31 lipca 2024

Jak NIE pogłębiać związku małżeńskiego, czyli "Korona ze złoconych kości" Jennifer L. Armentrout

      Jak już dwa tomy za mną, to poszłam za ciosem i chwyciłam za tom trzeci, zwłaszcza po zakończeniu, jaki zaserwowała nam autorka w “Królestwie Ciała i Ognia”. No musiałam od razu dowiedzieć się o co chodzi!

      Po pobogosławieniu przez samego Nyktosa ślubu między Poppy a Casteelem oraz szokującej informacji, iż w ciele Poppy płynie krew samego Króla bogów, nasza dwójka ma nie lada wyzwanie. Pann okazuje się prawowitą dziedziczką i władczynią krainy. I chociaż przez całe życie marzyła, by mieć władzę nad swoim życiem, teraz ta władza sięga o wiele dalej. Musi jednak zdecydować, czy zaakceptować swoje dziedzictwo, czy odrzucić to wszystko. W jej sercu nadal istnieje zobowiązanie, które na siebie narzuciła. Musi odnaleźć brata swojego męża oraz swojego własnego, a przede wszystkim zaprowadzić w królestwie pokój, co nie jest takie łatwe, ponieważ jej przeciwniczka nie cofnie się przed niczym, by dostać dokładnie to, czego pragnie.

Doceń to wszystko, co zrobiłbym i czego bym nie zrobił, żebyś była szczęśliwa. Myślę, że dobrze to wiesz. Nie ma takiej rzeczy, której bym dla ciebie nie zrobił, Poppy. Nie ma.
      Drugi tom zakończył się w mocnym przytupem. Trzeci zaczyna się w tym samym miejscu i praktycznie od razu po tamtej sytuacji, więc na szczęście nie było żadnych przeskoków czy niewyjaśnionych wydarzeń, ale dostałam po prostu ciąg dalszy. I bardzo dobrze! Potrzebowałam wiedzieć co dokładnie zadzieje się od razu. Tylko to był jeden z lepszych momentów w całej książce. Niestety, całość bardziej przypomina już typowy smut. Ja rozumiem, miłość kwitnie, miesiąc miodowy w pełni (sama wzięłam w zeszłym roku ślub, więc ten stan ogarniam), ale wciskanie scen seksu co chwilę mija mi się z celem. Za dużo, po prostu za dużo. Zaczyna to przypominać porno z wątkami fantastycznymi. A jak już mamy jakąś normalną akcję, to albo jest strasznie rozwleczona, albo pędzi na łeb, na szyję, byle tylko nadążyć. Zwolnienie akcji czy szybsze jej tempo jest pożądane, ale tu idzie ze skrajności w skrajność. Nie ma tego balansu, który tworzy harmonię pomiędzy spokojem, a pędzeniem działań. Już nie mówię o tym, że zauważyłam pewną tendencję dziabania w temacie do upadłego. Coś już bohaterowie załatwili? Spoko, jeszcze wrócimy do tego 7 razy, rozmyślając o tym samym, tak samo, bo raz to za mało. Ile można?! I jak kocham romantasy i smuty za to, czym się charakteryzują, tak tutaj poszło to wszystko w złą stronę.
      Żebym nie tylko narzekała, mogę pochwalić autorkę za stworzenie naprawde cudownych więzi czy to rodzinnych, czy przyjacielskich. To one stanowią siłę fabuły jak i samych bohaterów. Gdyby nie to, to same charaktery by nie uratowały tej książki. Bądźmy szczerzy, bez przytyków, docinków, wstawiania się za sobą, komentarzy czy oddania sobie to nie byłoby to samo, nie byłoby to dobre. Bo nie ukrywam, nie jest to wspaniałe, ale nie jest to aż takie złe. Potraktowałam to bardziej jako odmóżdżacz po ciężkim dniu z dziećmi, kiedy jedyne co, to chciałam wziąć gorąca kąpiel, napić się zimnej mirindy i odlecieć myślami do innego świata, w którym problemy nie dotyczą bezpośrednio mnie. I to się udało. Oprócz kąpieli. Nie czytam książek w wannie, bo się boję, że albo zamoczę książkę, albo telefon, na którym nan Legimi. I nie, nie będę słuchała tego w audiobooku z dwóch powodów. Pierwszy - nie umiem skupiać się na słuchaniu książki. Drugi - nie mam zamiaru słuchać na głos jak lektor czyta scenę erotyczną, a słuchawek nie zakładam, żeby słyszeć dziecko. Tak więc została mi wersja elektryczna na Legimi i spisała się całkiem nieźle.
      Pomijając już te wszystkie wyżej wymienione wady, cała reszta mi się bardzo podobała. Fabuła miała swój cel, powoli do niego dochodziliśmy, jednocześnie odkrywając z bohaterami kim są, co muszą zrobić i co chcą zrobić przede wszystkim. Nie jest łatwo ot tak z buta wejść w rolę władców, mając dodatkowo na głowie zadania, które mogą skończyć się śmiercią sporej ilości osób. Jakoś idzie go pogodzić, jednak nie bez pomocy. I wielki plus za to, że tam “proszą” o pomoc! Nie idą na chama i nie władają z tronu, bo mogą, tylko szukają wsparcia, by jak najlepiej rządzić swoim ludem. Brawo!
      Mały spoiler, który nie jest spoilerem. Pojawił się ktoś, przy którym piszczałam z radości. NA TO CZEKAŁAM!

Odwaga to krótko żyjąca bestia, nieprawdaż? Zawsze wpędzi cię w kłopoty, a potem szybko znika.
      Mam wrażenie, że trudno jest już opisywać osobno Poppy i Casteela. Od jakiegoś czasu, chociaż to dwie różne postacie, zaczęłam traktować ich jak jedno. Jedno bez drugiego żyć nie potrafi, a nawet nie chce. Jednak… Zabrakło mi pogłębiania relacji, poznawania siebie dogłębnie. Może niefortunnie użyłam tego słowa… Po prostu miałam wrażenie, że kiedy ta dwójka miała chwilę dla siebie, od razu wskakiwali na siebie, uprawiali seks gdzie się da i w sumie na tym polegał ich związek. Przecież oni nie znają się niewiadomo ile! Na jej miejscu zaczęłabym prowadzić długie rozmowy, spędzać czas na randkach, tak, po ślubie są równie istotne jak przed ślubem, czy po prostu cieszyć się bliskością małżonka, a nie wskakiwać na siebie gdzie tylko się da. To daje wrażenie, że oni są dla siebie tylko dla seksu. A nie taki związek oni przecież tworzą!
      Mimo to zauważyłam rozwój u jednej i drugiej postaci. Oni trochę dorośli do swoich ról. Jeszcze nie do końca, ale już im lepiej te buty pasują. Przede wszystkim zaczęli uczyć sie na swoich błędach. I pomimo tego wszystkiego co się wydarzyło, zostali sobą. Nie zmienili się o trzysta sześćdziesiąt stopni, nadal ich charaktery, chociaż odrobinę zmienione przez te wszystkie dzieje, to należały do nich. I z tego chyba się najbardziej cieszyłam.
      Jest jeszcze nasze trzecie koło u wozu. Lubię Kierana, ale momentami mnie wkurza. Akurat u tej postaci to normalne, więc się nie czepiam. Jednak do teraz był zadziorny, dogryzał innym, był taki… Kieranowy. A w tym tomie był bardziej pieskiem przy nóżce. Jak można to było jemu zrobić?! Facet, który nie rzygał co chwila tęczą z miłości do Poppy jak Casteel stał się… Mniej sobą! Tego nie można wybaczyć.

- Jesteś tu bezpieczna. - Położył sztylet obok mojej dłoni. - Ale na wszelki wypadek, gdyby ktoś się tu zjawił, najpierw dźgaj, później zadawaj pytania. Ten sposób myślenia nie powinien ci być obcy.
- Dlaczego wszyscy zachowują się tak, jakbym bez przerwy latała i dźgała kogo popadnie?
      Mam dwojakie myśli co tej książki. Z jednej strony bawiłam się przednio, znowu weszłam w ten świat, poczułam miłość bohaterów, zew przygody, moc bóstw… Ale z drugiej strony im więcej o tym myślę, tym więcej “ale” i błędów widzę. I ta otoczka cudowności powoli zanika. Dziwne zjawisko. Bo czytając, wszystko mi tak szybko minęło, w zaledwie trzy dni. Ale jak tak myślę, to niektóre rzeczy przeleciały mi za szybko, nie wzbudzając emocji jak powinno, a niektóre trochę znudziły, bo się strasznie rozwlekły. Autorka ma jednak jeden dar. Potrafi tak zakończyć książkę, że czuję przymus przeczytania kolejnej części! I to, co tu się zadziało, było dla mnie jednocześnie najdurniejszym, ale i najodpowiedniejszym zakończeniem książki. Mam tylko nadzieję, że w dalszych częściach dialogi będą na o wiele wyższym poziomie, bez naleciałości infantylności, bo styl oraz język pozostały na podobnym poziomie, tak akurat dialogów było wiele do poprawy.
      Czy polecam? Nie umiem tego powiedzieć. Dla fanów uniwersum jak najbardziej. Czytajcie śmiało, cieszcie się każdą chwilą, ignorujcie błędy, jak momentami ja próbowałam. Jednak z drugiej strony każdy kolejny tom tej serii zawiera coraz więcej scen seksu, więc nie bardzo mam co polecić. Bo jeszcze trochę i zacznie to przypominać porno z odrobiną fabuły.

  Tytuł: Korona ze złoconych kości
  Seria (tom): Krew i popiół (3)
  Autor: Jennifer L. Armentrout
  Tłumaczenie: Jerzy Malinowski
  Wydawnictwo: Muza / You&Ya
  Liczba stron: 608
  Gatunek: fantastyka, romantasy
  Rok wydania: 2022

29 lipca 2024

Jestem Żbik, Zadziwiający Żbik, a teraz... Berek! czyli "Zadziwiający Żbik" Bartłomiej Sztobryn

      Twórczość Bartłomieja Sztobryna znam (jedna z lepszych książek fantastycznych bez romansu w polskich realiach - Zwiastunka, oraz jedna z ważniejszych dla mnie książek wydana w 2023r - Nie-Poradnik Pasjonaty, recenzowałam obie!) dlatego niesamowicie się ucieszyłam, kiedy napisał do mnie, czy nie chciałabym zrecenzować jego najnowszej książki. Oczywiście, że odpowiedziałam “tak!”.

      Szkoła Kacpra ma jeden stały element, a mianowicie “żartownisia”, Aleksego Chmielnika, który terroryzuje szkołę. Niestety, lecz jego dowcipy czasami wykraczają poza mury placówki edukacyjnej, o czym przekonał się sam Kacper, kiedy wyjechał na wycieczkę w Bieszczady. W przypływie weny dowcipnej, Aleks postanowił Kacpra zamknąc w łazience i podszyć się pod niego podczas zbiórki. Skutkiem tego było samodzielne dostanie się Kacpra na zamknięty szlak, wpadnięcie do jaskini i wzywanie ratowników do siebie i zagubionego kota-żbika. Cały ten splot wydarzeń sprawił, że nasz bohater zyskał supermoce i postanowił ratować ludzi. Bo nie tylko Nowy Jork potrzebuje superbohatera, czyż nie?

— Chyba żaden z twoich ulubionych superbohaterów nie miał partnerki czarownicy, co?
— Temu w kostiumie nietoperza czasem pomagała... — Chłopak zamilkł nagle. Zobaczył zawód na pyszczku żbikowej postaci Jagody. — A nie... Pomyliłem się. Ona tylko robiła sztuczki na scenie.
Jagoda jako kot nie potrafiła się śmiać. Zamiast klasycznego chichotu wychodziło jej ciche, rytmiczne sapanie. Tak było i tym razem.
— Słabe kłamstwo — powiedziała. — Ale słodkie. Dziękuję.
      Sam początek stanowi pewnego rodzaju chaos narracyjny. Mamy teraźniejszość, przeszłość, zmianę narratora, a to po to, by dowiedzieć się jak się to wszystko zaczęło i połączyło. Mimo wszystko nie dało się zgubić czasowo, o co się trochę bałam. Za to czułam w sobie niepewność, czy to tu zaczyna się główna opowieść? Czy to tu jest początek fabuły? Na szczęście bardzo szybko te wątpliwości zostały rozwiane. I też bardzo się cieszę, że był taki początek. Zarysował mi mniej więcej osobowość Aleksa i to, jaki będzie dla naszego bohatera. Albo raczej jaki w ogóle będzie. I samo to, że został nałożony na początku na niego taki nacisk dał mi trochę do myślenia, że ta postać może być ważna. Dlatego doceniłam wszystko, co dane mi było o nim wiedzieć.
      Wracając do głównej fabuły, cieszyłam się, że Bartek wybrał tak młody wiek dla bohatera. Mógł się skupić na dojrzewaniu, tego jak dzieci odbierają świat, jak inaczej niż dorośli podchodzą do posiadania mocy i… I jak można się tym bawić! Przede wszystkim bawić! Bo pomimo powagi sprawy, jest tutaj mnóstwo humoru, który jest adekwatny nie tylko do chwili, ale też do osobowości bohatera. Ale też poruszane są ważne tematy, jak brak rodzica, tęsknota, czy dylemat utraty cennych pamiątek na rzecz pomocy innym. Mimo iż jest to książka z oznaczeniem 10+ znalazło się tu kilka rzeczy, nad którymi i ja zaczęłam się zastanawiać, które naprawdę dały do myślenia. Takie wplecenie poważniejszych spraw naprawdę świetnie wyszło. Wszak książka poprzez zabawę może prowadzić do głębszych refleksji, czyż nie?
      Muszę też zwrócić uwagę, że duża część książki to sceny walk. Jest ich trochę. Nawet dość spoko. A dodatkowo niektóre są naprawdę długie. ALE! Ich opisy nie są rozwleczone. Pomimo dużej objętości i dokładnego opisywania praktycznie każdego ruchu, nie tylko byłam w stanie wyobrazić sobie przebieg walki, co nie wynudziłam się, a tego się strasznie bałam. Cała fabuła, czy to te spokojniejsze części, czy właśnie akcja, wciągnęły mnie za uszy i nie chciały puścić. I nie tylko mnie! Czytałam córkom, to młodsza uśmiechała się zadowolona (ma 2 miesiące, mogła nie zrozumieć niektórych rzeczy haha), a starsza słuchała uważnie pomiędzy bieganiem po pokoju (bunt dwulatka i te sprawy, nie wysiedzi na tyłku dłużej niż minutę), dlatego nie mogę się doczekać, aż one podrosną i same sięgną po tę pozycję. Bartłomiej świetnie manewrował słowem, pokazując nam, że dzieci inaczej odbierają kwestię posiadania mocy niż dorosły. Ten drugi by by ostrożny, rzadko kiedy by zaryzykował, że wyda się jego tożsamość (co innego w książkach i filmach czy serialach, tam jest wszystko wyreżyserowane, jasne?), że będzie miał problemy. Tutaj zaś Kacper świetnie pokazuje, że dzieci chcą się mocami bawić, wręcz pochwalić, testować. Niektórzy, właśnie jak bohater, chcą ją wykorzystać do czynienia dobra. Bo przecież wiele dzieci za młodu na pytanie “kim chcielibyście być, jak dorośniecie” odpowiadają, że superbohaterem, strażakiem, czy policjantem. I w takim przypadku, kiedy otrzymują moce, ich marzenie się spełnia. Mogą pomagać innym! Bo też może nie do końca zdają sobie sprawę z ryzyka i odpowiedzialności, ale to już indywidualna kwestia.
      Świat wykreowany w książce jest prosty, ale jednocześnie magiczny. Magia nie jest przesadzona, nie wylewa się drzwiami i oknami, lecz subtelnie zaznacza swoje terytorium i krąży wokół niego. Nie spotka się wiedźmy za rogiem, trzeba ją poszukać w wyjątkowych, nawet ukrytych miejscach. Chyba że to się zmieni przy kolejnych superbohaterach. Ale na tę chwilę wygląda to tak, jakby nasz świat dostał oprószony odrobiną magii, co jest świetne na sam początek przygody z fantastyką.

— A ty kto? — warknął potwór.
— Berek! — odpowiedział głośno zamaskowany osobnik z żółtą chustą na twarzy.
Potem ruszył w kierunku włochatego olbrzyma.
      No cóż, już od pierwszych stron Kacper okazał się bardzo pomysłowym, odważnym i sympatycznym chłopcem. Nie chciał sprawiać problemów, niezbyt chciał się wyróżniać, wolał unikać kłopotów. Jednak to się zmienia w chwili otrzymania mocy, co dla mnie jest zupełnie normalne. Psychika dziecka działa inaczej niż dorosłego, więc nie spodziewałam się niczego innego. Ba! Byłam niezmiernie zadowolona, że jego osobowość ukierunkowała się w ten sposób, a nie inny. Bartłomiej idealnie wpasowuje się w grupę autorów, którzy potrafią w logiczny i naturalny rozwój postaci bazując na doświadczeniach i przypadkach w fabule. Dlatego tak dobrze czytało mi się tę książkę. Bo bohater ewoluował, zastanawiał się nad tym co robi, analizował. A do tego był nieznośnie zabawny i mimo wszystko przeuroczy. No o takim synku można pomarzyć! (Oprócz kwestii kłamania. Rozumiem, ale wolałabym, by moje dziecko mnie nie okłamywało)
      Pani Żbik, czyli Jagoda, od początku zdobyła moje serce. Zwłaszcza przez imię, bo starsza córka ma takie samo. I już dzięki temu jakoś przyjemniej się czytało. Ale do rzeczy. Jagoda jest czarodziejką, która strzeże Zaklęcia. Przez “przypadek” owy skarb połyka Kacper, więc siłą rzeczy kobieta jest związana z dzieciakiem. Pomaga mu, trochę szkoli, ale przede wszystkim jest przy nim. I jak dla mnie jest fenomenalna. Z pozoru ma zimne serce i chłodną osobowość, ale pod tym wszystkim można znaleźć bijące, cieplutkie serce, które martwi się o Kacpra. Na kolejnych stronach Bartek powoli przedstawiał nam jej historię, ziarenko po ziarenku, fakt po fakcie, aż ukształtowała nam się jej cała przeszłość w niezbyt szalonych kolorach. Przykro mi było, że przeżyła akurat to, co przeżyła, ale cała jej historia ukształtowałą ją właśnie taką jaka jest.
     Na koniec został Szymon, kuzyn Kacpra i główny mózg ekipy. Ojejciu, jak ja go polubiłam. jest specyficzny, bo to nerd komputerowy z głową nie od parady. Z komputerami zrobi wszystko. I chociaż może to być trochę naciągane, że taki młodziak tak sprawnie posługuje się tym wszystkim, włamuje się do różnych rzeczy, to jednak można to wybaczyć. Każdy superbohater ma przecież swojego pomocnika, co nie? No i właśnie Szymon się w tym świetnie sprawdza. Jako iż jego charakter jest momentami dość męczący, nie ma za bardzo przyjaciół, a jak to dzieciak chciałby się chwalić innym wszystkim, czym może, by zyskać chociaż trochę aprobaty i uznania innych. Szymon dodaje takiego smaczku całości, dopełnia pozostałą dwójkę, tworząc grupę prawie-idealną.

Opór powietrza szybko stał się tak silny, że zerwał mu z głowy kaptur z uszami. Gdyby nie maska, kryjąca się pod nią, rozbawiona twarz chłopca z pewnością wyglądałaby jak uśmiechnięta kałuża z wybałuszonymi oczyma, pomarszczona przez małe fale.
      Moim głównym gatunkiem jaki czytam to fantastyka, dlatego nie mogłam się doczekać, aż wreszcie Bartek ją wyda. No bo jako fanka Marvela uwielbiam superbohaterów! A do tego kotowaty superbohater? Jestem za! I ani przez sekundę się nie rozczarowałam. Książka oczarowała mnie po całości. Świetnie skomponowana fabuła idealnie nadająca się dla dzieci, momentami dająca do myślenia, ale nadal bawiąca przez cały czas. Rozbudowani i charakterystyczni bohaterowie, którzy specjalizują się każdy w czymś innym, posiadający mocne charaktery, ale jednocześnie dający się lubić. I dość prosty, ale spójnie wykreowany świat fantastyczny to zdecydowanie dobry zbiór cech książki, którą mogę polecić z czystym sercem. Bo tak, właśnie Zadziwiającego Żbika mogę tak polecić. Złapie was za uszy i pociągnie do czytania, a puści dopiero na sam koniec. Prosty język, niezbyt skomplikowana fabuła, ale całość niezwykle przyjemna w odbiorze. Czytajcie!

Za dostęp do książki dziękuję Autorowi, bawiłam się przednio czytając!

  Tytuł: Zadziwiający Żbik
  Autor: Bartłomij Sztobryn
  Wydawnictwo: Wydawnictwo K2A
  Liczba stron: 392
  Gatunek: fantastyka, dla dzieci, dla młodzieży
  Rok wydania: 2024

22 lipca 2024

Czy to zombi? Czy to duch? czyli "Alicja w krainie zombie" Gena Showalter

      Gena Showalter to jedna z moich ulubionych autorek. Pokochałam jej pisanie przez książki z serii Władcy Podziemi, gdzie po prostu bawi się mitologią, łącząc ją z romansem. Tutaj, jak sam tytuł wskazuje, mogłam spodziewać się czegoś w rodzaju Alicji w krainie czarów, lecz z zombie w roli głównej. Byłam zaintrygowana, chociaż jednocześnie z lekką niechęcią do tego podchodziłam. No ale cóż, mam zamiar przeczytać wszystkie jej książki, więc przyszła kolej na tę!

      Ali to młoda dziewczyna, która żyje w swego rodzaju klatce. Wraz z całą rodziną nie może wychodzić z domu po zmroku z powodu fobii ojca. Mężczyzna w ciemności widział potwory, przed którymi chciał chronić swoją rodzinę. Wystarczyło jedno wyjście z domu, by Ali straciła bliskich. Ten jeden wypadek pociąga za sobą konsekwencję. Przeprowadza się do dziadków. Zaczyna nową szkołę. Spotyka przystojnego Bad Boya, z którym zaczyna mieć różne wizje, kiedy spojrzą na siebie po raz pierwszy danego dnia. A co najważniejsze, zaczyna widzieć potwory, których tak panicznie bał się jej ojciec.

Każdego dnia zegar tykał - albo nie. Koniec mógł nadejść w ułamku sekundy. Mgnienie oka, oddech, chwila. Nie ma, nie ma, nie ma.
      Nie jestem fanką zombie, no to jedyna rasa, o której nie lubię czytać, bo jedyne z czym mi się kojarzy to walka, walka i walka, a takie książki nie za bardzo mi podchodzą. Tutaj jednak nie była to apokalipsa i rozpaczliwe próby przetrwania, lecz coś innego, coś bardziej normalnego. Ale zacznę od początku. Pierwsze strony przedstawiają z pozoru sielskie życie rodziny, które kończy się tragedią, wszyscy, oprócz głównej bohaterki, umierają. To nie spoiler, to się dzieje w pierwszym rozdziale. I z jednej strony można to ominąć, bo nie jest jakoś bardzo interesujące, ale z drugiej szkicuje nam trochę relacje między wszystkimi, a ojcem, wpadającym w paranoję. Pokazało, że to, co się później będzie działo, od dawna było połączone z rodziną bohaterki. Wkurzona byłam dopiero po tym fragmencie, kiedy nadeszła dosłownie scena z typowym liceum. O borze zielony, szumiący za oknem, myślałam, że rzucę książką o ścianę. Naprawdę nie miałam ochoty czytać dram nastolatek, zwłaszcza że byli pokazani ci popularni i wredni. Ale stwierdziłam, że dla autorki spróbuję przeczytać dalej. No i całe szczęście, że to zrobiłam, bo chociaż szkoła nadal stanowi bardzo ważną część fabuły, nie jest ona takim typowym, chamskim przedstawieniem tej placówki. Dało się jakoś wytrzymać. Większość jednak sytuacji, nawet tych w szkole, skupiała się na Ali i na zombi. Autorka zręcznie manewrowała sytuacjami pomiędzy życiem szkolnym, a zabijaniem zombi, zachowując między jednym a drugim balans.
      A jeśli chodzi o zombi, jestem wdzięczna, że autorka nie poszła w klasykę. Brak tutaj rozpadających się trucheł, zgniłych, śmierdzących zwłok, które dobijają się do domu, za to mamy byty duchowe, które żywią się energią, a nie mięsem. Coś nowego i dla mnie akceptowalnego. O takich zombie mogę czytać. Jednak, żeby was nie zmylić, stwory te nadal są potworami. Strasznymi, przerażającymi, zabijającymi ludzi monstrami, które trzeba unicestwić. Co do tego nie ma wątpliwości. I dobrym zabiegiem był fakt, że nie każdy widzi zombie. I tu jest właśnie trochę wytłumaczenie początku książki, gdzie tylko ojciec Ali starał się chronić dom, bo tylko on widział te potwory.
      Troszkę zabrakło mi nawiązania do Alicji w Krainie Czarów, chyba że przyjąć świat z zombi jako właśnie ta inna traina, bo przecież widząc te potwory nie jest się już takim samym. Ale z drugiej strony… Gdzie Biały Królik? Haha. A tak serio, naprawdę mogłoby być więcej nawiązań, wykorzystań oryginału.

Jeszcze raz spróbowałam wyswobodzić dłoń z jego uścisku i jeszcze raz przytrzymał ją siłą godną imadła.
– Spróbuj tylko zwiać – mruknął. – Ani mi się waż.
– Nie próbowałam zwiać – odmruknęłam. – Chciałam tylko uwolnić rękę, żeby dać ci w twarz.
      Ogólnie nie znoszę bohaterek tak zwanych “miękkich kluch”, dlatego byłam ciekawa jak Gena wykorzysta dziewczynę w walce z zombie. Na początku Ali jest zwykłą nastolatką, jednak pod wpływem tragicznych zdarzeń musi szybko dorosnąć. Jak na swój wiek staje się bardzo dojrzała, co widać nie tylko po tym co mówi, lecz przede wszystkim co robi, a robi naprawdę wiele. Można powiedzieć, że kategorycznie nie jest księżniczką czekającą na ratunek, tylko sama weźmie nóż i uratuje się z opresji. Sama dla siebie jest księciem na białym rumaku. Nie ucieka, nie chowa się, napierdziela do przodu, a najlepiej w pierwszej linii. Pokochałam ją za to, że obroniłaby bliskich kosztem własnego życia.
      Zaraz za Ali podążą Cole, bożyszcze licealistek, obiekt westchnień chyba całej żeńskiej części szkoły. I można by uznać, że będzie zadufany w sobie, o wielkim ego, który innych ma za nim, a nawet trochę się na takiego kreuje, lecz to wszystko ma drugie dno. Chłopak martwi się o innych, nie dopuszcza postronnych do siebie, by nie narazić ich na zombi. Jednocześnie można uznać, że to typowy bad boy z czasów, kiedy książka wyszła. Pan idealny, Pan cudowny, Pan wspaniały. Momentami to wkurzało, ale no, wybaczało się wiele dla niego.
      Postacie dalszoplanowe były całkiem sympatycznie stworzone. Kat była cudowną przyjaciółką, która rozświetlała tę książkę. Momenty z nią wprost uwielbiałam! Dziadkowie Ali to przeurocza para starszych ludzi, która musiała się odnaleźć w nowej roli, a mianowicie w wychowaniu nastolatki, która chodzi zabijać zombie, o czym oczywiście oni nie wiedzą. Każdy z ekipy też był ważny i inny, by już po samych słowach czy zachowaniu można było ich rozpoznać.

Wciągnęłam w płuca powietrze, odetchnęłam – i wyczułam najbardziej odrażającą woń. Zmarszczyłam odruchowo nos i skrzywiłam się. Słowo daję, gdyby ktoś wetknął głowę w odbyt zdechłego konia, to nie poczułby takiego zapachu (nigdy tego nie robiłam, tak na marginesie. Tylko sobie wyobrażałam).
      Książka zaskoczyła mnie nie tyle budową świata, co stworzeniem nowej wersji zombi. Dzięki temu stała się dla mnie znośniejsza, a nawet całkiem przyjemna w czytaniu. A połączyć to z delikatnym romansem i życiem szkolnym daje nam całkiem zróżnicowaną, ale spójną książkę, która zatrzyma przy sobie czytelnika. Patrząc z perspektywy czasu, książka mogła się źle zestarzeć, jednak patrząc przez pryzmat roku wydania, całość wygląda naprawdę dobrze. Że tak powiem, baba z jajami, bad boy i idealna, sarkastyczna przyjaciółka to był przepis na idealną fabułę tamtych lat. Samo czytanie zabrało mnie w nostalgiczną wyprawę w przeszłość, kiedy to książki fantastyczne dla nastolatek nie były na aż tak wysokim poziomie, a przede wszystkim miały bawić, bez doszukiwania się błędów. Zdecydowanie polecam nastolatkom, mam nadzieję, że odkryją w tej książce coś dobrego, coś przyjemnego i będą się rozkoszować czytaniem. I pamiętajcie, to tak zwany romans paranormalny, one rządzą się swoimi prawami bycia prawie idealnymi pod względem romansu!

  Tytuł: Alicja w krainie zombie
  Seria (tom): Kroniki Białego Królika (1)
  Autor: Gena Showalter
  Tłumaczenie: Jan Kabat
  Wydawnictwo: HarperCollins
  Liczba stron: 512
  Gatunek: fantastyka
  Rok wydania: 2013

20 lipca 2024

Nawet smoki potrzebują leczenia, czyli "Necrovet. Metody leczenia drakonidów" Joanna W. Gajzler

      Ostatnio wyrzucałam sobie, że nie kończę czytać serii, tylko zostawiam po pierwszym tomie, nawet jak mi się podobało. Dlatego wiedziona impulsem chwyciłam za drugi tom Necrovet.

      Florka czuje się w pracy już zdecydowanie pewniej, pomimo nieprzyjemnych wydarzeń z części pierwszej. Tym razem okolice nawiedziła plaga drakonidów! Florentyna, Bastian i Iza muszą nie tylko zaopiekować się stałymi bywalcami kliniki, lecz wyleczyć oraz złapać niektóre ze smoków. Nie jest to łatwe, kiedy smoki nie współpracują, kot rzuca przepowiedniami mącącymi myśli, a na ogonie siedzą im media.

Tyś niewinna jak nie obesrana łąka.
      Końcówka pierwszego tomu zaspoilerowała mi o czym będzie kolejna część, zanim jeszcze spojrzałam na tytuł bądź okładkę. Nawet nie wiecie jak się ucieszyłam, że to będą smoki. Akcja dzieje się niedługo po pierwszej części, dlatego wiele z światowych informacji się nie zmienia. Za to jednak już na wstępie mamy romans! Tak! Pojawił się zalążek romansu|! I to tak przeuroczego, że nie da się nie kibicować mu. Ale co do fabuły fantastycznej, nadal mamy fantastyczną obyczajówkę, z czego jestem w sumie zadowolona. Miło jest czytać coś innego niż zawsze i to dobrego! Tym razem głównym tematem są drakonidy. Byłam zachwycona, kiedy nie tylko były to takie klasyczne smoki, lecz różne rodzaje, jak aitwaras, smok-kogut, który siedzi na grzędzie i gromadzi skarby. A co najfajniejsze, smoki te nie są wymyślone w głowie autorki, lecz pochodzą z mitów i legend z różnych krajów! Fenomenalne wykorzystanie wiedzy, którą mamy pod ręką! W tym przypadku główną fabułą były smoki i widać było, że na nich się autorka bardziej skupiła, niż na innych stworzeniach. Właśnie w pierwszym tomie brakowało mi trochę myśli przewodniej, tak tutaj zostało to wszystko “naprawione”.
      Do tego fabuła zaczęła się rozrastać na naszych bohaterów. Trochę więcej dowiedziałam się o Izie, jak ma w domu, jaka jest. Jej obraz został zdecydowanie przybliżony. A dodatkowo zahaczone zostało o terapię Sebastiana i tego jakie miał i ma problemy. To równie ważny temat, który nie został zbagatelizowany. Autorka pokazała, że przez niekompetencję psychologów ludzie z łatwością mogą rzucić terapię, nawet jeśli ta jest im potrzebna.
      Naprawdę jednak podziwiam autorkę za jedno. Nie słodzi pracy jako weterynarz. Pokazuje, że ta praca może być wykańczająca psychicznie i fizycznie. Że czasami praca z klientami jest bezowocna, no chociaż dałoby się zwierzę wyleczyć, to niechlujstwo i ignorancja właściciela może doprowadzić do śmierci pupila. I jak zwykle autorka zachowała tu realizm, bo opisywała nie tylko spotkania ze zwierzakami, lecz też tą “nudną” część, jak przygotowywanie do zabiegu, sprzątanie, czy papierologia stosowana, a nawet zamawianie towaru z hurtowni (przedstawiciele niestety często potrafią zamawiać to, co oni chcą, a nie to, czego potrzebujemy, a przynajmniej w mojej pracy tak było i to było wkurzające). Widać, że wie o czym pisze!
      I tak sobie myślę, że ważnym tematem, który wstawiła autorka, jest relacja między ludźmi, a magicznymi. Ci drudzy, chociaż od ładnych kilku lat są “upublicznieni’, mają problem z odpowiednią opieką medyczną. I teraz trzeba się zastanowić, czy to dlatego, że nie lubimy nowości i wolimy się trzymać tego, co znamy, czy może boimy się tego, czego nie znamy? Bo ani jedna, ani druga odpowiedź mi się nie podoba. W tym przypadku centaur musiał przyjść rodzić do weterynarza. Nie do lekarza, chociaż to nadal pół człowiek, lecz do WETERYNARZA. No i te wszystkie magiczne stworzonka… Napisane zostało, że nieraz ludzie bywali odsyłani, bo w niektórych klinikach magicznych się nie leczyło, bo… są niebezpieczni. Nie znali ich budowy czy zachowań, ale trzymali się zasady magiczne = niebezpieczne. I takie nastawienie widać było u niektórych mieszkańców!

-Dzisiaj słyszałem, jak krzyczy na swoją córkę, bo ta chyba jej powiedziała, że ma się pozbyć Jagódki. „To nie żmija, żmiję żem czterdzieści lat temu na świat wydała!" - przedrzeźnił starszą panią. - "Żebym ciebie się nie pozbyła!".
      Co do bohaterów, jak zwykle myślę o nim ciepło. Każdy z nich się rozwinął względem części pierwszej. Poprzednie wydarzenia dały o sobie znać, co skutkowało bezsprzecznym rozwojem. I naprawdę się z tego cieszę! Każda postać musi się rozwijać, bo nabiera doświadczenia. Do tego weszliśmy głębiej w życie czy to Sebastiana, czy Izy. Każdy z nich odkrył przede mną coś, czego do teraz nie wiedziałam. Nawet Iza stała się bardziej ludzka, bardziej emocjonalna, kiedy nadeszła chwila w fabule ze szczurkiem. Naprawdę serce mi się krajało i aż byłam wściekła na właścicielkę zwierzątka, chociaż wiedziałam, że to wymyślona postać (a bo to jedna niestety taka istnieje w rzeczywistości?).

- Jedziemy poszukać rannego smoka.
- Dobra. To ja zadzwonię do kwiaciarni, żeby zaczęli robić wiązanki na wasze groby.
      Jestem zachwycona, jak z każdą kolejną częścią rozwija się fabuła, tak samo jak bohaterowie. Autorka cały czas trzyma wysoki poziom, wciąga w świat weterynarii i nie pozwala odejść. Pokazuje nie tylko te dobre, lecz i złe bądź smutne momenty w tej pracy, co da do myślenia każdemu czytelnikowi. I nadal, pomimo używania fachowego słownictwa wszystko można było zrozumieć, a do tego całość była napisana takim luźnym, przyjemnym, momentami zabawnym stylem. Każdy kolejny tom rozszerza nam budowę jak i faunę oraz florę stworzonego świata. Jednak tym razem mamy główną oś fabularną, która spaja wszystkie wydarzenia. Zdecydowanie do pochłonięcia na raz. Nie potrafiłam jej odłożyć na bok, tak bardzo chciałam czytać. Polecam!

  Tytuł: Necrovet. Metody leczenia drakonidów
  Seria (tom): Necrovet (2)
  Autor: Joanna W. Gajzler
  Wydawnictwo: SQN
  Liczba stron: 362
  Gatunek: fantastyka
  Rok wydania: 2023

15 lipca 2024

Leczenie zwierzątek, nie tylko tych normalnych, czyli "Necrovet. Usługi weterynaryjno-nekromantyczne" Joanna W. Gajzler

      Nawet nie pamiętam jak to się stało, że usłyszałam o tej książce. Na Facebooku? Ktoś mi powiedział? Nie mam zielonego pojęcia. Ale to były czasy premiery pierwszego tomu. Trochę sobie poczekało, aż wreszcie się za to ruszyłam.

      Florentyna Kuna, przez wszystkich nazywana Florką, ucieka z miasta na wieś, by w spokoju i bez wielkomiejskiego pośpiechu pracować w klinice weterynaryjnej zajmującej się magicznymi stworzeniami. Jednak magia nie kończy się tylko na zwierzętach, ponieważ szefową Florki jest nie tylko nekromantka, lecz jednocześnie nieumarła-licz, a partnerem w pracy faun. Cała ta mieszanka przyprawia Florkę o zawrót głowy jak i niebezpieczne historie.

Czy pytanie o nieumarłość było równie nie na miejscu co wypytywanie o rasę i narodowość?
      Jestem przyzwyczajona, że w fantastyce fabuła musi dokądś bieg, na samym końcu czeka nas ekscytujące, bądź straszliwe przeżycie. I właśnie tak się nastawiałam, czytając pierwszy tom Necrovet. Byłam szczerze zdziwiona, że całość nie skupiała się na dążeniu do jednego celu. W teorii główna linia fabularna była obrana, jednak była na tym samym poziomie co cała reszta, nie przebijała się ponad, tylko po prostu ciągnęła się przez całą książkę. I dopiero w połowie książki doszłam do wniosku, że nie powinnam traktować tej pozycji jako typowej fantastyki, tylko jako fantastyczną obyczajówkę. No i wtedy wszystko się wyjaśniło. Idealnie to pasuje.
      Sama fabuła skupia się przede wszystkim na różnych przypadkach chorych zwierząt, czy to normalnych, czy magicznych, przeplatana życiem prywatnym głównej bohaterki. Wszystko jest tak wyważone jak w życiu realnym. Większość czasu zabiera nam praca, a potem dopiero czas wolny. A jeśli chodzi o pracę, nie powiem czy jest opisana realnie, czy też nie, nie znam się na tym, jednak bez problemu mogłam się wczuć w klimat leczniczy i nie raz miałam sny o byciu technikiem weterynarii właśnie po przeczytaniu Necrovet. Jeśli chodzi o medyczne sprawy, znalazło się dość sporo zwrotów, których na początku nie rozumiałam, stanowiły zawodowy język, lecz nie musiałam wyszukiwać co to oznacza, domyślałam się z kontekstu. Takie zabiegi sprawiły, że książka była rzeczywista, prawdziwa. Poza tym sprawiały, że wraz z logiczną fabułą ksiązka była sensowna. Najbardziej jednak podobała mi się konsekwentność w książce. Wszystko z czegoś wynikało, miało na coś wpływ, nie pozostawiano niczego samemu sobie. Dzięki czemu książka była dopracowana na ostatni guzik.
      Zauważyłam jednak jeden bardzo ważny aspekt. Autorka porusza temat mobbingu. Nie spłyca go do paru krzyków od szefa, lecz poważnie podchodzi do tematu, rozpisując go ładnie i traktując z szacunkiem. Wszak czasami wystarczy jedna głupota, by ofiara takiego wstrętnego zachowania odmówiła składania zeznań. Naprawdę należą się ogromne brawa za podejście do tematu.Takie tematy ciężko poruszać, by nie wyszło, że się bagatelizuje bądź spłyca, dlatego naprawdę się cieszę, że autorka dołączyłą do grona, którzy naprawdę wykonują dobry research.
      Ważne też było pokazanie nie tylko pozytywów pracy ze zwierzętami. Bohaterowie mieli lepsze i gorsze przypadki. Czasami udawało się wszystko ot tak, a czasami było tak źle, że nic nie można było zrobić. W tym zawodzie wszystko jest możliwe i właśnie to zostało przedstawione. Ale cieszę się, że te smutne przypadki nie zostały wykorzystane jako napęd do fabuły, by wprawić Florkę w odpowiedni stan, który autorka akurat potrzebowała, lecz stanowiły normalność w pracy.

-To kto tam przyjmuje pacjentów?
- Techniczki. I leczą też. Chociaż "leczą" to dużo powiedziane, w każdego zwierzaka ładują na dzień dobry antybiotyk, z czymkolwiek by przyszedł, i wymyślają jakieś duby smalone. - Prychnął.
- Piesek kaszle? Antybiotyk w dupę i do domu. Kotek rzyga? To samo. Królik od trzech dni nie je i nie bobczy? Sok z ananasa do paszczy i antybiotyk w dupę!
      Jeśli chodzi o bohaterów, to jestem nimi zauroczona. Florka to pozytywnie nastawiona, młoda dziewczyna. która pragnie zmienić świat, dlatego zaczyna od siebie i ucieka z miasta na wieś. Jest zwyczajna, nie zgrywa kogoś, kim nie jest i tym mnie właśnie kupiła. Podobało mi się to, że bohaterka zachowuje się odpowiednio do tego, co przeszła. Ma za sobą historię z mobbingiem, przez co jest niepewna siebie, nie wierzy we własne umiejętności i to jest logiczne i odpowiednio przedstawione oraz uargumentowane. Po prostu autorka stworzyła rzeczywistą i realną postać, która zachowywała się adekwatnie do charakteru oraz historii. I właśnie to stanowiło źródło mojej miłości do niej. Co jest też piękne, Florka uczy się na swoich błędach, dorasta, rozwija się na stronach książki.
      Postacie drugoplanowe pojawiają się praktycznie na każdej stronie. I chociaż nie są głównymi bohaterami, a mogłyby być, są pełne charakteru i indywidualności. Bastien jest uroczym faunem, który kiedy umie, pokazuje rogi. Jest przesympatyczny, no nie da się go nie lubić. Iza jest liczem i nekromantką, a jej charakter to oddaje. Wydaje się być sztywna, bez humoru, bez możliwości ukazywania emocji, jednak jest podkreślone, że na swój sposób się cieszy, pokazuje zdenerwowanie, szczęście czy smutek, ale na swój własny sposób, nie jak zwykli ludzie. Czy nawet ciotki Florki są przedstawione na swój sposób. Bo chociaż ich jest mało, trudno je zapomnieć. Są fenomenalne!
      Każda z tych postaci wnosi coś do historii, do rozwoju innej postaci (każdej, nie tylko Florki, bo tutaj każda postać rozwija każdą, jak w życiu realnym na wsi, każdy oddziałuje na każdego). Nawet jeśli nieświadomie, mają na siebie wielki wpływ.

Jest kiepsko zakonserwowana. Tak to się kończy, gdy za wskrzeszanie biorą się partacze. Utrzymanie jej w tym stanie wymaga sporo wysiłku.
      Necrovet nie jest typową fantastyką. Nie dąży do epickiej walki czy rozwiązania magicznego morderstwa. Trzeba podejść do tej książki tak, że jest to fantastyczna obyczajówka. Z takim podejściem można się świetnie bawić! Genialni bohaterowie, spokojna, ale wytrwała akcja i magiczne zwierzęta łączą się i tworzą sukces, który przyciągnął mnie do siebie. Bardzo, ale to bardzo przyjemnie napisana, prostym, ale nie prostackim językiem, pomimo specjalistycznego języka. Jedyne czego chciałam, to ciągu dalszego. Wciągnęłam się od razu. No i przyznam się, że bardzo polubiłam Sebastiana. Też miał swój udział w tym, że nie mogłam się oderwać od lektury. Mam nadzieję, że i was on zatrzyma!

  Tytuł: Necrovet. Usługi weterynaryjno-nekromantyczne
  Seria (tom): Necrovet (1)
  Autor: Joanna W. Gajzler
  Wydawnictwo: SQN
  Liczba stron: 320
  Gatunek: fantastyka
  Rok wydania: 2023

13 lipca 2024

Romans bez romansu, czyli "Wampirzyca i Wiedźma" Francesca Flores

      Czerwiec jest miesiącem dumy, dlatego też zdecydowałam się przeczytać książkę z reprezentacją LGBTQ+. Wybór padł na "Wampirzycę i Wiedźmę" od Francesci Flores, zwłaszcza, że gdy tylko widziałam informacje o tej pozycji w social mediach, główną “atrakcją” miała być miłość kobiety do kobiety. No i właśnie to sugerowała również okładka. Oj zdecydowanie mogłam wybrać lepiej.

      Kiedy dwa lata temu wampiry przebiły się do miasta, Kaye straciłą matkę, a Ava została przemieniona. Od tej pory przestały być najlepszymi przyjaciółkami. W tej chwili ich marzeniami jest kolejno zostać Wiedzącą Płomienia i uciec z miasta, czyli zupełnie różne. Jednak ich losy zostały na nowo splecione i mogą sobie wzajemnie pomóc, bądź zaszkodzić, to od nich zależy jaką decyzję podejmą. Wyruszając we wspólną podróż mogą się wzajemnie zdradzić, albo dać szansę pojawiającej się miłości.

Pierwsza wampirzyca nauczyła się, jak tworzyć nowe życie, z potrzeby, by nie być samotną.
      Naprawdę nastawiałam się na dobry romans kobiecy pomiędzy dwiema różnymi rasami, które może dzieli jakaś wojna, problem lub coś takiego. No cóż, jedyne co się spełniło, to nienawiść pomiędzy wampirami, a czarownicami. Czarodzieje, a raczej Wiedzący, jak nazywają ich w tej książce, odkąd pamiętają, polują na wampiry. Te zaś próbują wedrzeć się do miasta przez dziury w murze, by wyssać krew z mieszkańców. Sam ten motyw jest dla mnie świetny, można na nim stworzyć wiele genialnych historii. Jednak niewykorzystany pozostawia pewien smutek w sercu. Tak było w tym przypadku. Bo chociaż średnio lubię enemies to lovers, tak friends to enemies to lovers jest zaskakująco miłe w odbiorze.
      Ale wracając do fabuły… mogę ją podzielić na 5 etapów. Wstęp, wędrówka po lesie, miasto, wędrówka po lesie, finał. Borze zielony szumiący za oknem, to było takie nudne. Jeszcze wstęp dawał nadzieję, że może to wszystko pójdzie w fajnym kierunku, odbędzie się coś ciekawego, jednak pierwsza wędrówka po lesie zabiła tę nadzieję. Niby coś się działo, ale głównie gadanie. I praktycznie zero romansu! Miałam nadzieję, że szybko bohaterki dojdą do celu, żeby rozruszać akcję. Coś się ruszyło w mieście, była większa akcja, ale miałam wrażenie, że została ucięta za szybko. Zdecydowanie miała potencjał, ale niewykorzystany, byle tylko przejść do kolejnej wędrówki po lesie, która niby coś więcej niż nudę zawierała, ale nadal to nie było to, czego oczekiwałam. Nie wiem jak dokładnie to określić. Najchętniej wykrzyczałabym prosto w książkę “DAJ MI WIĘCEJ, MOCNIEJ, BARDZIEJ”. Właśnie tego mi zabrakło. Tak jedynie mogę to opisać. Dopiero zakończenie dało mi zastrzyk jakichkolwiek emocji. Wreszcie coś się zadziało! I chociaż cały plot twist mi się podobał, to jednak nie ratował sytuacji całej fabuły.
      Największym plusem tej książki jest prosty język oraz fakt, że szybko się ją czyta. I to w sumie tyle. Minusem jest nuda. Wynudziłam się strasznie. A co gorsza, to miał być romans pomiędzy kobietami, a romansu tam praktycznie nie ma! Kilka linijek rozważania, że coś się do siebie może czuje, dosłownie parę buziaków i tyle. Koniec. Kropka. To nie romans. To podchody albo buziaki nastolatek, bo w sumie bohaterki nimi są. I pod tym względem naprawdę się zawiodłam!
      Jeśli chodzi zaś o budowę świata, to jakiś zalążek był. Autorka powiązała parę informacji, stworzyła historię powstania wampirów i praktycznie na tym się zamknęła. Wszystko szyte grubymi nićmi, a ja patrzyłam, czy to się nie rozwala. Logika tego świata trzymała się na słowo honoru. Nawet czytając finał nie do końca ogarniałam o co chodziło w przeszłości i czy to ma sens. Bo dostając ochłapy panteonu i wierzeń nie da się domyśleć czy chociażby wczuć się w to, co tam się działo. Po prostu potraktowanie tworzenia świata po macoszemu przyniosło gorzkie plony.

Słabe bicie jej serca rozbrzmiewa w moich uszach głośniej niż jakikolwiek inny dźwięk.
      Ale jeszcze bardziej zawiodłam się patrząc na bohaterki. Ava, jako wampirzyca, nie wyróżniała się niczym szczególnym. Niby taka odważna, taka waleczna, z dobrym sercem, ale jak widziałam ją w książce, wydawała się nijaka. Nie wydobywała ze mnie żadnych emocji. Po prostu była kolejną bohaterką, która miała wyższy cel i za wszelką cenę chciała go osiągnąć. Cały czas powtarza, że ona niewinna, nikogo nie skrzywdziłą, nie zabiła, jak katarynka. Strasznie irytujące to było. Takie kreowanie postaci na dosłownie biały charakter.
      Z drugiej strony była Kaye. Ona miała trochę więcej charakteru, ponieważ pragnęła pójść w ślady matki. Całe życie wierzyła, że wampiry są złe i trzeba je tępić i właśnie tym kierowała swoje życie. Dosłownie zafiksowała się na tym i nie dopuszczałą do siebie żadnej innej informacji. Miałam wrażenie, że jedynie rzucenie jej informacjami w twarz sprawi, że zacznie myśleć inaczej niż “wampir = zło”. Ciągłe powtarzanie, jacy to Wiedzący są wspaniali, jak chce zostać pełnoprawną Wiedzącą, chce zabijać wampiry, że trzeba ich wybić było równie irytujące, co wybielanie się Avy. Jedna laska warta drugiej, dosłownie. Tylko tutaj tę odwagę było chociaż trochę widać. Tutaj coś się ruszyło, ale nie za wiele, więc jej charakter był równie miałki i nudny.
      O bohaterach drugoplanowych nie ma co mówić. Postacie jedno, maksymalnie dwucechowi, charakteryzujące się byciem płaskim niczym deska. Praktycznie zero osobowości, zaplecza fabularnego, historii czy doświadczenia. No po prostu tu i teraz, po co więcej. A właśnie to reszta postaci tworzy tło, jak i ubarwia historię.

Za każdym razem, gdy widziałaś, jak wyglądam przez okno na poddaszu... To ciebie szukałam.
      Powiem szczerze tak, jestem strasznie zawiedziona, ponieważ dostałam romans bez romansu, ze słabo rozwiniętym światem, irytującymi i nudnymi bohaterkami i ładną okładką. Chociaż szybko się czyta, to większość historii jest nudna i przewidywalna, oraz polega na chodzeniu przez las. Niewykorzystany potencjał sprawił, że świat ledwo trzyma się praw logiki, marne ochłapy informacji o jego konstrukcji spowodowały trudności w zrozumieniu finału, a kompletnie nic nie sprawiło, bym ekscytowała się jakimkolwiek wydarzeniem, które miało tam miejsce. Wszelkie hasła, że to romans pomiędzy kobietami to tani chwyt marketingowy, bo niestety, ale tej tematyki na naszym rynku brakuje. Nie ma co jednak brac pierwszą lepsza pozycję, lepiej poczekać na coś konkretniejszego, co będzie miało ręce i nogi. Brakowało mi tu wszystkiego. Dosłownie wszystkiego. I chociaż sama książka ładnie wyglądałaby na półce, nie polecam do czytania. Oj nie.

  Tytuł: Wampirzyca i Wiedźma
  Autor: Francesca Flores
  Tłumaczenie: Maria Niezgoda
  Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
  Liczba stron: 416
  Gatunek: fantastyka
  Rok wydania: 2023

9 lipca 2024

Wkurzająca i niedająca się lubić bohaterka jako silnik serialu, czyli Sposób na morderstwo sezon 1

      Mój gust czytelniczy kompletnie różni się od telewizyjnego. Książki to głównie fantastyka, magia to mój świat, lecz seriale? Głównie prawnicze i medyczne! Dlaczego? Nie mam zupełnie pomysłu. Ale ostatnio obejrzałam większość prawniczych seriali na Netflixie i ciągle mi mało.

      Pięcioro studentów zostaje wybranych przez Annalise Keating by mogli odbyć stać w jej pracowni. Jako jedna z lepszych prawników, dostaje ciekawe i z pozoru przegrane sprawy, dzięki czemu studenci mogą poczuć się rzuceni na głęboką wodę, a przez to nauczyć się więcej niż przy “zwykłych” rozprawach. Jednak zbieg okoliczności sprawił, że cała szóstka została wplątana w morderstwo. Muszą oni nie tylko udowodnić swoją niewinność, lecz również wmanewrować sąd tak, by “znalazł” innego winnego i go osądził.

      Już na samym początku zostajemy wrzuceni w sam środek akcji, ponieważ oprócz pierwszych zajęć na uczelni dostajemy sceny morderstwa. Normalnie serial sam zaspoilerował nam największą zbrodnię sezonu. I z pozoru mogłoby mnie to odstraszyć, jednak z drugiej strony chciałabym się dowiedzieć skąd, jak i dlaczego do tego doszło. No i co będzie dalej. Patrząc na bohaterów, którzy zaczynali semestr w szkole, można wyrobić sobie opinię, która nijak ma się do tego, co oni wszyscy zrobili w związku z morderstwem. Ba! To jak pokazanie kompletnie dwóch różnych osób o tym samym wyglądzie. I właśnie to mnie przyciągnęło. Od razu miałam pełno pytań jak “jakim cudem byli do tego zdolni”, “co ich skłoniło”, “co tam tak naprawdę się wydarzyło” oraz wiele, wiele innych. Niesamowicie było widzieć jak oni wszyscy się zmieniają, powoli dążąc do kierunku, który już znałam. W książkach robię to samo, czytam zakończenie bądź spoileruję sobie kolejne tomy czy historie bohaterów, by mieć jak najwięcej informacji i delektować się obserwowaniem drogi rozwoju bohaterów. Tutaj serial wyszedł mi naprzeciw, bo nie musiałam niczego szukać, rozwiązanie przyszło samo i zostało mi tylko patrzenie, jak bohaterowie powoli się staczają. Oczywiście niewiadomą było to, co się działo po Wielkim Wydarzeniu. Jednak największy mój głód został zaspokojony i bez problemu mogłam oglądać dalej.
      Bardzo, ale to bardzo podobało mi się przedstawienie pracy w kancelarii. Mieliśmy jedną wielką sprawę oraz wiele mniejszych, zajmujących po odcinku. Dzięki czemu nie nudziłam się jedną sprawą przez kilka godzin, albo nie miałam wrażenia, że nic się z niczym nie łączy. Właśnie ta jedna główna sprawa łączyła wszystko, tworząc całość. Podobny motyw jest w moim ukochanym “Supernatural”, więc tym bardziej się ucieszyłam, że chociaż formułę serialu znam. Z każdym odcinkiem pragnęłam więcej. Klikałam “następny odcinek” jeden po drugim, nie przejmując się, czy to pora na obiad, czy jestem śpiąca. Ba! W nocy, podczas ciążowej pobudki, oglądałam odcinek albo dwa, bo by mnie coś trafiło, gdybym leżała i patrzyła w sufit, kiedy wiedziałam, że nie zasnę. Ten serial, ten sezon mnie uzależnił. Chciałam więcej i więcej i więcej.Sam serial jest dość przyjemny, w większości lekki, pomimo paru mrocznych i cięższych fragmentów, ale w moim odczuciu one nie rzutują tak bardzo na całość. Jedyny minus co do fabuły, to wszechobecne sceny erotyczne. Serial jest napchany erotyzmem i w pewnym momencie miałam dość. O wiele przyjemniej by mi się oglądało kolejne batalie sądowe.

      Nowością dla mnie była postać, a dokładniej główna bohaterka, którą trudno polubić. Jak zazwyczaj producenci starają się, byśmy się utożsamiali z bohaterami, odczuwali to co oni, lubili ich, tak tutaj jest wręcz przeciwnie. Annalise Keating jest ponura, poważna, zimna, bezuczuciowa, dążąca do celów po trupach. A gdy tylko przestaje być prawniczką, staje się emocjonalna, uczuciowa, pełna kompleksów i problemów. Tak skrajne cechy w jednej osobie sprawiają, że jak już mamy nić sympatii do niej, kiedy tylko poczujemy litość, ona ubiera strój do pracy i od nowa ją nienawidzimy. Dla mnie to był powiew świeżości. A do tego ta gra aktorska. Viola Davis poradziła sobie fenomenalnie! Ani jednego złego słowa nie można powiedzieć o niej w tym serialu. Normalnie postać stworzona dla niej! Tak naturalnie jej to wyszło, tak perfekcyjnie, tak realnie, że oglądało się to z czystą przyjemnością.
      Mieszane zaś uczucia miałam do piątki studentów. Raz byli spoko, raz dziwni. Fakt, była tam wielka rywalizacja, ponieważ ten, który się na stażu najbardziej przysłuży, dostanie statuetkę i zostanie zwolniony z egzaminu, przez co często kopali pod sobą wzajemnie dołki. Wiele ich wszystkich łączyło, a mianowicie fakt, że każdy chciał wygrać, być najlepszy. A jednocześnie każdy był inny.
Wes był wiecznie podejrzliwy, według mnie kombinował jak się da, nie lubiłam go. Kompletnie nie przypadł mi do gustu.
Connor był trochę żigolakiem, zdobywał informacje głównie dzięki podrywowi i seksie. I w sumie cała jego otoczka była w większości erotyczna. A jednak trochę go polubiłam. Wkurzał mnie, ale powoli się zmieniał na lepszego, więc patrzyłam na niego łaskawszym okiem.
Michaela za wszelką cenę udawała kogoś, kim nie jest. Chciała uchodzić za pannę z wyższych sfer, wżenić się w bogatą rodzinę i wyrobić sobie nazwisko. A jednak musiała zostać samodzielna i jakoś sobie radzić. Bywały momenty, kiedy jej współczułam, ale jednocześnie kibicowałam jej, żeby wszystko się udało.
Asher był dla mnie wrzodem na tyłku. Nie lubię takich osób, którzy uważają się za lepszych. Od samego początku nie mogłam na niego patrzeć. Chciał się wkupić w łaski innych i znaleźć znajomych, a jak jedni nie chcieli się z nim kolegować, kablował na nich innym. No świnia jakich mało.
Laurel, o dziwo, polubiłam. Nie wiem dlaczego. Miałam wrażenie, że nie wyróżnia się niczym szczególnym, po prostu jest. I chociaż pochodzi z bogatej rodziny jednocześnie da się to odczuć, tak samo jak nie pokazuje tego ostentacyjnie. Zwyczajnie zdobyła moje serduszko.

      Przez cały sezon towarzyszyła nam jeszcze trójka dorosłych. Nate to policjant, kochanek Annalise, który z normalnego faceta, pod wpływem zdarzeń, zamienia się w typowego dupka. Z każdym odcinkiem lubiłam go coraz mniej. Fran to taki zakapior w garniturku na usługach Keating. Uroczy, czarujący, ale bez problemu zajmie się brudną robotą. Idzie go pokochać, oj tak. Bonnie za to wydaje się trochę takim przegrywem życiowym. Miałam wrażenie, że ona za chwilę zacznie przepraszać za to, że żyje. A jednocześnie chciała wyjść na taką szefową przy studentach. Za zbyt miałki kręgosłup nie polubiłam jej i zdecydowanie mogłabym oglądać serial bez niej.

      Serial zaprezentował się znakomicie. Wciągająca fabuła, beznadziejne i desperackie przypadki prawnicze, a do tego intrygująca i wkurzająca bohaterka to silnik tej produkcji. Podwójna linia fabularna pokazująca już na początku największe wydarzenia może nie przypaść każdego do gustu, jednak w pewien sposób zachęca do oglądania. Pełno przeróżnych osobowości, których łączy jeden cel, zdobyć statuetkę i nie pisać egzaminu. Powstały w ten sposób wyścig szczurów był fenomenalną rozgrywką. Genialnie dobrana muzyka, cudowne zdjęcia gwarantowały odczucia estetyczne na wysokim poziomie. Do tego gra aktorska, za którą Viola Davis otrzymała kilka nagród, i majstersztyk gotowy. Ja się bawiłam świetnie, oglądając kolejne odcinki. Zdecydowanie nie żałuję czasu poświęconego temu serialowi. I polecam każdemu!

  Nazwa: Sposób na morderstwo
  Tytuł oryginalny: How to get away with a murder
  Rok produkcji: 2014
  Gatunek: dramat, kryminał
  Odcinki: 15x około 45 min
  Kraj oryginalnej premiery: USA

5 lipca 2024

Kiedy dwójka przeobraża się w trójkąt, wiadomo że to tłok, czyli "Foxglove" Adalyn Grace

      Za drugi tom wzięłam się praktycznie po pierwszym dzięki dostępności na Legimi. Co ja bym bez niego zrobiła… W każdym razie, bałam się trochę, że serię dopadnie syndrom tomu drugiego. I cóż, trochę miałam rację.

      W tomie drugim mamy do czynienia z morderstwem. Wuj Signy, Elijah, zostaje oskarżony o zabójstwo, a nasza bohaterka znowu musi dowiedzieć się prawdy i uratować rodzinę. Do tego na horyzoncie pojawia się Los, brat Śmierci, który chce rozdzielić zakochanych i zemścić się na swoim rodzeństwie. W całym tym zamieszaniu nie brakuje również Blythe, która po “tajemniczej chorobie” z tomu pierwszego wraca do socjety i próbuje żyć dalej.

Los był głupcem, jeśli myślał, że ona mogłaby porzucić Śmierć. Jej miłość była jak zima, niezachwiana i wszechogarniająca. Była stała jak lato i dzika jak sama natura.
      Wprowadzenie Losu na koniec pierwszego tomu dało mi małego mindfucka oraz wskazało kierunek, w jakim może podążyć seria. Nie wiedziałam tylko, czy braciszek naszego Śmierci będzie tym dobrym, czy wręcz przeciwnie, będzie głównym antagonistą. No i nie zdziwiłam się, kiedy Los okazał się zły. Cóż, można się było tego spodziewać. Jednak zaskoczeniem było dla mnie powód tego, że Los jest wrogiem. To, jak potoczyła się przeszłość braci była dla mnie zaskakująca i czymś nowym w porównaniu z tym, co czytałam.
      W każdym razie bardzo, ale to bardzo spodobało mi się jak autorka nie dała mi ani chwili na wytchnienie czy odpoczynek. Prosto z pierwszego tomu wpadamy w akcję i praktycznie od razu morderstwo. Wprowadzenie do świata? Przypomnienie sobie fabuły poprzedniej części? A gdzie tam. Dostałam morderstwo na twarz i musiałam się z tym zmierzyć! Akcja działa się za akcją, jedynie momentami przerywana spokojem, by złapać oddech. Tutaj w teorii mamy mniej zdarzeń z socjetą, Signa nie dąży uparcie do zamążpójścia, ponieważ może już dysponować nie tylko swoim majątkiem, lecz i posiadłością. Fakt, musi poznać mieszkańców okolicy jej domu, wydać bal, by się pokazać jako Pani na Włościach, lecz to wszystko ma drugie dno. Nie chodzi już o szlachtę, dobrze urodzonych czy kandydatów na męża, lecz o rozwiązanie problemu. Każde zdarzenie, każda akcja przeplata się ze sobą, tworząc łańcuch reakcji. I tylko Signa może nakierować końcowy wybuch.
      Nowością dla mnie była perspektywa Blythe. Do teraz została mi ona przedstawiona jedynie przez Signę, a tutaj wchodzimy do jej umysłu, możemy dowiedzieć się, co się dzieje w dwóch różnych miejscach w kraju, nie ograniczając się do terenu, gdzie przebywała Signa. To też było całkiem dobrym zabiegiem, ponieważ mogłam poczuć emocje, jakie towarzyszyły Blythe, kiedy ta dowiadywała się całej prawdy. Co innego dorastać w wiedzy, że ma się jakiś związek ze śmiercią, a co innego dowiedzieć się, że kuzynka ma nie tylko moce Śmierci, lecz i się z nią kontaktuje. Takie wrzucenie na głęboką wodę było zdecydowanie potrzebne. A patrząc na to o czym będzie kolejny tom, było to fenomenalne przygotowanie.
      Jak w pierwszym tomie, tak tutaj plot twist był trochę z dupy. Może utraciłam zdolność dedukcji bądź zgadywania sprawcy/rozwiązania, lecz czytając końcówkę z jednej strony była trochę rozczarowana, że nie dostałam więcej wskazówek i nie rozgryzłam tego sama (nadal twierdzę, że było ich za mało, by na spokojnie się wszystkiego domyślić), lecz z drugiej strony trochę skleiło to moje zranione serduszko i dało nadzieję, że kolejna część będzie prawdziwa bombą. Niestety, z bólem serca muszę przyznać, że bywały momenty, dosłownie na kilka stron, że się trochę nudziłam i nie mogłam się doczekać, aż nadejdzie jakaś akcja. Nie było ich wiele, ale były na tyle wyraźne, że zapamiętałam to uczucie chwilowego znudzenia. Tylko to sprawiło, że mogę przyznać, iż “Foxglove” dopadł syndrom tomu drugiego.

Powinna raczej zawsze spodziewać się najgorszego, a wtedy będzie przyjemnie zaskoczona, jeśli nic strasznego się nie stanie.
      Muszę przyznać, że Signa wydoroślała z tomu na tom. Widać, że wydarzenia z pierwszej części odcisnęły na niej piętno, sprawiły, że zmieniła się i, przede wszystkim, zaakceptowała to, jaka jest. Już nie boi się Śmierci, a wręcz przeciwnie, idzie z nią w tango! Dodatkowo jest odważniejsza, bardziej ryzykuje i czuje się z tym swobodnie. Zdecydowanie widać, że się rozwija, że autorka wykorzystuje to, co już napisała, by popchnąć bohaterów i ich charaktery do przodu. To się chwali! I też dlatego nie wynudziłam się bohaterką. Bo z jednej strony ją znałam, a z drugiej potrafiła mnie kilkukrotnie zaskoczyć.
      Śmierci było w tym tomie mniej. Trochę nad tym ubolewałam, bo polubiłam go w pierwszej części, ale tak została pokierowana fabuła. Jednak kiedy już się z nim spotykałam, miałam wrażenie, że był bardziej ludzki niż do teraz. Tak jakby zaakceptowanie przez Signę aury i mocy śmierdzi sprawiło, że Śmierć stała się namacalna. Zabrakło mi trochę tej aury tajemniczości. Stał się odrobinę bardziej przystępny i normalny.
      Z drugiej zaś strony, jego brat okazał się przeciwieństwem. Pomimo chodzenia pomiędzy ludźmi miał taką manierę, że wyczuwałam w nim za każdym razem ten aspekt “boskości”. Zdecydowanie jego aura odzwierciedlała napuszonego pawia zadzierającego nosa. Nie polubiłam go, przyznaję się bez bicia. Ale dzięki temu mogłam go nie lubić przez całą książkę. Wszak był antagonistą, nie musiałam pałać do niego ciepłych uczuć.
      Tak samo jak w pierwszym tomie, tak tutaj bohaterowie drugoplanowi zostali naprawdę dobrze przedstawieni. Nie było różnicy czy to człowiek, czy to duch, każdy z nich był jakiś, pełen osobowości i historii. Tworzyli kolorowe tło dla naszego naczelnego trójkącika. A dzięki rozdziałom z perspektywy Blythe zauważyłam, że i ona się rozwinęła. Jej choroba bardzo na nią wpłynęła i było to widać. Dziewczyna chciała wrócić do życia pełną piersią, do przyjaciół, do bycia gdzie indziej, niż tylko w łóżku. I samo to pokazuje, że każdy bohater przeszedł metamorfozę pod wpływem zdarzeń z pierwszej części. Nic już nie będzie takie samo i nikt nie stoi w miejscu.

Podobno na wojnie i w miłości wszystko jest dozwolone. Okopałem się, zgromadziłem broń i nie zamierzam się wycofać.
      Jedno jest pewne. Autorka miała pomysł nie tylko na stworzenie i rozbudowanie świata, lecz i na ciąg dalszy fabuły. Wszystko się łączy, nie tylko pierwszy tom z drugim, lecz i z przeszłością, z wydarzeniami dziejącymi się wiele lat wstecz. Wszystko ma swoje konsekwencje, bohaterowie dorastają, zmieniają się na naszych oczach, a my kibicujemy im. Magia może nie napływa do nas z każdej strony, nie mamy żadnych dodatkowych ras, oprócz ludzi i “bogów”, lecz to nie przeszkadza, by zatopić się w tym gotyckim, fantastycznym klimacie. Naprawdę z czystą przyjemnością zasiadłam do czytania i delektowałam się każdą stroną. Chociaż cały czas twierdzę, że “Belladonna” jest lepsza.

  Tytuł: Foxglove
  Seria (tom): Belladonna (2)
  Autor: Adalyn Grace
  Tłumaczenie: Danuta Górska
  Wydawnictwo: Uroboros
  Liczba stron: 400
  Gatunek: fantastyka, romantasy, romans
  Rok wydania: 2023

3 lipca 2024

Prezent dla samej siebie, czyli lipcowy unboxing

      Zakupy książkowe robię rzadko, większość pieniędzy jednak wydaję na dzieci. Jednak kiedy już natrafiła się okazja, pierwsza rocznica ślubu, stwierdziłam, czemu by nie? No i przyszło mi!
      Jak ja nie mogłam się doczekać, aż wszystko do mnie przyjdzie! Aż będę mogła poukładać je na półce. Zwłaszcza że w tej kupce znajduje się książka, na którą czekałam ponad rok!
Ale zacznę od początku.

      Na stronie SQN Store skorzystałam z promocji "4za3" i zamówiłam swoje ulubione autorki, czyli Anetę Jadowską i Magdalenę Kubasiewicz.
      Próby ognia i wody to dodatek do kronik sąsiedzkich, opowiadających o Nikicie (tak, tej z trylogii o Nikicie, czyli "Dziewczyna z Dzielnicy Cudów", "Akuszer bogów" i "Diabelski młyn"). Pierwszy tom przeczytałam i się zachwyciłam, więc uzupełniam kolekcję. Powoli, bo powoli, ale uzupełniam! A patrząc na co, że wiemy, kogo ma za sąsiadów Nikita, zapowiada się niezła rozpierducha. I nie mam tu na myśli mamuśki-potężnej wiedźmy, a te małe brzdące, które znajdują się na okładce.
      Kolejna książka to "Przeminęło z wiedźmą". W teorii jest to trzeci tom o Sarze Sokolskiej (dwa pierwsze tomy to "Spalić wiedźmę" oraz "Wiedźma Jego Królewskiej Mości"), lecz można go czytać bez znajomości poprzednich. Dawno, dawno temu czytałam pierwszy i drugi tom, dlatego też zamówiłam ten. Pamiętam, że był naprawdę, naprawdę dobry i bawiłam się świetnie!
      "Cztery pory magii" oraz "Cztery żywioły magii" kupiłam tylko dlatego, zę zawierają opowiadania Anety Jadowskiej i Magdaleny Kubasiewicz. Tak, to jedyny powód. I mam nadzieję, że polubię również twórczość Marty Kisiel oraz Mileny Wójtowicz. O tych autorkach słyszałam, że są dobre, lecz jeszcze nic ich nie czytałam.

      Na stronie Wydawnictwa K2A zamówiłam sobie dwie pozycje. Nie-Poradnik Pasjonaty recenzowałam w zeszłym roku, o TUTAJ. To jedna z ważniejszych książek roku 2023 i piszę to z ręką na sercu. Niejednokrotnie wracałam do wersji elektronicznej i teraz, mając ją w wersji fizycznej, będę zaglądała częściej.
      Co do tej drugiej książki, nie mogłam się powstrzymać i musiałam ją mieć! Chociaż nie należy ona do mojego ulubionego gatunku i czytając ją, będę wychodziła ze swojej strefy komfortu. Ale autora znam poprzez discorda Pisarskie Dusze. Już dawno obiecałam kilku osobom, że kupię ich książki, jak tylko je wydadzą, więc słowa dotrzymuję. I wiem, że to będzie dobre.

      Ta kupka została zamówiona na stronie Księgarni Dadada. Zamawiałam tam kilka razy, więc nie mogłam żadnego problemu z zamówieniem. Wszystko przyszło w naprawdę dobrym stanie, bez uszkodzeń, do tego bardzo szybko.
      Ale od samej góry. Jestem fanką MCU, chciałam powoli zagłębić się w komiksy bądź książki, więc patrząc, że każda pozycja kosztowała 3,38zł! Toż to grosze! No więc wzięłam obie dostępne, zupełnie nie interesując się, co jest w środku, haha.
      O "Sam Sylvester i wiele na wpół przeżytych żyć" nigdy nie słyszałam. Ale kosztowała dwa złote, więc zaszalałam. No ma ładną okładkę, ok? Tyle mnie przekonało.
      "Slayer" został przeze mnie kupiony z tego samego powodu co pozycja wyżej. Koszt 2 zł i całkiem spoko okładka. No bo czemu nie. Nie mam kompletnie pojęcia o czym to jest, ale przynajmniej sprawdziłam, że to pierwszy tom. To już jakiś postęp.
      "Marzyciel" to już zupełnie inna bajka. Czytałam go dawno temu i spodobał mi się do tego stopnia, że zamówiłam drug tom niedługo po jego wyjściu. Ale pierwszego nadal nie miałam i zapominałam kupować. Jednak tutaj mała cena, bo niecałe 8zł, sprawiła, że wrzuciłam do koszyka i mam całą dylogię. Już widzę te piękne zdjęcia, które chciałabym zrobić.

      Tak wygląda mój stosik zakupowy. Jestem z niego mega zadowolona. Nie wiem, czy wszystko przeczytam w tym roku, mam duuużo zaległości, ale będę się starała. Niektóre pójdą na pierwszy ogień, jak "Domek Kart", a niektóre poczekają, jak pewnie "Przeminęło z wiedźmą" czy "Slayer". A i może mi się odmienić kolejność. W każdym razie wszystko się zobaczy.
      Teraz czas na poukładanie od nowa regału, aby wszystko się jakoś zmieściło.
      Trzymajcie kciuki!