16 listopada 2023

Totalny zmieniacz podejścia, czyli "Nie-Poradnik Pasjonaty" Bartłomiej Sztobryn

Tytuł: Nie-Poradnik Pasjonaty
Autor: Bartłomiej Sztobryn
Wydawnictwo: Wydawnictwo K2A
Liczba stron: 272
Gatunek: poradnik
Rok wydania: 2023

      Wiele miłośników książek próbowało swoich sił w pisaniu. Niektórym się udało i wydało swoje książki, niektórzy publikują swoje prace w internecie, niektórzy piszą do szuflady, a niektórzy porzucili to. Ja należę do tej grupy, która jest w trakcie pisania i wręcz marzy o debiucie. Dlatego kiedy Bartek zaczął szukać recenzentów swojej nowej książki, nie mogłam się nie zgłosić! Dalej mam w głowie jego książkę “Zwiastunka”, dlatego wiedziałam od razu, że to też może być coś dobrego.


      Zazwyczaj jak ktoś piszę poradnik, daje jasne wskazówki co ma zrobić, jak podejść do sprawy, jak rozplanować, czy czego unikać. A tutaj? Jak sam tytuł wskazuje, to NIE-poradnik, dlatego nie doświadczymy tutaj tych konkretów. Można w skrócie opisać, ze to wspomnienia, doświadczenie i rozmyślania o pisaniu, które są naprawdę pomocne. Bo przecież każdy z nas jest inny, do każdego z nas trafiają inne argumenty czy rady, dlatego nie ma idealnej książki dla wszystkich. Jednak tutaj… To się może sprawdzić dla 99% ludzi. Bartek nie pisze “hej, rób tak i siak”, tylko “zastanów się, jak podchodzisz do tego? A czy to Ci pomaga? Spróbuj wziąć pod uwagę też to, a nóż widelec wiatrak się przyda”. To wszystko przeplatane jest przykładami, wspomnieniami, które pokazują, że te wszystkie pytania, tematy do zastanowienia się mają sens. Że pisanie to nie tylko czynność, ale przede wszystkim styl życia i to właśnie od analizy i układania swojego życia trzeba zacząć.

Nie wolno mi było dać za wygraną – tak sobie wmawiałem. Wstawałem o szóstej rano i pisałem. Odprowadzałem dzieciaka do przedszkola i pędziłem na pociąg, który wiózł mnie do pracy przez prawie całą Warszawę. Pisałem w pociągu. Podczas półgodzinnych przerw, zamiast iść na żarcie z kolegami, szybko pochłaniałem jedzenie z pudełka odgrzane w kuchence mikrofalowej, biegłem do szatni, sięgałem do swojej szafki, wyciągałem z niej laptopa, po czym siadałem na parapecie jak dzieciak z podstawówki i zabierałem się do pisania. W drodze powrotnej też pisałem w pociągu.
      Ale wróćmy do początku. Często jak się czyta lub ogląda wywiady z autorami dostajemy informację, że mieli oni wsparcie od rodziny, wszyscy im kibicowali, na spokojnie do tego podchodzili, mieli czas pomiędzy nauką albo pracą. Tutaj Bartek pokazuje całkowite przeciwieństwo. Opowiada jak jego życie dawało mu w dupę fizycznie i psychicznie, ile musiał poświęcić, żeby pisać. Niejednokrotnie wspomina, że zaniedbywał swoje życie, bo skupiał się na pisaniu i to potem wpłynęło na wszystko. I dla mnie naprawdę mocnym plusem jest to, że pokazał, iż pisanie nie zawsze jest tak łatwe i przyjemne jak mówią. Że czasami trzeba wielu rzeczy się wyrzec, czy zacisnąć zęby i przyjąć kopy w tyłek, żeby tylko ruszyć chociaż odrobinę do przodu. I przyznam się szczerze, daje to motywacyjnego kopa. Bo skoro jemu się udało założyć wydawnictwo i wydać swoje książki, to dlaczego mi nie? Pokazał wprost, że jest ciężko, że trzeba mocno pracować, przeorganizować nie tylko swoje życie, ale i głowę. Całą ta biograficzna część nie kończy się na wstępie. O nie, nie, nie. Po całej książce są rozsiane przytyki. anegdotki czy wspominki odnośnie życia Bartka, co daje taki… Rzeczywisty? Bliski? Charakter. Pokazuje. że to nie jest napompowana książka encyklopedyczna z zasadami dobrego pisania, tylko trochę jak pamiętniko-notes pisarza, który zapisuje tam wszystko, co może się przydać, razem z “dowodami”. Oj ile razy uśmiechałam się do siebie, mając w głowie “doskonale Cię rozumiem” czy też “przeszłam przez podobne”. To bardzo uczłowiecza autora i pokazuje, że każdy może się mylić, nawet osoba, która wydała więcej niż swój debiut!

Nie ma co się ociągać. Potrzebne ci będą powyginane noże, ofiary z nienarodzonych dzieci i inne rzeczy, które twoją babcię oraz proboszcza doprowadziłyby do zawału, a które tak często pokazywane są w horrorach. Co, naprawdę myślałeś, że teorie spiskowe to bujda? Że Illuminati nie istnieją, a Ziemia nie jest płaska? No to… MASZ RACJĘ!
      Jeśli chodzi o treść merytoryczną, powiem wprost. To nie jest poradnik. Nie jest i bardzo dobrze. To coś więcej. Nie ma podanych informacji na tacy jak co pisać, nie muszę siedzieć z otwartymi stronami i przeszukiwać akapitów, kiedy próbuję napisać swoją opowieść. Ta książka ma za zadanie postawić nam tyle pytań, byśmy zaczęli kwestionować samych siebie! Jak zazwyczaj siadam do książki i po prostu czytam ciągiem (o ile młoda mi pozwoli, o co ostatnio ciężko, bo weszła w wiek testowania granic swojego bezpieczeństwa), tak tutaj czytałam po kilka-kilkanaście stron, analizując nie tylko to, co przeczytałam, ale również analizując swoje życie i stosunek do pisania przez pryzmat tego, co przeczytałam. Nie potrafiłam przejść obok tych słów obojętnie! Wiecie, te pytania nie były zadawane chamsko wprost (dobra, niektóre tak, haha, ale czasami inaczej się nie dało), ale został one okraszone właśnie historiami czy wspominkami biograficznymi połączonymi z sarkastycznym komentarzem odnośnie otaczającej nas rzeczywistości i tego, co się w Polsce dzieje. Całość konkretnie wchodzi do głowy robiąc zamęt jak diabeł tasmański w zamkniętym pomieszczeniu.

Czy aby nie jest tak w prawdziwym życiu? Czy sportowiec nie trenuje codziennie tylko po to, by ten jeden raz dostać się na mistrzostwa i ten jeden raz wywalczyć złoty medal? Ile prób podjął wcześniej? Ile podejmie później? A co ze mną? Ile książek napiszę, zanim stworzę swoje opus magnum? No i kto będzie odpowiedzialny za stwierdzenie, które z moich dzieł jest największe?
     Z tego wszystkiego wyciągnęłam, nie wiem czy słuszny, czy też nie, jeden najgłówniejszy wniosek. Wiele zależy od tego, jak będziemy podchodzić do pisania. Bo tak, jak my będziemy je traktować. ono będzie traktować nas. Podejdziemy skupieni tylko na nim - będzie szło gładko, ale tak jak my ignorując wtedy nasze życie, pisanie również będzie nam w głowie siedziało, nie dając miejsca na inne sprawy. Jeśli zaś podejdziemy do tego zbyt lekko, pisanie będzie lekko traktować nas, uciekać, nie siedzieć nam w głowie, a co za tym idzie miną wieki zanim coś napiszemy. I tu trzeba wyrobić sobie złoty środek, tak jak już wspomniała, przewartościować życie i głowę.

Niestety, jeżeli uważasz, że twoje lęki i obawy odejdą ot tak, ponieważ niczym w książkach o małym czarodzieju użyliśmy zaklęcia ośmieszającego nasze wewnętrzne demony, to jesteś w totalnym błędzie. Nie jest tak lekko. Nigdy nie było i nigdy nie będzie.
     Książka jest napisana przyjemnym językiem, okraszona humorem i pływająca w morzu sarkazmu, a mimo to czytałam ją dość długo. Daje sporo do myślenia, może nawet zadaje nam pytanie, czy jesteśmy gotowi, by wejść w pisanie na serio. Jak dla mnie, to pozycja obowiązkowa dla każdego, kto myśli, że rzuci pisanie, bo ma w życiu ciężko. Tak samo jak i dla całej reszty. I wiem, że w chwili zwątpienia, będę do niej wracać, by zmotywować siebie. Czytelniku, bierz, czytaj, myśl i pisz!

12 września 2023

Wakacyjne zderzenie dwóch pisarskich dusz, czyli "Napiszę nam szczęście" Wiktoria Kotecka

Tytuł: Napiszę nam szczęście
Autor: Wiktoria Kotecka
Wydawnictwo: Nie powiem
Liczba stron: 358
Gatunek: literatura młodzieżowa, romans
Rok wydania: 2023

      Lato już minęło, zaczął się wrzesień i czas szkoły, jednak umysł wciąż został na wakacjach. Dlaczego więc nie wrócić do tych dopiero co minionych dni z typowo wakacyjną książką?
Jestem wdzięczna za ebooka od wydawnictwa Nie Powiem, mogłam chociaż przez chwilę znów poczuć się poniekąd beztrosko.

      Łucja to pisarka, która swój debiut już ma na koncie i szykuje się do wydania swojej drugiej pozycji. W dniu podpisania umowy poznaje Alexa, który nie tylko nie chce się odczepić, a wręcz do niej dąży. Kolejne, przypadkowe spotkanie rodzi z pozoru niewinną relację pomiędzy dwójką obcych sobie ludzi, która ma swój termin ważności. Łucja i Alex muszą zawalczyć, czy ten termin oznacza koniec, czy też nie.

Chciałabym dotrzeć gdzieś, gdzie wreszcie coś poczuję. Coś prawdziwego. By wiedzieć, że żyję.
      Przyznaję się bez bicia, że nie miałam żadnych oczekiwać co do tej książki. Szłam w ciemno z myślą, że ta okładka nic mi kompletnie nie mówi, ale jest ładna. Miałam nadzieję na coś lekkiego, przy czym nie będę musiała myśleć o własnych kłopotach, No i właśnie taką narrację od początku poczułam.
      Bardzo spodobało mi się, że tym razem główni bohaterowie nie byli z dwóch różnych światów, których nagle coś połączyło. Fakt, jestem fanką tego motywu, jednak miło przeczytać coś zgoła innego. Łucja i Alex to pisarze, obydwoje siedzą w tym świecie i rozumieją się pod tym kątem. Jednak obydwoje są zupełnie do siebie niepodobni. Ale zacznijmy od fabuły.
     Sam początek skupia się na Łucji, która właśnie podpisuje umowę na swoją drugą książkę. Pokazuje nam jak mniej więcej jest w jej domu, jak jest traktowana i ile musiała “walczyć”, by wyjechać i się promować. Cała ta sytuacja i nieporadność życiowa bohaterki sprawia, że zostaje “wysłana” do ukochanych Somin, by pracować przez miesiąc. Jak dla mnie to jest naprawdę dobry początek książki. Wiem jak mniej więcej było w domu Łucji, czego się spodziewać po jej zachowaniu, co może pójść nie tak. Tak samo motyw spotykania tego samego chłopaka jest nie tylko interesujący, ale i bardzo prawdopodobny ze względu właśnie na obracanie się w tym samym środowisku. To dało fajne zaczepienie do przekomarzania się, trochę podejrzliwości, trochę upartości. Ciąg dalszy w Sominach był zupełnie inny. Łucja nagle musiała robić coś konkretnie, miała obowiązki, musiała wziąć odpowiedzialność za wszystko, a jednocześnie odnaleźć w tym wszystkim siebie. Akurat ten ostatni aspekt jak dla mnie jest bardzo ważny. Ciężko jest odnaleźć siebie, kiedy jesteśmy rzucani na głęboką wodę i musimy sobie radzić sami. Bardzo łatwo się wtedy wypalić, pogubić. Trzeba być zdeterminowanym i wytrwałym, by dać radę. Bohaterka zaczęła się stopniowo rozwijać. Od zamkniętej w swoim świecie introwertyczki, która boi się zagadać do ludzi przeobraża się w pełnoprawnego pracownika mającego znajomych i imprezującego z nimi. Wszystko przebiegało naturalnie, nienachalnie, stopniowo, jednocześnie zaznaczając wszystkie wątpliwości i komplikacje. Bardzo, ale to bardzo mi się spodobało, że wszelkie zmiany w życiu były przez Łucję kwestionowane, analizowane, czy w ogóle ona im podoła, czy to nie jest dla niej za dużo. Sama jestem introwertyczką i doskonale to wszystko rozumiem. Jednak bywały momenty, kiedy nie podobało mi się to, co czytałam.
      Z pozoru można było powiedzieć, że to zwykła historia o wakacyjnej pracy i chłopaku, jednak pod przykrywką lekkości kryją się poważniejsze tematy jak poczucie samotności, odnajdywanie siebie, problemy rodzinne, traumy z przeszłości. Wszystko zapakowane tak, bym mogła jednocześnie dobrze się bawić i przemyśleć kilka kwestii. A jako iż Sama próbuję coś pisać, doskonale rozumiem Łucję, kiedy nie jest w stanie nic stworzyć.
      Jedyny zarzut do fabuły mam taki, że końcowa tajemnica była tu zupełnie niepotrzebna. Kompletnie nie pasowała do tego co się działo. Jakby autorce zabrakło pomysłu na to, co ma się dziać oraz zmartwień, trzymania czytelników w niepewności. Bardzo ładnym zakończeniem byłby festyn i kilka dni po, kiedy już to wszystko by się ustatkowało. Ewentualnie zamiana tajemnicy na coś innego, bo obecne zakończenie jest zaskakujące i nie wyobrażam sobie, by miało być inne. To jedno miało dokładnie to, na co zasługiwali bohaterowie. W innym przypadku miałabym wrażenie, że jest pisane na siłę, że na logikę jest ono niemożliwe, a tak to jedyne sensowne wyjście z tego wszystkiego.

-(...)Mnie inspirują chwile takie jak ta. Piszę to, co mroczne, ale coś musi mnie motywować i rozjaśniać rzeczywistość, żeby nie mieszała sie z moją twórczością. Dzisiaj podarowałaś mi to coś, dziękuję.
      Jeśli chodzi o bohaterów, to mam pewien problem. Wyjątkowo zacznę od drugoplanowych, ponieważ do nich mam największy żal. Zazwyczaj doceniam, kiedy są one dobrze stworzone, mają swoje osobowości, jednak tutaj… Ech… Współlokatorki Łucji mają zarys charakteru. Coś tam niby pokazują, ale koniec końców nie wiem jakie naprawdę są. Reszta współpracowników to npc, stoją, odbębniają swoje role i tyle. Jedynie dziadek Alexa ma stworzony taki dziadziowy charakter, a ciotka jest wredna bez powodu. Znaczy niby tam powód jest, ale niezbyt. Brat Łucji ma chyba najbardziej konkretny charakter, ale chyba dlatego, że jest ważny dla fabuły. Charakter. Nie brat. Wykorzystywany jest, by osiągnąć pewną sprawę, ale pomimo występowania tego brata, nie było go czuć. Wszystko wiemy z opowieści i wspomnień bohaterki. Co do rodziców, są zwykłymi rodzicami. Nic szczególnego, nic konkretnego. A szkoda. Ich wszystkich można by jakoś rozwinąć.
      No to teraz Łucja. Tutaj mamy pełną paletę zalet i wad tej dziewczyny. Jej osobowość jest dość skomplikowana, ale to normalne w wieku, gdzie hormony jeszcze buzują, a człowiek stara się dowiedzieć kim jest. Bo tak, pomimo 18 lat Łucja nie bardzo wie kim jest, nie przeżyła w życiu tego, czego chciała, czegoś jej brakuje i próbuje to odnaleźć. Dodatkowo została rzucona na głęboką wodę, a przy jej introwertycznym charakterze jest to dość problematyczne. I bardzo, ale to bardzo podobało mi się, że ona nie zmienia się ot tak za pstryknięciem palców. Dzięki współpracownikom oraz Alexowi powoli, bardzo powoli przechodzi metamorfozę. Mimo wszystko nadal zostały w niej niepewność i strach przed nieznanym. Właśnie te cechy też są powodem dlaczego dziewczyna momentami zachowuje się jak zachowuje i jak odbiera zachowanie innych, czemu je bagatelizuje i tak łatwo zapomina bądź przebacza. I tak jak Łucja jest pisarką, tak pisanie stanowi ważną część jej życia. Tutaj jej praco-hobby nie zostało zlekceważone, tylko cały czas daje o sobie znać. To, jak widzi krajobraz, jak ukazuje emocje, uczucia, to wszystko jest właśnie w tonie pisarskim. Zdecydowanie postać przemyślanie stworzona.
      Alex za to… Huh… To skomplikowane. Z jednej strony mamy delikatnego, wrażliwego chłopca pisarza, który pragnie mieć Łucję w swoim życiu, a z drugiej strony mamy straumatyzowanego, młodego dorosłego, który nie bardzo ma plan na swoje życie, a nieprzepracowana przeszłość bardzo daje o sobie znać, wręcz kontrolując jego zachowanie. I na początku mi się spodobał jako bohater, a tekst, że chce mieć alpakę trafił prosto do mojego serduszka. Jednak bywały momenty, kiedy jego zachowanie zmieniało się diametralnie, jakby to ktoś inny był w jego ciele. Jasne, tutaj odzywała się trauma, jednak nadal nie do końca mi pasowało jego zachowanie i jak później, “na trzeźwo” się ogarnął. A najbardziej to, że pozostało to bezkarne, jakby nic się nie stało. Czasami miałam wrażenie, że chłopak lgnął do Łucji, bo w jej życiu było tak dużo pozytywnych rzeczy, a mając ją przy sobie jakby chciał ją zniszczyć, bo miała właśnie za dobrze, bo on tego nie miał. Cóż, to efekt nieprzepracowanych traum i dzieciństwa.

Jeśli kiedykolwiek wrócę do wierszy, to w prawdziwych emocjach.
     To nie jest debiut autorki, wydała ona już jedną książkę pod pseudonimem, jednak patrząc na styl i na kreację wszystkiego mogłabym śmiało rzec, że to właśnie ta pozycja jest jej debiutem. Że od tego zaczęła. Widać trochę początkujący styl, jednak dający naprawdę duże nadzieje na coraz lepsze książki.
     Ogólnie pozycja całkiem dobra. Jest wakacyjnie, lekko, z poważniejszymi tematami podsuniętymi w kolorowej otoczce, jest romans, konflikt, zwrot akcji. Teoretycznie wszystko czego człowiek w książce potrzebuje. Końcowa tajemnica nie do końca mi pasowała do całej historii, jednak samo zakończenie mnie zaskoczyło. I nie wyobrażam sobie, by mogło to się inaczej potoczyć! Poleca głównie dla nastolatków, starszy czytelnik może się nie wczuć.

22 sierpnia 2023

Hokus Pokus Czary Mary, dużo płaczu, lecz kot cały, czyli "Spells Trouble. Wiedźmi czar" P C Cast & Kristin Cast

Tytuł: Spells Trouble. Wiedźmi czar
Seria (tom): Siostry z Salem (1)
Autor: P C Cast & Kristin Cast
Tłumaczenie: Stanisław Kroszczyński
Wydawnictwo: Jaguar
Liczba stron: 352
Gatunek: fantastyka
Rok wydania: 2021

      Duet P.C. Cast oraz Kristin Cast kojarzę doskonale z serii Dom Nocy, której to fanką byłam (i nadal jestem, pewnie aż do rereadu). Dobre skojarzenia miałam również po serii W kręgu mocy Partholonu. I chociaż solowa książka Kristin była dla mnie fatalna, to siadałam do tej książki pełna nadziei.

      Mag i Hunter to bliźniaczki, które właśnie obchodzą szesnaste urodziny. Spędzają je najpierw w towarzystwie przyjaciół i chłopaka tej drugiej, a później, wraz z matką, odprawiają rytuał przyjęcia bogów patronów. Jako jedyne wiedźmy strzegą pięciu bram do pięciu różnych zaświatów. Jednak wszystko zaczyna się psuć, gdy podczas rytuału pojawił się potwór, a Abigail zostaje zabita w momencie przyzwania bogini. Bramy zaczynają się psuć i kruszeć, a wizja najazdu potworów z pięciu “piekieł” staje się realna.

Tamtego dnia Sara zdała sobie sprawę, że miasto nieprędko otrząśnie się ze zbiorowego szaleństwa, które pochwyciło je w swoje szpony.
      Patrząc na okładkę byłam zachwycona. Czytając środek już mniej. Czy jestem zawiedziona? I to jak! Naprawdę miałam duże oczekiwania co do tej książki. Sam początek jeszcze napawał optymizmem, dawał nadzieję, że to będzie coś dobrego. Jednak im dalej w las, tym ciemniej i gorzej.
      Pierwsze strony książki zawierają historię Sary Goode, przodkini naszych bohaterek, która za pomocą magii ucieka z więzienia i wraz z córką wyrusza, by odnaleźć miejsce, gdzie będzie mogła się osiedlić na stałe i żyć w spokoju. Taki początek wszystkiego, który wprowadził mnie trochę w historię i przygotował na to, co będzie ważne.
     W teraźniejszości Abigail umiera dość wcześnie, dlatego też całość cały czas się kręci wokół bliźniaczek. Czasem pojawią się przyjaciele czy chłopak, Kirk, ale mam wrażenie, że tylko wtedy, kiedy są potrzebni. Na resztę fabuły są odstawieni na bok jak niepotrzebne rzeczy. Fakt, mają wtedy motywację do pozostania poza radarem, jednak nadal wyczuwałam takie typowe odstawienie. Ale wracając do wątku, bliźniaczki muszą sobie poradzić z żałobą. To doskonały sposób na zademonstrowanie jak działa ich magia i jaki stosunek do niej mają bliscy dziewczynek. Tak, fajnie to zostało wykorzystane, jednak widać było kolosalną różnicę pomiędzy dziewczynami. Pomimo tego, że bliźniaczki, różniły się od siebie diametralnie. Z każdą kolejną akcją moją twarz zdobił grymas niesmaku. Poszczególne punkty fabularne były rozciągane tak, że około dwieście stron mogłam streścić w kilku zdaniach. Nie było zagłębiania się, wszystko odbywało się prostolinijnie, co trochę męczyło. Chciałam wejść w tę rodzinę, ten świat, w problemy, a jednak wszystko było wyłożone jak prosta kreska na kartce papieru. No tak się nie robi! Przez to cała historia po prostu po mnie spłynęła.
      Bardzo, ale to bardzo nie podobało mi się “faworyzowanie” jednej z bliźniaczek jeśli chodzi o jakieś “atrakcje emocjonalne”. Rozumiem, że są osoby bardzo emocjonalne, są osoby z twardą skórą czy tyłkiem, ale kiedy laska co chwilę ryczy czy ma zjazdy, to nawet nie chce mi się jej lubić. Naprawdę, przez większość książki miałam myśl “borze, a ona znowu ryczy, znowu coś jej się stało”. Przez to była męcząca i irytująca. I miałam wrażenie, że tylko jej się pozwala na odczuwanie większych i głębszych emocji, a druga jest do ratowania dupy i logicznego myślenia, chociaż to też nie wyszło za dobrze, bo czasami odczuwałam, jakby tej bliźniaczce żałoba przeszła koło nosa tak jak i wszystko. Ech, można to było napisać inaczej, lepiej, tak, by przedstawić te momenty i charaktery dziewczyn w jakoś bardziej przystępny sposób, by czytelnik się nie męczył.

Mercy imagined Freya as part of the earth itself, so every flower and tree, even every blade of grass symbolized her goddess.
      Co do dziewczyn, jestem trochę bardzo zniesmaczona jak zostały przedstawione. Hunter to ta, która myśli logicznie, ma twardą dupę, nic jej nie ruszy, bo miała trudną przeszłość. I chociaż później dowiedziałam się co się stało, to nadal miałam wrażenie, że ona nie do końca odczuwała żałobę, a jedynie mówiła, że to czuje. No naprawdę miałam wrażenie, że laska nie umie w emocje. Pod koniec książki całkowicie zmienia zachowanie, będąc przeciwieństwem siebie. Miałam wrażenie, że w tamtym momencie to nie Hunter, a jakaś inna laska się tak zachowuje. To nie podobało mi się. Nie było podstaw, konsekwencji, a przede wszystkim nie było wciśniętego przycisku, który by aktywował nagłą zmianę zachowania. I można wytłumaczyć otoczką i tym, co się wydarzyło, jednak w tamtym momencie nie widziałam powodu, by ona zaczęła się tak, a nie inaczej zachowywać.
      Mag jest gorszą siostrą. Przez całą książkę miałam wrażenie, że ona tylko marudzi i wyje, wyje i marudzi. I tak już wspomniałam, wiem, że są osoby bardzo emocjonalne, delikatne, sama wyję przy jakiejkolwiek kłótni, bo tak sobie radzę z emocjami, to jednak sposób przedstawienia jej był krzywdzący dla dziewczyny. Tak nieudolnie stworzona postać jedynie irytowała swoją osobą. Z jednej skrajności w drugą, z naciskiem na płacz. Nie dało jej się przemówić do rozsądku, bo ona wie lepiej. Logiczne argumenty? A gdzie tam! To zazdrość. Miałam wrażenie, że mam styczność z dzieckiem, a nie z kobietą bliską pełnoletności. Borze, naprawdę nie chciałam o niej czytać.
      Co do postaci drugoplanowych, nie było lepiej. Przyjaciele bliźniaczek cechowali się tym, że on gra w drużynie i jest bardziej przyjacielem Hunter niż Mercy, a ona… Jest ich przyjaciółką. I w sumie tyle ich osobowości. Kompletnie niestworzone postacie, bez głębi, bez konkretnego charakteru. Jest jeszcze Kirk, który według mnie jest strasznie sprzeczną osobą. Raz robi tak, raz tak, mówi jedno, myśli drugie, a robi trzecie. I koniec końców wiadomo dlaczego, jednak wszystko zostało wykreowane bardzo, ale to bardzo sztucznie i nierealnie. Pod koniec facet nagle ryczy tak, że aż gile z nosa lecą, a kilka sekund później jest już pewien siebie. Przecież jak można udawać, że lecą gile z nosa?! Jak?! Czy to nie jest nierealne?! I takich smaczków logicznych jest dużo. bardzo, ale to bardzo dużo.
      Została jeszcze Xena. Według mnie to jedyny promyk słoneczka w całej książce. Kobieta kot, która zachowuje się jak człowiek i kot. No ubawiłam się czytając fragmenty z nią. Jedyna postać, która została jako tako stworzona, która ma charakter i coś specyficznego, coś charakterystycznego.

What you put out into the world returns to you, and that goes for thoughts, acts, and energy.
     Książka miała mi dać czarodziejski vibe z kocim dodatkiem, a otrzymałam nastoletnie płaczki i szybkie dorastanie połączone z beznadziejnym wątkiem romantycznym, który próbował tu być jednocześnie nie będąc. Fabuła jest rozwlekana niepotrzebnymi dialogami tak, by niewiele treści działo się na wielu, wielu stronach. Dawno nie męczyłam się z taką pozycją. I dawno się tak nie zawiodłam. Płascy bohaterowie, historia bez głębi, żeby tylko napisać, żeby tylko skończyć. Nie polecam!

31 lipca 2023

Niebieskie Digi Dongi, czyli "Barbarzyńcy z Lodowej Planety" Ruby Dixon

Tytuł: Barbarzyńcy z Lodowej Planety
Seria (tom): Barbarzyńcy z Lodowej Planety (1)
Autor: Ruby Dixon
Tłumaczenie: Adriana Celińska
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Liczba stron: 408
Gatunek: fantastyka, erotyk, sf
Rok wydania: 2015

      Kiedy na Tik Toku i Fb zalała mnie fala zdjęć odnośnie książek o niebieskich olbrzymach, a w komentarzach ludzie pisali, że to gniot i pornol, wiedziałam, że chcę to przeczytać. Tak absurdalny pomysł aż się prosił o przeczytanie.

      Georgie jest z pozoru zwykłą dziewczyną, nie wyróżnia się niczym pośród innych ludzi, jednak dla kosmitów spełnia określone wymagania jak niebycie w ciąży czy odpowiedni wiek. I właśnie dlatego postanawiają ją uprowadzić, by… Sprzedać ją innym kosmitom. Jednak jako iż są załadunkiem dodatkowym, ponad zlecenie, które kosmici otrzymali, ci nie przejmowali się do końca stanem kobiet. Bo tak, porwali ich więcej. Kiedy jednak lądują awaryjnie, to właśnie Georgia, jako nieformalna liderka, jest jedynym ratunkiem dla kobiet.

Moja partnerka - rezonane mojego khui, sens mojego życia - którą dopiero co odnalazłem, właśnie wbiła swoją malutką, dziwną stópkę w moją klatkę piersiową. Kopnęła mnie. Jakby nie chciała się parzyć.
      Pierwsze kilka stron były dla mnie bardzo chaotyczne. Nie bardzo wiedziałam o co chodzi, aż do momentu porwania przez kosmitów. I wtedy już zaczynało być łatwiej. Chociaż jedno wydarzenie było dla mnie dziwne. Książka jest erotykiem, tego nie da się ukryć. Ale kiedy doszło do gwałtu, został on całkowicie pominięty, nawet nie napisano wprost co się dzieje, tylko dopiero po nim zostało wspomniane co się wydarzyło. To z jednej strony dało poczucie, że książka może być mocniejsza, zwłaszcza że to kosmici i w ogóle, a z drugiej strony można było pomyśleć, że wszelkie sceny zbliżenia będą pomijane, co kompletnie nie pasuje do erotyka. Dlatego, mając taki mindfuck w głowie, nie wiedziałam co mogę w środku znaleźć.
      Cała fabuła opiera się na próbie interakcji pomiędzy Georgią i Vektalem oraz późniejszą próbą stworzenia klanu. Cała zabawność skupia się na tym, że Georgia mówi po angielsku, a Vektal po swojemu i nijak się nie rozumieją. Fajnym smaczkiem było fonetycznie zapisane słowa, które wypowiadała Georgie, a które nasz niebieski kosmita nie ogarniał.
     Ale wracając do początku, nasza słodka parka spotyka się zaraz po rozbiciu. Ona zamarza, jest wygłodzona, źle się czuje, on czuje rezonans w piersi i uważa ją za swoją partnerkę. Więc co robi prawdziwy kosmita, kiedy spotyka swoją bratnią duszę, której nie zna, a która jest nieprzytomna? Robi jej minetkę. No parsknęłam ze śmiechu! To było tak absurdalne, ale jednocześnie zostało to w jakiś sposób wyjaśnione, więc się nie czepiałam. Kultura kosmitów rządzi się swoimi prawami, a mi, człowiekowi, nie idzie jej zrozumieć haha! Jednak! Z drugiej strony jest to dość niepokojące jak pod przykrywką partnerstwa można romantyzować gwałt i się nawet nie zorientować, że coś jest nie tak. Fakt, autorka powinna trochę inaczej to obejść, zaznaczyć konkretnie, że to jest złe. I też nie dziwię się, że można tego “nie zauważyć”, skoro jest to opakowane w otoczkę partnerstwa, niewiadomej i rezonansu. Ale wracając jeszcze do fabuły, oni jakoś musieli się dogadać i uratować resztę kobiet. Przez większość fabuły Georgie i Vektal starali się nie tylko zaznajomić i porozumieć, ale stworzyć związek. Muszę tutaj wspomnieć, że historia kosmitów została dobrze wytłumaczona, co przyczyniło się do pewnych ułatwień dla niebieskiego klanu, jak i dla ludzi. I w tym momencie już było czuć, że będzie milutko.
      Fabuła kilkakrotnie starała się nas nakierować na drogę niepokoju, byśmy martwili się o Georgie, o jej zdrowie czy życie, jednak przez cały czas miałam wrażenie, że okrywa mnie ciepła kołderka i nie muszę się o nic martwić. Gwałt z początku trochę mnie zwiódł i naprawdę miałam nadzieję, że to będzie odrobinę ostrzejsze, a dostałam przyjemnego, lekkiego erotyka, dosłownie comfort book, który ma za zadanie bawić, a nie martwić. I tak, to zadanie zostało spełnione.

- Niekch cie diaplji, tso bolauo!
- Pokaż stopę - żądam.
      Co do bohaterów mam pewien problem. Mamy kilkanaście kobiet, które dla mnie są bardzo podobne. Różnią się jedną czy dwiema cechami, przez co się myliłam. O Georgie dowiedzieliśmy się tyle, że jest amerykanką. I tyle. Dosłownie tyle. Przez pierwsze kilkanaście/kilkadziesiąt stron to właśnie była główna cecha. Amerykanka. Niby tam była odważna atakując kosmitów, przez co została nieoficjalnie wybrana przywódczynią kobiet, ale nie wiem na ile to była cecha charakteru, a na ile adrenalina i wściekłość. Dopiero na kartach książki dowiedziałam się zaledwie kilku informacji o niej. No nie podobało mi się to. Zabrakło mi właśnie lepszego poznania koboety, żeby jakoś bardziej połączyć ją z Vektalem.
      No i Vektal. Wszystkie jego akcje, całe jego zachowanie powstało pod wpływem rezonansu. Rezonans ten wskazuje mu partnerkę, z którą będzie na całe życie. I super, dało to genialnego kopa fabule, ale nie wiedziałam czy on jest taki rzeczywiście czy przez pryzmat rezonansu. I raczej się już nie dowiem. Ale! Patrząc na niego jako ogół, Vektal wydaje się samcem alfa, dla którego najważniejsza jest partnerka. Zrobi coś wbrew jej woli jedynie po to, by zapewnić jej bezpieczeństwo. Chodzący ideał faceta, który swoją kobietę traktuje jak królową, daje jej wspaniały seks, a jego priorytetem jest uszczęśliwianie swojej partnerki. Prawdopodobnie bym się po pewnym czasie wynudziła, jakby był moim partnerem, ale na szczęście dochodzą tu inne obowiązki. Ale też z tego co mówił Vektal takie zachowanie jest podobno normalne przy rezonujących partnerkach, więc to nie jest indywidualna cecha tego konkretnego kosmity. Więc nadal mało o nim wiadomo.

Nie tracąc czujności, obserwuję, jak się rozbiera.
- Mam nadzieję, że nie uznałeś mojego burczenia w brzuchu za zaproszenie na bzykanko.
     Barbarzyńcy to absurdalny pomysł w nie do końca idealnym wykonaniu (dla niektórych średnim, a nawet słabym), który stał się moim comfort bookiem. Wiem, że nie spotka mnie nic złego. To nie jest książka, która ma czegoś nauczyć, czy coś w nas zmienić. Podeszłam do niej jak do pozycji, która będzie bezsensowna, kompletnie nic nie wnosząca do życia, ale dająca dobrą zabawę. I z takim podejściem nie rozczarowałam się. Jedyny minus to romantyzowanie gwałtu, czego nie popieram kompletnie. Przeczytałam to w dwa dni i bawiłam się doskonale. To był idealny odpoczynek po całym dniu spędzonym z dzieckiem. Nie musiałam myśleć, skupiać się, po prostu płynęłam z fabułą. I z takim nastawieniem serdecznie polecam.

28 lipca 2023

Nie tykaj maku, bo trafisz do więzienia, czyli "Wojna makowa" Rebecca F. Kuang

Tytuł: Wojna makowa
Seria (tom): Wojna makowa (1)
Autor: Rebecca F. Kuang
Tłumaczenie: Grzegorz Komerski
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Liczba stron: 640
Gatunek: fantastyka
Rok wydania: 2020

      O tej książce jest głośno już od dawna. Wszyscy się nią zachwycali, a ja nie wiedziałam dlaczego i… Szczerze mówiąc nie chciałam wiedzieć. No ale doszły do mnie słuchy, że ta książka jest brutalna i tu już mi się uszka podniosły, żeby jednak wpisać ją na listę “do przeczytania”. Na tej liście już niejedna pozycja się znajduje, więc co mi szkodziło? No ale nie mając nastroju na nic na Legimi pobrała pozycję i przepadłam.

      Rin, jako sierota wojenna, wychowała się w patriarchalnym świecie, gdzie jako kobieta musiała wręcz wywalczyć sobie drogę do lepszego życia. Dlatego też poświęca wszystko, by podejść do najtrudniejszego egzaminu, aby dostać się do akademii wojskowej. Jednak jej oczekiwania znacznie różnią się od tego, co dostał. Ciężka praca to nie wszystko, czym musiała się wykazać. Po skończeniu szkoły nadeszła wojna i wszystko, czego nauczyła się dziewczyna, musiała wykorzystać na froncie z bandą odlutków.

- Być odważnym jest łatwo. - W oczach Jianga zamajaczył ból. - Znacznie trudniej zrozumieć, kiedy trzeba od walki odstąpić. Przerobiłem już tę lekcję.
      Książka wręcz naturalnie dzieli się na dwie części. Pierwsza to czasy akademii, gdzie Rin szkoli się na wojownika, uczy, pokonuje własne słabości i odnajduje siebie. Z jednej strony poruszony zostały tematy znajomości międzyludzkich, przyjaźni, trochę typowego życia szkolnego pełnego plotek i dram. Z drugiej strony tutaj skupiamy się głównie na drodze dziewczyny do bycia świetnym wojownikiem. To jak z dosłownie nikogo staje się kimś, jak czerpie z otoczenia, z możliwości, by nadać swojemu ciału cechy chodzącej broni. Bo czym innym miałaby się stać w momencie, kiedy decyduje się na naukę pod skrzydłami Jiang Ziya. I chociaż niektórzy zarzucają, że ta część jest nudna, trzeba pamiętać, że tutaj Rin ma około piętnaście lat i nie interesuje się chłopcami czy dramatami, a desperacko pragnie nie tylko utrzymać się w akademii, co być najlepszą. Dlatego wszystko skupia się na jej rozwoju fizycznym jak i psychicznym, bo i on jest ważny. Muszę jednak zaznaczyć i jednocześnie pochwalić autorkę za wręcz naturalne przeskoki czasowe. Wielokrotnie zdarzało mi się widzieć “tydzień później” albo “od ostatniego spotkania minął tydzień”, a tutaj nawet nie zdałam sobie sprawy i już byłam na trzecim roku. I naprawdę doceniam to, że autorka nie wrzucała nam tu lekcji jako zapychaczy.
     Druga część dzieje się zaraz po szkole, kiedy państwo ogarnia stan wojenny. Rin musi ruszyć na front, co ją jednocześnie cieszy i przeraża. I w tym momencie bohaterka dostaje przydział do odlutków, szamanów, którzy walczą z pomocą bogów. Inni żołnierze nimi gardzą, są traktowani jako gorsi, wysyłani na niebezpieczniejsze misje, lecz jednocześnie mieli trochę więcej luzu. Zderzenie akademickiej nauki i rzeczywistości był gwałtowny. Stworzenie szamanów jako wyrzutków było nie tylko dobrym zabiegiem, dodającym kolejne wyboje do fabuły, lecz wynikiem historii. Jak ja się ucieszyłam, że tutaj odizolowanie i niechęć do tej grupy nie była wciśnięta na siłę, tylko wszystko toczyło się naturalnie, to wszystko było konsekwencją gry politycznej jak i wychowania. To pokazuje jak dopracowany został świat. Trzeba powiedzieć, że szamani byli “naczyniami” dla bogów bądź ich sił. I to właśnie było solą w oku całej reszty. Właśnie przez to byli odtrąceni i źle na nich patrzono. Bo warto zaznaczyć, że bogowie zostali przedstawieni jako kapryśne stworzenia, które traktują świat i ludzi jako zabawki. Wybić całe miasto? Tak, proszę, budzi mi się. I to była miła odmiana dla wszystkich tych ludzkich bogów.
      Ważną sprawą tutaj jest konsekwentność. Każda decyzja, każdy ruch miał swoje konsekwencje nie tylko w relacjach między bohaterami, ale również w tym jak funkcjonuje państwo. Plus konsekwencję widać w inspiracji. Autorka cały świat oparła na Chinach, lecz nie sięgnęła jedynie po kulturę czy tradycję, lecz również po historię. Wiele wydarzeń z książki ściśle nawiązuje do wydarzeń w historii Chin. I to dla mnie jest niesamowite tak dopasować wydarzenia, by były do siebie podobne, a jednak zupełnie inne.
      Jeśli chodzi o fabułę, muszę wspomnieć o jednej rzeczy. Wielu czytelników twierdzi, że to brutalna książka. Myślałam sobie “meh, mnie pewnie nie ruszy”. Och jak się myliłam. Są sceny, od których robiło mi się niedobrze, autentycznie myślałam, że zwymiotuję. Nie sądziłam, że aż tak mnie to uderzy. Podejrzewam, że jakieś dwa lata temu byłabym silniejsza, lecz odkąd zostałam matką jestem wyczulona na pewne aspekty i krzywdy, które w książce zostały przedstawione obrazowo. I chociaż idealnie wpasowywały się w fabułę i klimat chwili, tak obecnie nie potrafiłam pozostać wobec nich obojętna. I sam ten fakt, że wszystkie opisy były tak bardzo rzeczywiste, zasługuje na wielkie uznanie.

- Trwa wojna! - wycedził Kitaj. - Ewakuujemy cię, sędzio, ponieważ z bogom tylko znanego powodu zostałeś uznany za osobę kluczową dla bezpieczeństwa cesarstwa. Więc rób, co do ciebie należy. Uspokajaj ludzi. Pomóż nam utrzymać porządek. I nie pakuj, kurwa, czajniczków!
      Rin nie jest postacią, którą się kocha od pierwszych stron. Co to to nie. Ona stopniowo zdobywa naszą miłość, jednocześnie poznając siebie. Wydaje mi się, że pokochałam ją w momencie, kiedy zaakceptowała tym, kim jest. Wtedy mogła być wreszcie sobą bez żadnych przeszkód. Jakby nie patrzeć, Rin jest uparta, a do tego zdeterminowana do osiągnięcia swoich celów. Ma wielkie pokłady samozaparcia, lecz naiwnie wierzy w system, przez co nieraz dostaje po tyłku. Ale przede wszystkim jest realna, posiada wiele zalet, jednocześnie pokazując swoje liczne wady. Cały ten zbiór tworzy intrygującą bohaterkę, która stanowi idealny napęd do historii.
      Na uwagę zasługują również postacie drugoplanowe. Każda z nich ma nie tylko swój charakter, lecz stworzoną całą psychikę. To nie są postacie tła, co to to nie, one nie zostały stworzone, by odegrać rolę w historii Rin i zniknąć. One żyją, każda z nich na swoje własne przygody “za kadrem”, a do tego fabuła ma na nich realny wpływ. Bardzo mi się podobało, jak z pozoru podobne postacie w rzeczywistości różniły się od siebie diametralnie, bo wpływ miało wychowanie czy otoczenie.

Dzieci, którym wciska się do ręki miecz, przestają być dziećmi. Podobnie jak przestają być dziećmi wtedy, gdy ktoś uczy je zabijać, odziewa w mundury i posyła na front. Wtedy stają się żołnierzami.
     Przyznam jedno. To jest genialny debiut, gdzie autorka nie idzie utartą ścieżką tylko wali kijem na dzień dobry. Niektóre wątki były dla mnie naprawdę odważne, jak na osobę wydającą pierwszą książkę. I może to właśnie to zadziałało. Brutalność nie owijana w asekuracyjne słowa, szczerość i właśnie przede wszystkim odwaga. To mnie totalnie kupiło. Autorka korzysta ze znanych motywów, jak szkoła czy dorastanie, ale kreuje je w swoim stylu, doskonale dopasowując do stworzonego świata. Pomimo dużej ilości stron, czytało mi się szybko i nie odczuwałam, żeby to był jakiś “klocek”. Zdecydowanie polecam wszelki miłośnikom fantastyki. I już się nie dziwię, że książka została kilkukrotnie nagrodzona. Zasługuje na to!