozoru podobne postacie w rzeczywistości różniły się od siebie diametralnie, bo wpływ miało wychowanie czy otoczenie.

Dzieci, którym wciska się do ręki miecz, przestają być dziećmi. Podobnie jak przestają być dziećmi wtedy, gdy ktoś uczy je zabijać, odziewa w mundury i posyła na front. Wtedy stają się żołnierzami.
     Przyznam jedno. To jest genialny debiut, gdzie autorka nie idzie utartą ścieżką tylko wali kijem na dzień dobry. Niektóre wątki były dla mnie naprawdę odważne, jak na osobę wydającą pierwszą książkę. I może to właśnie to zadziałało. Brutalność nie owijana w asekuracyjne słowa, szczerość i właśnie przede wszystkim odwaga. To mnie totalnie kupiło. Autorka korzysta ze znanych motywów, jak szkoła czy dorastanie, ale kreuje je w swoim stylu, doskonale dopasowując do stworzonego świata. Pomimo dużej ilości stron, czytało mi się szybko i nie odczuwałam, żeby to był jakiś “klocek”. Zdecydowanie polecam wszelki miłośnikom fantastyki. I już się nie dziwię, że książka została kilkukrotnie nagrodzona. Zasługuje na to!

24 maja 2023

Trochę z tego, trochę z tamtego, aż wychodzi błotko, czyli "Proroctwo Cieni" Michelle Madow

Tytuł: Proroctwo Cieni
Seria (tom): Elementals (1)
Autor: Michelle Madow
Tłumaczenie: Daria Kuczyńska-Szymala
Wydawnictwo: Wydawnictwo Kobiece / Young
Liczba stron: 288
Gatunek: fantastyka
Rok wydania: 2018

      Jak dodawałam książki na półki w Legimi? Ładna okładka, ładna okładka, ładna okładka, autora znam, ładna okładka, ładna okładka. Dosłownie tak. Dlatego raz miałam coś naprawdę dobrego, a raz... Ociepanie...
      Opis czytałam zaraz przed rozpoczęciem książki. Według niego "Proroctwo cieni" to połączenie Harry'ego Pottera i Percy Jacksona. No i takie właśnie miałam odczucie. Jakby niektóre rzeczy z tych książek wprost zostały skopiowane tutaj.

      Nicole wraz z rodziną przeprowadza się do nowego miasta, gdzie nie zna nikogo. Zaczyna chodzić do nowej szkoły, gdzie od razu dostaje się do klasy z przedmiotami rozszerzonymi. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, że dostała się do klasy dla czarodziei. Ba! Sama jest czarodziejką. I byłoby to dobre rozwiązanie, gdyby nie jeden mały problem. Ani ona, ani jej rodzina nie wiedzą, że jest czarodziejką.

      I właśnie tu pojawia się mój problem z tą historią. Po małym dochodzeniu Nicole zaczyna ogarniać, że to jej ojciec ma w swoich genach magię, ale on uciekł przez jej narodzinami. Nauczyciel jest przekonany, że ona wie o istnieniu magii i tak dalej, więc tak, to niemożliwe, żeby nauczyciel to wiedział, bo skąd, skoro cała jej rodzina i ona sama nie wiedziała? Chyba że to jej ojciec ją obserwował i specjalnie doprowadził do przeprowadzki, by ona mogła się uczyć magii. Ale wtedy powinien przekazać informację, że ona nie wie o magicznym świecie kompletnie nic, nawet to, że istnieje, dzięki czemu by nie uciekła, jak to prawie zrobiła. Więc co, gdzie, kiedy, jak i dlaczego? Denerwują mnie takie nieścisłości. Dodatkowo w tej książce jest jedna rzecz, której nienawidzę.
      Przychodzi taka, która nie wie nic o świcie i już na pierwszych zajęciach jest najlepsza, lepsza nawet od tych, którzy ćwiczą miesiącami czy latami. Serio? Nie można było dać jej odrobiny ćwiczeń czy treningu? Nie, bo przestałaby być panną idealną. To jest tak wkurzające, że praktycznie bez jakiegokolwiek treningu przyzywa kolorową moc, a dodatkowo idealnie ją używa! I to nie jeden kolor, tylko kilka naraz! Po przecież jest taka super! Fabuła jest po prostu denna i prostolinijna. W książkach zazwyczaj oczekujemy, że bohaterzy chociaż trochę się pomęczą by rozwiązać zagadkę, będą musieli sięgnąć po jakieś pomoce. Tutaj wszystko zamyka się w jeden dzień! I to nie chodzi tylko o znalezienie wskazówki, co to to nie, a o rozwiązanie całej przepowiedni i dotarcie do OSTATNIEJ zagadki! No cudowna drużyna! Wszelkie problemy rozwiążą za pstryknięciem palca. Jeśli chodzi o wątek rodzinny, to leży i kwiczy o dobicie, bo go w ogóle nie ma. Został tak zaniedbany i porzucony jak Wróżbiarstwo przez Hermionę.

      Co do bohaterki, to tego typu laski spotykałam w wattpadowskich opowiadaniach. Typowa Mary Sue, jakiej nie chcemy widzieć w książkach. Ani w serialach. Ani nigdzie. Tego typu postacie omijamy szerokim łukiem! To było takie irytujące czytać. Tak jak reszta bohaterów była strasznie infantylna. Jak ja walę suchary z dna studni, to oni wszyscy byli jeszcze dwa kilometry w dół.
      Ja naprawdę zastanawiam się jak ta banda głąbów tak szybko rozwiązała przepowiednie, bo miałam wrażenie, że oni wszyscy dzielą między sobą dwie ostatnie szare komórki. Może i jestem cięta na bohaterów, ale inaczej nie umiem. Od książek wymagam czegoś. Logiki. Rzeczywistości. Podstaw. Czasami, CZASAMI, przejdzie i Mary Sue, jeśli cała reszta jest dla mnie dobra, ale kiedy dostaję coś, co nie ma ani rąk, ani nóg, ani nawet tułowia czy miednicy, to jak ja mam się rozluźnić? Nie da się! Za to wkurzenie wchodzi na pełnej petardzie.

     Ta książka ma jeden, jedyny plus. Dzięki gniotom takim jak ona doceniam Legimi, że nie musiałam wydawać ani złotóweczki. Mimo szybkiego przeczytania żałuję każdej minuty poświęconej na tę pozycję. Słaba fabuła, słabi bohaterowie, naprawdę wszystko było słabe. Nie wiem co by można było zrobić, by to naprawić. Tej książce chyba zostało stracenie, bo w życiu jej więcej do rąk nie wezmę. A kolejnych tomów ani myślę tykać!

7 maja 2023

Kiedy coś świeżego jest kiepsko odgrzanym kotletem, czyli "Vamps. Świeża Krew" Nicole Arend

Tytuł: Vamps. Świeża krew
Autor: Nicole Arend
Tłumaczenie:Michał Zacharzewski
Wydawnictwo: Jaguar
Liczba stron: 384
Gatunek: fantastyka
Rok wydania: 2023

      Reklama tej książki dosłownie wyskakiwała mi wszędzie, na fb, tik toku, instagramie czy lubimy czytać. Jako miłośniczka wampirów nie mogłam przejść obojętnie!

      Dillon jest półwampirem, który w wieku osiemnastu lat dowiaduje się o swojej fantastycznej części osobowości. By poznać swoje wampirze dziedzictwo, udaje się do akademii wampirów, gdzie musi odnaleźć się w nowym świecie, do którego przynależy. Jednak okazuje się, że chłopak posiada niezwykłe moce, które mogą zburzyć dotychczasowy porządek.

- To naprawdę tutaj? – zapytała.
Wysoki, przystojny mężczyzna, który wydawał się zbyt młody na jej ojca, pojawił się z drugiej strony auta.
– A czego się spodziewałaś, Celeste? – warknął. – Ostrzegałem cię!
– Myślałam o czymś urokliwym, ale wyrafinowanym. Jak choćby Gstaad.
– Gstaad jest zbyt zatłoczone – odpowiedział jej ojciec. – Biorąc pod uwagę nasze wyjątkowe wymagania, to miejsce jest idealne.
      Fabuła jest nudna. Po prostu nudna. Dillon ma się szkolić na wampira. I tyle. Większość książki to lekcje, co jest spoko, pokazanie czego muszą się nauczyć wampiry, by funkcjonowały w społeczeństwie. Tylko też te przedmioty były dziwne, ale to już nie mi oceniać. Ogólnie czytając książkę miałam myśli “mamo, ja nie chcę, zabierz mnie stąd”. Serio. Główny temat to był seks, kto jest lepszy i silniejszy, dlaczego Dillon jest jaki jest i dziwne trójkąty miłosne niewynikające z żadnych stworzonych relacji (według mnie tam nie było żadnych relacji, tylko odgórne narzucenie “on będzie się lubił z nią, ona z nią, on z nim, a ci będą się między sobą kochać”). Nie o takie wątki romantyczne nic nie robiłam!
      To jest zwykła książka o wampirzych nastolatkach, których spuszczono ze smyczy i mogą się zabawić. Nic odkrywczego, nic nowego. To wszystko było! Marnie napisane lekcje i zajęcia również! O wiele ciekawiej ogląda się Dlaczego Ja czy inne Trudne Sprawy. Tam przynajmniej coś się dzieje. Nawet w dialogach nie dzieje się za wiele! Są durne, infantylne, zbędne i bezsensowne!

Lokalizację VAMPS utrzymujemy w ścisłej tajemnicy. Staramy się zminimalizować podróże do akademii i z niej. W związku z tym spędzicie z nami najciemniejsze miesiące aż do zakończenia roku szkolnego, które będzie miało miejsce trzydziestego pierwszego marca.
      Dillon jest jak kartka papieru. Charakter w ogóle nie napisany, płaski, a jego “wyjątkowość” to jedyne co go wyróżnia. Nic nie robi, fauła jakoś go przepycha do przodu. W nim nawet nie ma tej krztyny ciekawości, by poznać świat, do którego należy. Zachowuje się jak dzieciak, mający w dupie wszystko. Och, piję krew za setki tysięcy dolarów? Och well. Co z tego. I oczywiście to on został wybrany na przewodniczącego roku. No bo przecież jest najlepszy we wszystkim. Facet, który przez 18 lat żył jak człowiek okazuje się lepszy niż wampiry, które lata ćwiczyły i doskonalił swoje umiejętności. Jest na to jedna nazwa. GARY SUE. Tak spierdolonej postaci dawno nie widziałam.
      Pokładałam w Dillonie duże nadzieje, że okaże się wampirem, w którym dwie natury będą ze sobą walczyć, albo chociaż ta wampirza część będzie wyzwaniem, jeśli chodzi o obudzenie, ale nie jest, wręcz przeciwnie. Wampiryzm w nim obudził się bardzo łatwo i też bardzo szybko przejął kontrolę nad człowieczą częścią Dillona. Z jednej strony to logiczne, wampiry są silniejsze od ludzi, ale z drugiej strony po co cały czas było podkreślane, że on jest półwampirem, skoro jego wampirza część całkowicie zdominowała, a z człowieczeństwa zostały mu tylko nawyki.
      Postacie drugoplanowe wcale nie lepsze. Kopiuj-wklej. Wszystkie identyczne. Zero zróżnicowania! Myliły mi się niesamowicie właśnie przez to, że żadna z nich nie wyróżniała się niczym szczególnym. A nie, przepraszam. Jeden chłopak był przystojny, a jedna dziewczyna znała się na technologii. Co było wspomniane raz albo dwa na całą książkę, a przynajmniej takie ma się wrażenie. I tyle.

     Kocham wampiry. To moja nastoletnia miłość i zawsze się cieszę, jak ktoś sięga po tę rasę. Jednak ta książka jest bez dobrej fabuł, z kompletnie niewykreowanym światem i z dennymi bohaterami. Nic dobrego tam nie ma. Kompletnie nic. Jedyny plus? Szybko się czytało i nie zmarnowałam aż tak dużo czasu. Zdecydowanie odradzam!
Pełnokrwiste, mroczne fantasy z wampirami w roli głównej - guzik prawda!

26 marca 2023

Los ukryty w kartach, czyli "Cesarzowa Kart" Kresley Cole

Tytuł: Cesarzowa Kart
Seria (tom): The Arcana Chronicles (1)
Autor: Kresley Cole
Tłumaczenie: Ewa Spirydowicz
Wydawnictwo: Moondrive
Liczba stron: 424
Gatunek: fantastyka
Rok wydania: 2010

      O Cesarzowej Kart było głośno już jakiś czas temu. Większość recenzentów mówiła o niej i właśnie z powodu tego szaleństwa nie brałam jej pod uwagę przy wyborze tytułu. Ale promocja na stronie wydawnictwa i książka w twardej okładce za 10zł to pokusa nie do oparcia!

      Po miesiącach w ośrodku dla umysłowo chorych Evangeline wraca do domu, na farmę w Luizjanie, i do szkoły oraz przyjaciółki i chłopaka. Wszystko byłoby idealnie, gdyby nie sny, które męczą ją każdej nocy oraz Błysk. Zdarzenie, które wybiło większą część populacji Ziemi.

- Wszystko ci opowiem. Całą moją historię. Postaram się przypomnieć sobie jak najwięcej. Tylko że... Moja wersja wydarzeń niekoniecznie musi być tą prawdziwą.
      Książkę podzielę na dwie części, pierwsza to okres przed Błyskiem, a druga po. Pierwsze kilka stron zostało poświęcone pokazaniu otoczenia Evangeline. Jej dom, stosunki z rodziną, przyjaciółmi, pozycję społeczną. Gwałtowne pokazanie podziału między jednym terenem, a drugim jej okolicy, było dobrym pomysłem, żeby od razu wyrobić sobie zdanie i dać pole do różnych zwrotów akcji. Jednak wiesz co najbardziej mi się spodobało w pierwszej części? Z pozoru inny, dziwny rozdział, który nie do końca pasuje do dalszego ciągu. Dał mi on poczucie, że kolejne rozdziały nie będą prawdą, tylko snem, przewidzeniem, wytworem wyobraźni. Że za tym wszystkim stoi coś większego. Samo nastawienie Evangeline, że jej babcia może znać odpowiedzi na męczące ją pytania daje nadzieję na podróż, a motyw podróży w fantasy kocham, zwłaszcza w klasyce. No ale wróćmy do fabuły. Chaos, jaki powstał w życiu dziewczyny, jest tym, czego jej zupełnie nie potrzeba. Ma szesnaście lat, musi zająć się życiem prywatnym, ale nie może. Sny zamieniają się w wizje, przez co ma jeszcze więcej pytań niż odpowiedzi. No i oczywiście nowi ludzie w szkole sprawiają, że hierarchia popularności może zostać zachwiana. W tym wieku, zwłaszcza w Ameryce, bycie popularnym to ważna sprawa. A utrzymać ją, mając takie problemy, to wyczyn.
      No ale nadchodzi Blask. Większość ludzi nie żyje. Hierarchia jest całkowicie nieważna. Najważniejsze jest przetrwanie. I znalezienie odpowiedzi na dręczące dziewczynę pytania. W ciągu kolejnych dni do Evie dołączają kolejne osoby. I nie byłoby nic dziwnego, gdyby nie to, że każda z nich, łącznie z naszą bohaterką, ma coś wspólnego z kartami tarota. To dopiero nowość! Takiego motywu jeszcze nie spotkałam w książkach, które czytałam! Mega mi się to spodobało, bo dodatkowo był to punkt zaczepienia, na zasadzie “kogo jeszcze spotkamy?” czy “co ta karta oznacza i jak to się ma do tego bohatera?”. Tak! Wyszukiwałam znaczenia konkretnych kart, by zrozumieć na czym stoję. Niestety, ale nie umiem kłaść tarota (tak się mówi? Kłaść? Stawiać?), nie kusi mnie, by nauczyć, wolę to zostawić osobom, którym bardziej to pasuje, bardziej się znają. Ja zostanę na czytaniu informacji w googlach o kartach. No ale jeżeli chodzi o tę podróż, jestem zafascynowana. W teorii na samym końcu mamy dostać babcię, która wie więcej, niż się może wydawać. Kiedyś mogła odczuć podobne wizje co Evie, mówić podobne rzeczy. A właśnie, powód dlaczego znalazła się w psychiatryku, czyli sny, wizje i tak dalej? To właśnie się zadziało, to był Blask i to wszystko po nim. Tak więc laska nie zbzikowała, po prostu widziała przyszłość. I ma wrażenie, że jej babcia również. No i tego chciałam się dowiedzieć.
      Na minus tutaj niestety trzeba zapisać wątek romantyczny. Spieprzony po całości. Oby w dalszych tomach było lepiej, bo właśnie tego brakuje, odrobiny człowieczeństwa w tym, co się dzieje.

​W przeszłości byłam dobra dla ludzi i nawet po Flashu – po tych wszystkich czasach, w których zostałam skrzywdzona – nadal pielęgnowałam to naiwne przekonanie, że ludzie też chcą być dobrzy dla mnie.
      Muszę zaznaczyć, że ta pozycja uchodzi za młodzieżową. Patrząc, w jaką stronę może to pójść, mogłabym na ten temat polemizować. Ale chyba wiem, czemu wybrano akurat tę kategorię. Evie jest dziecinna. Nic dziwnego, ma dopiero szesnaście lat, gdzie udaje się dorosłego, co jest trochę dziecinne, chodzi do szkoły, gdzie jest popularna, no i ogólnie nie musiała szybko dorosnąć. Pomimo snów i wizji mogła cieszyć się dzieciństwem i beztroską (o ile jakieś miała, patrząc na to co jej się śniło). I właśnie to rzutuje na charakter dziewczyny. Jednak podczas jej wyprawy zmienia się. Nic dziwnego, musi przeżyć, musi zaopiekować się innymi, musi dotrzeć do babci, a świat, jaki pozostał po Blasku, nie jest wcale milusi. Tak więc mamy tutaj dorastanie, a można się pokusić nawet o stwierdzenie, że laska staje się powoli bezwzględna. Takie czasy. I taki, można powiedzieć, jej los. Jednak bywały momenty, że jej infantylność, egoizm i nieporadność mnie irytowały. I to jak! Jest praktycznie koniec świata, a laska ma problemy z oddaleniem się emocjonalnym od swojego ex. No przepraszam bardzo, ja rozumiem miłość i te sprawy, ale chyba ważniejsze jest zrozumienie i ratowanie świata, czyż nie? No właśnie.
      Jeśli chodzi o inne postacie, nie mogłam narzekać. Mimo pojawienia się ich kilku, były one naprawdę różnorodne. Każda miała coś charakterystycznego, a do tego pasującego do odpowiadającej im karty. Naprawdę z radością wyszukiwałam połączeń pomiędzy nimi (tak, nudziło mi się). Kresley Cole udało się stworzyć bandę bohaterów, których osobowości mnie przyciągają.

     Autorka zapewniła nam naprawdę dobrą dystopię (a ja takiego gatunku unikam, jakoś mi nie pasuje, a tu niespodzianka!) z motywem tarota. Fantastycznie stworzony świat i system magiczny połączony z ciekawą fabułą to przepis na sukces. Naprawdę jestem w szoku, że to, chociaż reklamowane, nie zrobiło tak wielkiego szału na jaki zasługiwało. Mam wrażenie, że nikt o tym już nie pamięta, a szkoda! Może wtedy wydawnictwo by przetłumaczyło kolejne części… Ale jeśli chcecie dostać dobre wnętrze w przepięknej oprawie, sięgajcie po Cesarzową Kart! Chyba muszę dorwać kolejny tom po angielsku i powoli sobie czytać. Jestem zbyt ciekawa jak to się wszystko rozwiąże!

25 marca 2023

Bogini w kryzysie wieku średniego, czyli "Pani Siedmiu Bram" Maria Zdybska

Tytuł: Pani Siedmiu Bram
Autor: Maria Zdybska
Wydawnictwo: Inanna
Liczba stron: 300
Gatunek: fantastyka
Rok wydania: 2021

      Marię Zdybską kojarzę jeszcze z Wattpada, gdzie publikowała serię Krucze Serce (swoją drogą przyjemny pierwszy tom). Jednak gdy zobaczyłam tę okładkę… No prosze was, musiałam po nią sięgnąć! No i nawiązania do mitologii! Coś, co kocham!

      Na stronach tej książki poznajemy Inannę, kiedyś przepotężną boginię wojny i miłosci, a obecnie pracownicę muzeum. Jednak na horyzoncie pojawia się Dante, a to zdecydowanie zwiastuje kłopoty. No bo czym innym może być nadchodząca apokalipsa. Na ratunek światu nadchodzi bogini, która pokochała spokojne życie, bóg, który gardzi wszystkim, co nie jest bogate, oraz modelka o samobójczych zapędach.

Jeśli nie ma nikogo, dla kogo przeklniesz cały świat, zniszczysz nawet siebie, ten świat może równie dobrze iść w cholerę.
      Sama fabuła skupia się głównie na podróżowaniu i odnajdywaniu bram. To mi się podobało, ponieważ autorka wrzuciła ciekawostki na temat różnych bram do zaświatów z innych mitologii niż grecka - ta najczęściej jest używana, więc tym bardziej cieszę się, że zostały wywołane do tablicy również i inne. Na początku jednak miałam mały problem ze zrozumieniem kim jest Inanna. Były przywoływane imiona różnych bogiń i powiem szczerze, że się trochę pogubiłam, dopiero po jakimś czasie ogarnęłam na jakiej zasadzie funkcjonują tutaj bogowie. Tutaj dużą rolę odgrywała podróż pomiędzy krajami, akcja przenosiła się w różne miejsca, próbując jednocześnie ukazać trochę kultury różnych państw. W tym aspekcie miałam mały zgrzyt. Brakowało mi pokazania osobowości i charakteru poszczególnych miejsc. Miałam wrażenie, że to były dowolne miejsca na świecie bez konkretnego wskazania. Trudno to wyjaśnić. Może tak. Jeśli w miejsce nazwy jakiegokolwiek państwa wstawiłabym inne, nic by się nie zmieniło, nie poczułabym się, jakbym była w innym miejscu na planecie, wszystko byłoby dokładnie tak samo.Nie znając nazw miejsc, w których się Inanna zatrzymywała, nie zgadłabym ich, bo właśnie zabrakło tej magii.
      Mimo wszystko bardzo, ale to bardzo jestem zadowolona jak potoczyła się fabuła. Akcja generowała reakcję, powodując kolejne burze mózgów i wyjazdy, by tylko uratować świat. Do tego ogarnianie różnych mitologii, szukanie nawiązań do tematu wręcz wymusza na bohaterach podróżowanie. Jasne, można by pójść na łatwiznę i wziąć pierwszą lepszą, najbardziej popularną opcję, ale to byłoby zbyt proste. Autorka wolała mieć szerszy wachlarz propozycji.

[…] Kris zaśmiał się krótko, nerwowo. - Może sprawiam wrażenie nudnego naukowca, ale zapewniam cię, że mam duszę rebelianta. Zdarza mi się nie posortować śmieci, a czasami oddaję artykuły po terminie - dodał konspiracyjnym szeptem.
      Inanna jest boginią wojny i miłości, dwóch sprzeczności, które jedna bez drugiej nie potrafią istnieć. Nie od razu widać, że nie jest człowiekiem. Wydaje się normalna, ludzka. Jasne, można mieć pretensje, że nie widać w niej tej boskości, że niby nie jest sobą, ale z drugiej strony laska żyje bardzo długo i po jej słowach oraz czynach widać, że jest zmęczona swoim dotychczasowym życiem. Po latach bycia potężną zamknęła tę wojenną część, by wieść w miarę normalne życie. Gdyby była mężczyzną można by powiedzieć, że dopadł ją kryzys wieku średniego, lecz zamiast szukać atrakcji w życiu, szukała spokoju. Tak, zdecydowanie taka wersja zmęczonej bogini mi odpowiada, zwłaszcza że znalazła to, co sprawia jej przyjemność, w czym może się odnaleźć. W miarę rozwoju sytuacji zmienia się i ona. Staje naprzeciw wyzwaniom i odnajduje te części siebie, których nie za bardzo lubi, a którymi musi się posłużyć.
      Dante jest… Sobą. I to w nim kocham. Jest elegancji, zadzierający nosa, snobistyczny, a do tego potrafi kochać prawdziwie. Pod maską bogacza ma cierpiące serce, które nie potrafi znaleźć ukojenia. Odrobina człowieczeństwa w bogu jest pożądana, by nie stanowił idealnego przykładu Garego Sue. Patrząc na to jaki ąę on jest, można mieć wrażenie, że został on przerysowany, lecz w dobrym smaku. Nie za bardzo, lecz na tyle, by pokazać absurd tej postaci i ludzi mu podobnych.
      Nikki jest tutaj najmniej, jednak i ona jest dość charakterystyczna. Rozkapryszona, dziecinna, ze skłonnościami do samobójstwa. Inanna jej matkuje, co nie zawsze kończy się dobrze, ale obydwie się starają, dzięki czemu pojawiła się między nimi swego rodzaju więź. Nikki trochę się uspokaja, a bogini staje się odrobinę bardziej ludzka. Modelka jest tutaj fajnym motorem napędowym poszczególnych chwil. Może i bez niej i tak by się to wszystko odbyło, to jednak postawienie tak barwnej postaci pomiędzy dwoma bóstwami to dobry zabieg na rozluźnienie atmosfery.

Wolność traci się tylko raz. Potem można tylko zamieniać jedne pęta na inne.
      Czytając tę książkę bawiłam się fenomenalnie. Tak się wciągnęłam, że przeczytałam w zaledwie trzy wieczory. Sięgnięcie po różnego rodzaju mitologie, pokazanie na nowo bogów pod różnymi imionami, którzy próbują się odnaleźć w obecnym świecie (a wychodzi im to różnie, każdy poszedł w inną stronę), oraz stworzenie charakterystycznych, wyrazistych bohaterów to przepis na sukces. Nikły wątek miłosny nie przyćmiewa najważniejszej akcji, a jedynie podkręca atmosferę, zmuszając bohaterów do trudnych wyborów. Tak jak wspomniałam, brakowało mi poczucia otoczenia. Nie mogłam powiedzieć, że tak, czuję to miejsce, czuję się jakbym tam była. Gdyby nie to, byłoby idealnie.
Zdecydowanie polecam książkę i już nie mogę się doczekać kolejnej części!

4 marca 2023

Gdy matka ma niespełnione ambicje, czyli "Cieszę się, że moja mama umarła" Jennette McCurdy

Tytuł: Cieszę się, że moja mama umarła
Autor: Jennette McCurdy
Tłumaczenie: Magdalena Moltzan-Małkowska
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Liczba stron: 384
Gatunek: biografia, autobiografia, pamiętnik
Rok wydania: 2023

      Jestem niezbyt pozytywnie nastawiona do biografii (w tym autobiografii), bo nie bardzo interesuje mnie życie innych ludzi. Mam swoje własne, swoje problemy i tak, czasami lubię poczytać plotki na temat sławnych gwiazd, tak wchodzenie z butami w ich życie mnie nie jara. Dlatego też omijałam szerokim łukiem tę pozycję, zwłaszcza że nie kojarzyłam nazwiska autorki. Tytuł zaś budził we mnie sprzeczne uczucia. Z jednej strony cieszyć się, że matka nie żyje? Z drugiej zaś co takiego ta matka zrobiła, że do tego doszło? I ta uśmiechnięta twarz na okładce. Ale jak tylko powiązałam nazwisko z aktorką z serialu Sam&Cat (który recenzowałam tutaj, na blogu), która grała tytułową Sam, a do tego przypomniałam sobie ten czas, kiedy głośno było na temat stacji Nickelodeon i jego producenta, musiałam to przeczytać!

      Bycie dziecięcym aktorem na swoje plusy i minusy. Jeśli jesteś posłuszna, bezproblemowa i płaczesz na zawołanie - zawojujesz świat. Jednak od małego jest się pozbawionym dzieciństwa, normalnego życia jak i swego rodzaju prywatności. Jennette na swój pierwszy casting poszła w wieku kilku lat za namową mamy. Od tamtej pory, wbrew temu co czuła, robiła wszystko, by uszczęśliwić rodzicielkę, łącznie z porzuceniem tego, co kochała, na rzecz tego, czego nienawidziła. Zaburzenia odżywiania, brak poczucia własnej wartości jak i wchodzenie w toksyczne związki to jedynie ziarnko piasku na całej plaży konsekwencji spełniania marzeń Debry.

     Z biografiami mam taki problem, że będą napisane w sposób suchy albo bardzo rozległy. Narracja będzie prowadzona w sposób wspominek i ogólnego opisywania przeszłości. Próbowałam czytać chociażby “Maria Konopnicka. Rozwydrzona bezbożnica” od Iwony Kienzler, jednak po kilku stronach porzuciłam przez właśnie styl pisania. I właśnie tego się tu bałam. Jednak już po pierwszych stronach wiedziałam, że nie mam się czego obawiać. Całą historia została napisana w formie poszczególnych scen z życia Jannette, począwszy od wieku kilku lat, aż do próby wyjścia z tego całego bagna.
     McCurdy genialnie dobrała odpowiednie momenty ze swojego życia. Między niektórymi bywało zaledwie kilka dni przerwy, między innymi nawet kilka lat. I pomimo tych przeskoków czasowych nie ma się wrażenia, jakby czegoś brakowało. Wręcz przeciwnie. Relacja Jennette z matką została przedstawiona w sposób emocjonalny jak i dość osobisty. To nie były opowieści co się wtedy działo, lecz autentyczne pokazywanie siebie, jak odbierała to, co mówi i jak zachowuje się jej matka. Wręcz w pierwszych rozdziałach czuć było, że znowu jest dzieckiem i znowu musi być podporządkowana każdemu słowu matki, by ta była szczęśliwa. Bo przecież według dziecka najważniejsze co może być, to uszczęśliwienie mamy.

      Jennette zahacza tutaj o bardzo ważne tematy. Mówi nie tylko o byciu dziecięcym aktorem, lecz o przerzucaniu marzeń rodzica na dziecko, uzależnieniu dziecka od siebie do tego stopnia, że mając szesnaście lat McCurdy pozwalała, by matka ją myła, alkoholizm, bulimia, a również toksyczności świata telewizyjnego dla osób wręcz niewinnych. I do zachowań mamy dołączone emocje oraz cały tok rozumowania, by chociaż w małym stopniu zrozumieć dlaczego tak się dzieje i jakim cudem aktorka robiła i czuła to, co robiła i czuła. Momentami jednak nie było podawane zbyt dużo szczegółów, co jest zrozumiałe. Do autobiografii najłatwiej się przyczepić i czasami trzeba się nakombinować, by uniknąć pozwu. Tutaj zdarzały się osoby okraszone pseudonimem, bez żadnego nazwiska, jednak można się domyślić kim one były na podstawie afer z ostatnich lat.

     Może zacznijmy od początku. Debra od zawsze marzyła o karierze aktorskiej, jednak jej rodzice mieli na nią inny plan. Przez to całe swoje ambicje przelewała na córkę, zmuszając ją do chodzenia na castingi i wmawiania, że kocha grać. Tak, dobrze przeczytaliście. Debra wmawiała Jennette, że ta kocha grać. A Jennette, jako dobra córka, która zrobi wszystko, by jej mama była szczęśliwa, posłuchała jej. Debra uciekała się do wrednych i nieczystych zagrań, by tylko wygrać. Kiedy zachorowała na raka (Netta miała wtedy 2 lata), kobieta miałą w ręku kartę przetargową. No bo kto odmówi kobiecie z rakiem, prawda? Rodzic nie może zostać przy dziecku na zajęciach? Och, mam raka, nie mogę siedzieć na zimnie, zostaję. Do zdobycia jest rola dziewczynki, której matka umiera? Powiedz, że mam raka, więc wiesz co to utrata. To chore dążenie do ambicji bardzo odbiło się na zdrowiu młodej aktorki. Kiedy zaczynała dorastać, a jej piersi rosnąć, nie chciała dorastać, by dla matki być już zawsze tą małą córeczką. W wieku jedenastu lat Debra pokazała córce “piękno” głodówek i anoreksji, bo przecież im będzie chudsza, tym później dorośnie i dłużej będzie mogła grać dziecięce role. A to tylko początek całego bagna, w którym dorastała Jennette. Chociażby fakt, że dziewczyna nie mogła jeść swoich ulubionych lodów, tylko te, które mama dla niej wybrała, bo “przecież tubisz ten smak”, a na jakąkolwiek informację zwrotną inną niż “tak mamusiu” zaczynała płakać, że jak to, nie kocha jej już? Nie kocha mamusi? Albo matka myła córkę w wieku szesnastu lat! Sprawdzając, czy aby córka nie ma objawów raka piersi! Czytając to byłam w tak wielkim szoku, jak bardzo ta kobieta uzależniła od siebie córkę, deptając jej poczucie własnej wartości jak i poczucie bezpieczeństwa. Przecież to jest chore! A reszta rodziny była pod tym względem bierna *matka wrzeszczała, robiła histerie jeśli coś było nie po jej myśli). Z każdym rokiem, każdą rolą widać było, że córka jest jedynie do zadowalania matki, zarabiania pieniędzy i robienia z matki sławy. Jak mnie to denerwowało!

     Książka jest świetna. Jest napisana luźno, więc łatwo w nią wpaść. Pomimo skoków czasowych wszystko układa się w całość. Dzięki opisanym emocjom i myślom bardzo łatwo wczuć się w bohaterkę, przez co bardzo łatwo można się zdenerwować. Poziom toksyczności i absurdu w tej książce sięgała zenitu (nie chodzi, że książka została napisana nielogicznie, lecz zachowanie tej matki jest tak irracjonalne, że aż trudno uwierzyć, że tacy ludzie chodzą po świecie. A niestety chodzą).
     Takie pozycje są ważne, potrzebne. Niektórzy ze strachu przed zrujnowaniem przyszłości będą siedzieć cicho, lecz inni muszą o nich walczyć, by w każdej dziedzinie ludzie byli traktowani po ludzku, a inni uważniej patrzyli, czy w ich otoczeniu nie dzieje się krzywda. Bo w tej książce doskonale widać, że jakby głębiej naciskać, aktorka mogłaby mieć lżejsze życie, a bec pewnych propozycji i insynuacji w pracy miałaby przyjemniejszą karierę, bez poczucia obrzydzenia do siebie.
     Jak dla mnie pozycja obowiązkowa dla każdego!

15 lutego 2023

Nadmiar rozmyślań szkodzi, czyli "Królestwo ciała i ognia" Jennifer L. Armentrout

Tytuł: Królestwo ciała i ognia
Seria (tom): Krew i popiół (2)
Autor: Jennifer L. Armentrout
Tłumaczenie: Jerzy Malinowski
Wydawnictwo: Muza / You&Ya
Liczba stron: 608
Gatunek: fantastyka
Rok wydania: 2022

      Jak tylko skończyłam pierwszy tom, prawie natychmiast wzięłam się za drugi. Zakończenie było tak dobre, że nie mogłam czekać. Na szczęście i ten tom był dostępny na Legimi.

      Nie było pytań. Nie było oświadczyn. Casteel podjął decyzję, że Poppy wyjdzie za niego. Do tego nasi bohaterowie chcą dostać się do Atlanti, a Poppy zaczyna odkrywać w sobie nowe moce. A wszystko dookoła mogło w każdej chwili zacząć się walić.

     Ten tom zaczyna się praktycznie od razu po pierwszej części, więc nie tylko nie ma odczuwalnego przeskoku czasowego, lecz do tego nie trzeba wyjaśniać czegoś, co się odbyło poza kartami książki. I naprawdę bardzo się z tego cieszyłam. Pierwszy tom zaskoczył mnie takim zakończeniem, że już teraz musiałam przeczytać co dalej. Jednak tutaj przez pierwszą część fabuły akcja zwolniła, bardzo zwolniła. Przez to nie mogłam się wgryźć, ani wczuć w fabułę. Za dużo mówienia, za dużo uzewnętrzniania, za mało działania. I jasne, nie można napakować sześciuset stron czystą akcją, ale wynudzenie pierwszej części też nie pomaga przy czytaniu. Zbyt łatwo można się zniechęcić. Ale jak już najgorsza część minęła, poszło wszystko z górki. Niestety nie przez tyle akcji co bym chciała, lecz przez emocje pomiędzy bohaterami, relacje, które się powoli kształtują i normują. Bo tak, ten tom skupia się głównie na rozwoju postaci, ich zmianach, nawiązywaniu relacji jak i trochę większym zapoznaniu nas ze światem. Szkoda, że to, co mnie przyciągało do tej książki to ostatnie 20% stron.
     Ja jestem zwolenniczką rozmów między postaciami, bo nie tylko napędzają fabułę, ale też potrafią napsocić przez nieporozumienie. Dodatkowo rozwijają postacie, dają pogląd na ich zachowanie. Ale jeśli ktoś wsadza mi multum bezsensownych dialogów, to mnie szlag trafia. Gdyby je wyciąć, objętość mogłaby zmaleć nawet o sto stron. Jeszcze do tego zostało dowalone wracanie w przemyśleniach do jednych tematów i kręcenie się dookoła nich. One nie wnosiły kompletnie nic do akcji. Nic. Zero. Null. To mogłoby pomóc w poznaniu Poppy i jej sposobie myślenia, ale było zbyt irytujące, by mogło pomóc. Miałam z tym wielki problem, chciałam kartkować kolejne strony, by tylko laska przestała nakręcać się wokół tego samego.

      Jednak największy plus zauważyłam w postaciach. Ewoluowały. Poppy nie była już nieśmiałą, niepewną panienką, która chce wypełnić wolę bogów. Starał się pewna siebie, waleczna, odważna. Całkowita przemiana na podstawie doświadczeń, których przeżyła. Z przyjemnością obserwowałam jak dziewczyna dosłownie dorasta. Z niewinnego dziecka staje się kobietą, która podąża do swoich celów, niszcząc narastające przeszkody. Bywały momenty, kiedy krzyczałam “Do boju dziewczyno!” podczas czytania. Ale, tak jak wspomniałam, niemiłosiernie irytowało mnie ciągłe wracanie myślami i rozważaniami do jednych i tych samych tematów, jakby laska momentami nie potrafiła pójść dalej.
     Co do Hawka, który okazał się księciem, a do którego w poprzedniej części byłam sceptycznie nastawiona przez jego toksyczność, tutaj trochę się już ogarnął. Szanował czyjeś zdanie, nie był samolubnym, aroganckim dupkiem, powoli stawał się “względnie normalny”, ale nadal pociągający. Całkowicie kupił mnie tym jak dbał o swoich ludzi, troszczył się o Poppy i po prostu był dla nich księciem. Ale też w tym tomie pokazał się z nieco innej strony, jako ten wrażliwy, pełen emocji, wręcz ludzki. Może właśnie to sprawiło, że dałam mu drugą szansę. I nie zmarnował jej! Na kolejnych stronach pokazywał, że warto zainwestować czas w czytanie, by nie tylko poznać go lepiej, ale też przekonać się do czego jest zdolny.
      Standardowo, jestem zachwycona postaciami pobocznymi, tymi, których poznałam w poprzednim tomie - oni nadal są sobą, nie zmienili się nagle ot tak, jak i nowymi, którzy przynieśli powiew świeżości. Niektórych pokochałam, do niektórych podeszłam sceptycznie, jestem ciekawa co nabroją w następnym tomie.

     Ten tom pochłonęłam równie szybko co poprzedni i, mimo irytujących i dłużących się części, bawiłam się przednio. Mam wrażenie, że gdyby całe to szersze pokazanie świata odbyło się w poprzednim tomie, to byłoby za dużo. Tutaj jednak jakby nastał tego czas. Ale mimo wszystko dominuje tutaj budowanie więzi, pociąg pomiędzy głównymi bohaterami jak i dużo, naprawdę dużo scen erotycznych. Brak pomysłu na fabułę, czy autorka chciała podkreślić zażyłość ich związku? Nie wiem. Ale w tych momentach męczyłam się. Tutaj sprawdza się powiedzenie “co za dużo, to niezdrowo”.
     Największa bomba to zakończenie. O cie panie. Jakby ktoś rzucił we mnie głazem. Siedziałam dobre pół godziny i czytałam w kółko, próbując zrozumieć co tam się właśnie stało. Armentrout do perfekcji opanowała sztukę używania cliffhangera. Z tomu na tom jest coraz lepszy i przez niego wręcz muszę przeczytać kolejny tom! Polecam dla fanów romansów paranormalnych i SMUTów. Przemiło się czytało.

27 stycznia 2023

Śpiąca królewna nie taka słodka jak się wydaje, czyli "Kołysanka dla czarownicy" Magdalena Kubasiewicz

Tytuł: Kołysanka dla Czarownicy
Seria (tom): Wilcza Jagoda (1)
Autor: Magdalena Kubasiewicz
Wydawnictwo: Sine Qua Non (SQN)
Liczba stron: 310
Gatunek: fantastyka
Rok wydania: 2022

      Dobra okładka działa cuda jako reklama. Bo znowu nią kierowałam się podczas wybierania kolejnej lektury na legimi. No i oczywiście dość znajome nazwisko, które latało mi gdzieś z tyłu głowy, dając znak, że chyba coś czytałam tej autorki. No i nie myliłam się! Wiedźma Jego Królewskiej Mości (tak, zaczęłam czytać od drugiego tomu, nie mam pojęcia dlaczego) była pierwszą książką Magdaleny Kubasiewicz, a teraz kolej na serię o Jagodzie Wilczek!

      Jagoda jest wiedźmą klątw, i to cholernie dobrą wiedźmą. Dlatego kiedy WMM ma problemy wagi ciężkiej, najczęściej zwraca się z pomocą do niej. Klątwa rzucona lata temu daje o sobie znać, Jagoda zyskuje uczennicę, której nie chciała, a po mieście panoszy się wiedźma szukająca zemsty.

      Po przeczytaniu książek z serii Ukryte Dziedzictwo od Ilony Andrews zapałałam sympatią do Urban Fantasy, więc byłam zachwycona, kiedy okazało się, że seria o Wilczej Jagodzie jest w tych klimatach. Byłam wręcz zachwycona, kiedy czytając nadal czułam atmosferę od Ilony Andrews, co jednocześnie było dziwne, bo przecież to zupełnie inni autorzy, a z drugiej strony cudowne, że nie musiałam opuszczać tej cudownej bańki z magią w naszym świecie. Co do samej fabuły, jestem zachwycona. Stworzenie niepozornego prologu, który nie tylko ma duże znaczenie w historii, lecz też poniekąd przedstawia nam wszystkie okoliczności jak i postać Jagody to naprawdę przyjemny początek. Zwłaszcza że w środku książki nie raz moje myśli wracały właśnie do niego, próbując łączyć wątki i szukać odpowiedzi. Jakby nie patrzeć, książka ta jest kryminałem fantastycznym, jednak nie odczuwałam tego klasycznego ducha kryminału, co mnie niesamowicie cieszyło (średnio lubię ten gatunek).
      Równolegle do prowadzonego śledztwa autorka wprowadza nas nie tylko w świat i opisuje nam jego funkcjonowanie, ale również przedstawia nam poniekąd rodzinę Jagody, która jest nie tylko specyficzna, ale i mega ciekawa. Czytając książki młodzieżowe często spotykałam się z zabiegiem unikania rodziny, to znaczy występowała ona tylko wtedy, kiedy musiała, zazwyczaj w bardzo nielicznych momentach, żeby nie było, że bohater nikogo nie ma. Tu jednak ta rodzina cały czas jest “aktywna”. I nie chodzi o fakt, że cała sprawa odnosi się do przeszłości rodu Wilczek, ale o to, że zawsze gdzieś ktoś jest, czy to wspomniany, czy zamieszany, ta rodzina po prostu tam jest. I jak dla mnie jest to bardzo dorosłe podejście do tematu, bo jakby nie patrzeć rodzinę jak się ma, to ona jest dookoła nas cały czas, a nie momentami. Zwłaszcza w książkach, gdzie rody mają swoją hierarchię i każdy pracuje na nazwisko.
      Ale wracając jeszcze do fabuły, wszystko mi się kleiło jak ryż do sushi. Wszystkie intrygi były tak dobrze przemyślane, że powoli tworzyły sensowną całość. Historia wciągnęła mnie już od pierwszych stron, nadając tempo pilnej sprawy, bo inaczej zginą kolejni ludzie. Praktycznie nie czułam przerwy by odsapnąć, co w innych książkach nie raz mi przeszkadzało, lecz tutaj było jakby na swoim miejscu. Przecież jeśli istnieje śmiertelne zagrożenie, jakim prawem mogę domagać się przerwy? Po prostu czułam się zaangażowana w sprawę, jakbym była partnerką Jagody, a nie biernym czytelnikiem. To pokazuje jak doszlifowany i rozwinięty warsztat ma Kubasiewicz.

      W tym wszystkim główną perełką jest Jagoda. Nie jest miłą dziewczynką, która uczy się czarów. Jest specjalistką od klątw, która powie co myśli, będzie uparcie dążyć do celu i weźmie odpowiedzialność za swoje czyny. Laska zna swoją wartość, jest cholernie pewna siebie, a to sprawia, że historia nie jest mdła ani przesłodzona. Jest charakterna, z pazurem (i historia i Jagoda). Jestem wręcz wniebowzięta, że Wilczek nie została zamknięta w jednej funkcji. Nie jest tylko czarownicą, albo tylko buntowniczką. Jest wszystkim. Jest specjalistką, wiedźmą od klątw, fenomenalnym detektywem, troskliwą siostrą, upartą wnuczką… I to wszystko tworzy niesamowity portret jednej osoby.
      Postacie drugo i dalszoplanowe są równie niesamowite. Sonia? Fantastyczna laska, która pomimo swojego wychowania poszła na swoje i dąży do spełnienia marzeń. Mario? Wkurzający facet, służbista, ale też ma serce. Nawet pojawiające się na chwilę postacie takie jak siostra Jagody są w pełni stworzone, mają swoją historię, osobowość, marzenia czy cele.

      Nie ma książek idealnych, to fakt, jednak czytając Kołysankę dla Czarownicy błędy, o ile jakieś były, po prostu umykały i nie zdawałam sobie z nich sprawę. Zostałam wciągnięta w niesamowitą historię, pełną fantastycznych momentów, genialnych bohaterów i cudownego świata. Zakochałam się w nim od pierwszych stron. I chociaż w każdej książce szukam romansu (nic nie poradzę, jestem jego fanką), tak tutaj jego brak mi zupełnie nie przeszkadzał! Ba, wręcz jestem przekonana, że mógłby coś zepsuć, bo to, co jest w tym tomie, ta cała historia, stanowi zamkniętą całość, której nie potrzeba ani nic mniej, ani nic więcej. Zdecydowanie polecam przeczytać!

10 stycznia 2023

Niczym jaśniejąca bogini, czyli "Cień i Kość" Leigh Bardugo

Tytuł: Cień i Kość
Seria (tom): Grisza (1)
Autor: Leigh Bardugo
Tłumaczenie: Wojciech Szypuła, Małgorzata Strzelec
Wydawnictwo: Mag
Liczba stron: 288
Gatunek: fantastyka
Rok wydania: 2019

      O trylogii Griszy słyszałam już od dawna, jak jeszcze wydawane było przez Wydawnictwo Papierowy Księżyc. Chyba pierwszy raz u Wybrednej Marudy, ale nie jestem pewna. No i jeszcze w poprzednich tytułach. Tak więc kiedy zaczęło się marudzenie, że Darkling jest Zmroczem, musiałam sprawdzić o co chodzi.

      Alina jest sierotą, która właśnie rusza na swoją pierwszą wyprawę do Fałdy Cieni, magicznego tworu pełnego potworów. W momencie ataku na jej pułk, Alina zaczyna uwalniać magię, która w niej drzemała. Od tego momentu staje się pionkiem w politycznej grze i próbuje nauczyć się kontrolować swoją moc. Gdy na jaw wychodzi, że jako jedyna może zniszczyć Fałdę, całe jej życie zaczyna się komplikować.

      Jedno muszę przyznać, świat wykreowany przez autorkę jest cudowny! Szeroki, bogaty, pełen niespodzianek, dokładnie taki, jaki się oczekuje od high fantasy (bo nie ukrywajmy, to jest high fantasy). To jest największy atut tej książki, świat, w którym można się zakochać. Mamy wyraźny podział na ludzi magicznych, tak zwanych griszów, oraz całą resztę, a i wśród obdarzonych magią jest konkretny podział ze względu na specyfikę swojej mocy. I też tutaj nie brakuje przytyków pomiędzy “frakcjami”, jedni czują się lepsi od drugich, inni mają to gdzieś, co jest całkowicie normalne.
      Fabuła jest dosyć prosta. Alina ma moc, by zniszczyć Fałdę i zjednoczyć królestwo. Uczy się, by tę moc kontrolować i zwiększyć, a jednocześnie próbuje odnaleźć się w nowym świecie pełnym intryg i spisków. Niełatwa sprawa, ale jak przystało na motyw od zera do bohatera, wszystko idzie ku dobremu. Tu nie ma kombinowania. Większość jest przedstawiona za pomocą dobrze znanych schematów, co nie przeszkadza w czerpaniu przyjemności z czytania. Jednak brakowało mi czegoś w tym wszystkim. Nie mogłam się wczuć ani w historię, ani w bohaterkę.
      Akcja w małym pałacu z jednej strony została bardzo skrótowo opisana, zabrakło opisu zajęć z Aliną i jej mocą, jak się rozwija, jak ją kontroluje, a z drugiej strony zostało dodanych wiele pogawędek pomiędzy bohaterką, a innymi griszami. Tak, one były ważne, potrzebne by ukazać jak rozwija się jej pozycja i stosunek do griszów, ale jednocześnie brakowało pomiędzy tym balansu. Tutaj przez długi czas nic się z mocą nie działo, aż nagle bach i jest wszystko. Jak dla mnie to było za łatwo. Tak, akceptacja siebie i pokonanie blokady było ważne, jednak… No ot tak to wszystko pokonać? Stwierdzić “Tak, jestem jaka jestem i jest mi z tym dobrze”? I chociaż do tego momentu minęło trochę czasu podczas jej pobytu, to nie odczuwa się tego. Nie widać mijającego czasu, ma się wrażenie, że historia dzieje się w ciągu kilku dni, a nie tygodni

      Drugim plusem książki są bohaterowie. Fakt, Alina jest strasznie wkurzająca i irytująca, ale da się ją lubić. To jak przyjaciółka, której masz dość po pięciu minutach, a mimo to jakimś cudem się z nią przyjaźnisz. Jednak, jak już wspomniałam, nie mogłam się w nią wgryźć. Nie czułam tego przywiązania co z bohaterami innych książek (jak w tym dowcipie, że nie sprzedałabym przyjaciela za milion złotych, oddałabym za darmo, tak tutaj nawet bym nie zapłakała, jakby Aliny zabrakło). Nie brakuje jej odwagi, upartości czy samozaparcia, co czyni ją jedną z tych bohaterek, o których przyjemnie się słucha. O Malu wolałabym przemilczeć, bo chociaż jest przyjacielem Aliny z dzieciństwa, mam o nim wyrobione zdanie z następnych tomów i nie umiem patrzeć na niego jedynie przez pryzmat pierwszej części. I chociaż tutaj może się wydawać taki miły i kochały, nie lubię gościa.
      Tutaj pojawia się Zmrocz, czyli facet pełen charyzmy, pewności siebie, siły i władzy. Ktoś, kogo możemy ot tak pokochać. Typowy Bad Boy, za którym bym podążyła, gdyby nie to, że jakoś mnie nie ciągnie do złych charakterów (ja nie wiem, spaczenie jakieś czy co, że mnie nie kręcą). Ale rozumiem, dlaczego jest jednym z tych kochanych. Jest tajemniczy. Przystojny. Ma to, co my, kobiety, często podświadomie szukamy w facetach, a mianowicie on może zagwarantować nam bezpieczeństwo i przetrwanie. A przynajmniej tak się wydaje z charakteru.
      W ogóle wielu bohaterów drugoplanowych dostało konkretne charaktery. Nie stanowią tylko tła do fabuły, lecz są prawdziwymi postaciami z przeszłością i osobowością. Co ważne, pojawiły się tu ludzkie przypadłości jak zdrady czy dwulicowość, co tylko urealniało to wszystko. I nawet jeśli kogoś polubiłam na początku, później zmieniałam zdanie. I odwrotnie. Ktoś, kto mi podpadł tutaj, później stawał się jedną z ulubionych postaci. Tutaj muszę zaznaczyć, że na przestrzeni książki postacie dorastają, zmieniają się pod wpływem historii, co świetnie komponuje się z otaczającym Alinę światem. Wszystko współgra, napędzając wzajemnie fabułę.

      Jeżeli szukasz czegoś lekkiego, z rozbudowanym magicznie światem - to jest książka właśnie dla Ciebie. Fabuła jest prosta, przyjemna, nie zmusza do nadmiernego myślenia, więc z łatwością można odpocząć. Jednak! Widać, że to jest debiut autorki. Jest trochę niedociągnięć pisarskich, wszystko można było lepiej rozplanować, połączyć, są momenty, gdzie można się doczepić kilku rzeczy. W pewnym momencie miałam wrażenie, że ta książka ma więcej potencjału, który został zmarnowany, że można było z tego świata wykrzesać więcej. Bo chociaż dialogi są naturalne, a opisy nie męczą, to drzemie w tym coś więcej.
      Cień i Kość jako wstęp do uniwersum Griszy? Tak! Ale łatwo można się zrazić. To wszystko dobre, co można tu znaleźć, łatwo zgubić przez to, że jest to debiut. Brak doświadczenia i wyrobienia konkretnego stylu pisarskiego sprawia, że momentami odbiera się książkę jak trzpiotkę. Przez to bardziej przypadnie to młodszym czytelnikom.
      Osobiście dobrze spędziłam czas przy książce, ale wiem, że to niej nie wrócę. Wyciągnęłam co miałam wyciągnąć, poznałam świat i wolę się nie zniechęcać kolejnym czytaniem.