4 sierpnia 2024

Idziemy na wojnę! Mamy ze sobą bestie! czyli "Wojna dwóch królowych" Jennifer L. Armentrout

      Jak kończyć serię, to idziemy dalej. Czwarty tom i mam nadzieję, że będzie lepiej. Naprawdę mam nadzieję, że zepsucie bohaterów było chwilowe.

      Casteel jest w niewoli, a Poppy zbiera siły, by go odbić. W tym samym czasie Isbeth próbuje złamać Casteela, udowadniając, że jest nieodpowiednim mężem dla jej córki, czyli naszej Panny/Królowej. Gdy armia nadchodzi, mieszkańcy mają dwa wyjścia. Poddać się i przeżyć, bądź walczyć i zginąć. A to wszystko w imię miłości i pokoju.

-Trzy sprawy- oznajmił Reaver, podnosząc trzy palce- po pierwsze potrzebuję odpoczynku, bo bez tego robię się zrzędliwy.
-A gdy nachodzi mnie zrzędliwość, lubię podpalać różne rzeczy, a potem zjadać.
- Po drugie nie napadli na nas jacyś przypadkowi Gyrmowie, których można ot, tak sobie przywołać, żeby spełniali twoje zachcianki. Jak już mówiłem to byli Wartownicy.
Reaver trzymał w górze jeden palec. [....]
Casteel zmróżył oczy. - Czy możesz, proszę, przestać pokazywać Kieranowi środkowy palec?
- Tak naprawdę pokazywałem go wam wszystkim, ale co tam".
      Już mówiłam, że autorka ma talent co do zakończeń z przytupem. I tak samo było z trzecim tomem. Pomimo swoich wad nie mogłam powstrzymać się od sięgnięcia po kolejną część. Musiałam wiedzieć co było dalej. Miałam wielkie oczekiwania. Bo chociaż przez trzy tomy jakość miała tendencję spadkową, to jednak zawsze mam nadzieję, że będzie lepiej. No i się nie doczekałam tego lepszego. Borze zielony szumiący za oknem, jak ja się wkurzałam na tę książkę. Ale na sam początek mogę podzielić książkę na dwie części, bez Casteela i z Casteelem.
      Pierwsza połowa była dla mnie nudna. Po prostu nudna. Poppy przygotowuje się do wojny, jeździ, szuka sojuszników, “podbija” miasta, w większości jednak planuje, myśli i gada, co jest zwyczajnie w świecie nudne. Fakt, Popcia dostała swój solowy czas na antenie, ale nie wykorzystała go w pełni. Miała wręcz okazję, by “naprawić” niektóre osoby jak Kieran (mówiłam o psie na posyłki w poprzednim tomie? Mówiłam!), lecz to się nie udało. Ba! Nawet nie poczułam, żeby to było zaczęte.A mogę nawet posunąć się dalej, że znowu stracił na charakterze. Jednak pojawił się plus. Rudowłosa zaczęła myśleć samodzielnie, zaczęła coś kombinować, rozwijać się! Jej świat nie krążył wokół seksu z mężem, więc mogła się skupić na czymś innym i wyszło jej to na dobre. Bo właśnie, drugim plusem był ten brak seksu. O borze, jak dobrze się to czytało bez wszędobylskich scen łóżkowych (i innych meblowych), czy co chwilowych zapewnień miłości. I jak w życiu uwielbiam mężowi mówić co 5 sekund, że go kocham, tak w książce nie potrzebuję takich zapewnień co chwilę z ust bohaterów. Rozumiem to, raz na kilka stron starczy. Nie trzeba mi przypominać praktycznie co stronę.
Druga zaś połowa… Ta z Casteelem… Pierwsze co, to seks. Ojej, jesteśmy w niebezpiecznym miejscu? Chodź się bzykniemy. Jestem ledwo żywy, ranny? Bzykanko! Miałam wrażenie, że autorka chciała nadrobić te pół książki bez seksu w tej połowie. Naprawdę miałam dość. To było tak irracjonalne, jak durne, że głowa mała. Plus było ciągle mówione, że będzie jakaś kontrowersyjna scena. Wiem o która chodzi i… Ona kontrowersyjna? Raczej naciągana jak płachta na żuku przy pełnym załadunku. Autentycznie miałam myśli “aha, a więc to tak, tego wam zabrakło… no dobra, skoro musicie”. No ale przecież miał być jeszcze wielki finał, który powinien mi to wszystko wynagrodzić. Słowo klucz “powinien”. Oprócz ostatnich scen i pewnej informacji (której można się domyślić czytając poboczną serię) to była jedynie bardzo powierzchowna wojna. Nie odczuwałam żadnych emocji związanych z oczekiwaniem czy walką.
      To już czwarty tom, a wszystko się powtarza. Czułe słówka są te same, tak samo jak wszędobylski, wciskany momentami na siłę seks. Schematy się pojawiają te same, jedynie z innymi postaciami. Mam wrażenie, że to wszystko to już było, że autorka skupia się jedynie na wątku erotycznym (który momentami kartkuję, bo ileż można? I do tego jakościowo on nie idzie ku górze), zamiast wymyślić coś fabularnie nowego. Do tego mając za sobą już tyle serii przeczytanej, mogę powiedzieć tylko jedno. Połowę można wywalić, a treść nie straci, a wręcz zyska. Naprawdę. Jakby wziąć te cztery części i wyrzucić wszystko co zbędne, te powtarzające się przemyślenia, co drugą scenę seksu, niektóre wyznania miłości, to seria zajęłaby pewnie ze dwa tomy, albo nadal cztery, lecz objętościowo każda część byłaby o połowę mniejsza. I to zdecydowanie świadczy o tym, że Jennifer Armentrout potrafi momentami lać wodę niczym uczeń w wypracowaniu.
      W tym całym tomie słoneczkiem okazał się Reaver. Miałam wrażenie, że to jedyna postać z charakterkiem, ciętym językiem i osobowością godną zapamiętania na dłużej. I zdecydowanie zdeklasował Kierana w konkursie o tytuł mojego ulubieńca. No wybaczcie, ale taka prawda. Piesek na posyłki kontra złośliwy smoczuś. Oczywiście, że wygra ten drugi!

- Potrzebna mi tylko jakaś broń - ciagnął Malik [...] - Dowolną. Jestem gotów przyjąć nawet zaostrzony patyk.
- To zabawne, ale cały czas mam wrażenie, że coś słyszę. [...] Jakiś kurewsko irytujący głos pieprzy w kółko to samo.
- Mogę dostać miecz? [...] Mogę dostać sztylet? Mogę dostać patyk?
      Jak już wspomniałam, Poppy w tym tomie trochę się rozwinęła. Już nie była w cieniu Casteela, nie musiała co chwilę się z nim kochać czy wyznawać mu miłość czy myśleć o nim. Jej głowa była pozbawiona głównego rozpraszacza i mogła wreszcie być królową, którą chciała zostać. Miała okazję poprowadzić swoich ludzi na przeciwników, jednocześnie będąc miłosierną i empatyczną. I to jest na plus, jednak jej całokształt okazał się nudny. Jeszcze autorka zrobiła coś, czego zawsze się czepiam. Poppy dostawała nowe moce, umiejętności i praktycznie ich nie ćwicząc osiągała w nich wysoki poziom. Halo! Tu się pojawia powoli Mary Sue! Nie o taką bohaterkę nic nie robiłam!
      Postać, która w miarę mi się podobała, to była Isbeth. Została stworzona jako ta zła i wręcz fenomenalnie się sprawdziła. Nawet momentami pokazywała serce jako matka czy kochanka. Widać było, że nie urodziła się po prostu zła, tylko życie ją taką poniekąd stworzyło. Nie kibicowałam jej, bo oczywiście zrobiła zbyt wiele złych rzeczy, lecz cieszyłam się, że chociaż przeciwnik był odpowiednio zrobiony.

- Mogę ich po prostu spalić.
Obróciłam głowę ku Reaverowi.
- Nie.
- Ale to szybki sposób.
- Absolutnie nie ma mowy.
      Czytając jakąś serię, ma się nadzieję, że będzie coraz lepiej. Niestety, lecz w tym przypadku było coraz to gorzej z każdym tomem. Tytuł brzmi “Wojna dwóch królowych”, lecz zamiast jakiejś epickiej walki otrzymałam namiastkę, a wręcz mogę powiedzieć, że parodię wojny. Bitwa w świątyni, podczas której odbyło się pewne zdarzenie nie można nazwać wojną. “Podboje” i planowania oraz rozmyślania Poppy to nie wojna. W tytule zamiast wojny powinno być słowo konflikt. Bardziej by pasowało. Ale nadal, to wszystko co dostałam, było nudne! Bardzo nudne, dlatego cieszę się, że szybko się to czytało i nie mordowałam się niewiadomo ile. Polecałabym rzucić tę serię po drugim tomie, jednak tutaj pojawia się Reaver, a dla niego warto przeczytać. Nie dla Poppy i Casteela, którzy jak tylko się spotykają, to uprawiają seks, nie dla Kierana, który nadal jest pieskiem na posyłki, a właśnie dla tego smoka, który staje się Słoneczkiem tego zawodu czytelniczego.

  Tytuł: Wojna dwóch królowych
  Seria (tom): Krew i popiół (4)
  Autor: Jennifer L. Armentrout
  Tłumaczenie: Justyna Szcześniak-Norberg
  Wydawnictwo: Muza
  Liczba stron: 735
  Gatunek: fantastyka, romantasy
  Rok wydania: 2023

0 komentarzy:

Prześlij komentarz