Margo McKenzie stara się żyć przeciwnie niż rodzina. Pochodząca z jednego z największych rodów czarownic kobieta nie używa zaklęć i ogólnie stara się żyć niczym przeciętny człowiek. Wszystko się wali, kiedy po pijaku postanawia dla zabawy udać, że rzuca czar przywołujący ideał faceta. O dziwo, taki ideał już wkrótce pojawia się w jej życiu, a na dodatek wykupuje dom naprzeciwko posiadłości rodzinnej McKenzich. Klątwa ciążąca na sąsiednim budynku daje o sobie znać, powodując niemałe kłopoty.
Musiałam o siebie walczyć, bo nikt inny nie zamierzał robić tego za mnie.Może to dziwne, ale z jednej strony kompletnie nie wiedziałam czego oczekiwać oraz miałam wielkie oczekiwania co do tej pozycji. Pamiętałam mniej więcej styl pisania autorki z Wattpada i to, że często była w tak zwanej topce. Była rozpoznawalna na grupach, a jej powieści były naprawdę dobre jakościowo. To nie była tandeta, jaką często można tam spotkać. To była perełka. I dlatego trzymałam kciuki, żeby to okazało się dobre. I nie zawiodłam się! O rajuniu, jakie to było dobre i zaskakujące. Styl pisania połączony z elementami tam występującymi przyprawiał mnie o mindfuck.
Ale od początku. Fabułą jest w miarę prosta. Margo nie używa czarów, prawie odcina się od tej części świata (nie od rodziny, kocha ją, odwiedza, ale nie ma zamiaru używać magii), żyje niczym zwykły śmiertelnik i tak się jej życie kręci. Ma przyjaciół, randkuje, więc we wstępie dostajemy z pozoru znajomy świat, gdzie magia nie występuje. Cały ten fantastyczny płaszczyk jest na nas zakładany stopniowo i jednocześnie z hukiem. No bo tutaj dla jaj rzuca zaklęcie, wierząc, że to nie zadziała, a niedługo później widzi rezultaty czaru, jednocześnie nie dopuszczając do siebie myśli, że ten czas zadziałał. I takie pokazanie “hej, patrz, czary działają, istnieją” połączone z faktem, że laska rzuciła naprawdę srogie zaklęcie po latach nieużywania jest troszkę jak szklanka wody. I to początek wszystkiego.
Całość jest utrzymana w takim stylu przyjaznym, mogę wręcz powiedzieć, że uroczym. Przez cały czas ten styl okrywał mnie kocykiem, tulił do siebie, głaskał po główce i wmawiał mi, że nic złego się nie stanie. No bo jak miałoby się stać, przy tak słodkiej powieści? No cóż… Lekkość, z jaką napisana została ta książka, przyprawia mi o zazdrość, bo też bym tak chciała! Jedno co mi zabrakło, to odrobiny więcej opisów terenów. Akcja dzieje się w Szkocji, a zabrakło mi tego szkockiego klimatu. I to autentycznie jedyny minus, jaki bym dała tej książce.
Patrząc na to, że jest to romans paranormalny, to pomimo przyjemnego i uroczego stylu, nie można nazwać tej książki typowym romansidłem o Fiu Bździu. Wręcz przeciwnie. Autorka stworzyła balans pomiędzy uczuciową częścią powieści, a innymi wątkami tak, by nic nam się nie przejadło, oraz by wyszło jak w prawdziwym życiu, trochę tego, trochę tamtego. I też jestem zachwycona tym, że z każdą kartką, z każdym rozdziałem, historia staje się coraz bardziej mroczniejsza, nie tracąc nic z uroczego stylu pisania. Taki misz masz powodował u mnie mindfuck, ale jednocześnie bardzo mi to odpowiadało.
A już zakończenie, to rozwaliło mi mózg, złamało, zgniotło i zdeptało serce, a na koniec wycisnęło łzy. Nie byłam na to gotowa! Siedziałam i patrzyłam się jak wół w malowane wrota i nie mogłam uwierzyć co ta Ludka odwaliła!
Czasami bywa tak, że godziny upływają w mgnieniu oka, zwłaszcza gdy robimy coś ciekawego albo jesteśmy zajęci. A czasami sekundy zdają się ciągnąć jak guma, trwać w nieskończoność, każąc nam wciąż i wciąż przeżywać to samo przerażenie i tę samą bezsilność.Margo jest… Sobą. Tak zwyczajnie sobą. Próbuje być przeciętnym człowiekiem, jednak przy jej rodzinie średnio to wychodzi. Chce kochać i być kochana. Chce unikać problemów. Chce żyć po swojemu. I mimo to włazi tam, gdzie nie powinna, jest ciekawska i czasami powoduje problemy. Jednak najbardziej w jej charakterze podoba mi się fakt, że bierze odpowiedzialność za swoje czyny. Może nie tak jak powinna, nie chcąc za bardzo prosić o pomoc, ale jednak stara się naprawić wszystko. Bardzo jej kibicowała, czy w znalezieniu miłości, czy w sprawie z magią. Czułam się jak koleżanka Margo, wspierająca ją na dość trudnym etapie życia.
Cała rodzina McKenzich jest specyficzna. To zbiór różnorodnych charakterów, silnych osobowości, wspaniałych kobiet, które twardo stąpają po ziemi. Strasznie przyjemnie mi się czytało sceny z ich udziałem, bo nie wiedziałam często czego się spodziewać I tu nie chodzi tylko o starsze babcie czy ciotki, lecz też o młodsze kobiety, kuzynki Margo, które w młodym wieku wybierają sobie magię do nauki (a raczej trochę magia wybiera ich), a ich charaktery się kształtują już w określony sposób.
Do zakochania jeden urok to świetna odskocznia od życia codziennego. Połączenie uroczego, trochę nawet cukierkowego stylu z mrocznymi scenami dało mi powiew świeżości i sprawiło, że bawiłam się fenomenalnie. Główna bohaterka nie należała do tych irytujących, chociaż miała czasami swoje słabsze momenty, to jednak była przyjemną kompanką do czytania. Jednak najlepszy kąsek, oprócz Theo oczywiście, to była rodzina McKenzich. Kwintesencja worka charakterów. Chyba wszystkie cechy jakie istnieją ukazują się właśnie w tych kobietach. I to one dodają humoru fabule, która sama w sobie jest bardzo przyjemna. niezbyt skomplikowana, ale potrafiąca zaskoczyć w kilku momentach.
Przeczytałam to chyba w jeden dzień, aż sama byłam w szoku. Polecam każdemu, kto szuka czegoś lżejszego, a chce spróbować coś od rodzimych autorów. Bo właśnie tą książką Ludka sprawiła, że będę czytała wszystko, co ona napisze!
Tytuł: Do zakochania jeden urok
Seria (tom): Czarownice z Inverness (1)
Autor: Ludka Skrzydlewska
Wydawnictwo: Wydawnictwo Kobiece
Liczba stron: 480
Gatunek: fantastyka, romantasy, romans
Rok wydania: 2023
0 komentarzy:
Prześlij komentarz