6 listopada 2024

Psianiołek, groby i miłość, czyli "Necrovet. Radiografia bytów nadprzyrodzonych" Joanna W. Gajzler

      To naprawdę dziwne uczucie, kiedy człowiek myśli, że seria jest trylogią, a tu się okazuje, że za jakiś czas premierę będzie miał tom czwarty. Tak, Necrovet nie zakończy się na trzecim tomie i cieszę się z tego powodu. Ta seria to moje comfort books, które otulają niczym kocyk i ocieplają serduszko jak gorąca herbatka z cytrynką w zimowy wieczór. Dlatego musiałam wziąć się za tom trzeci!

      Jesień przyniosła nie tylko żółte liście, lecz deszcz, pluchę, stworzenie rozkopujące groby, zły omen dla cioci Tereski oraz ptaka szczęścia, który… został postrzelony. Jednak to nie koniec, bo nadchodzi Halloween, kiedy zasłona między światami jest najcieńsza, a stwory, których zazwyczaj się nie widuje, wychodzą ze swoich ukryć.

- Aa, zaraz tam bestii - powiedziała staruszka. - Nie każde zwierzę to bestia.
- A nie każda bestia to zwierzę - dodała Florka. Ksiądz popatrzył na nią, kiwając głową. - Tak, niestety tak. Byłoby dużo prościej, gdyby każdą bestię można było poznać po rogach, kopytach czy płonących oczach.
      Bawiłam się świetnie! Ha! Właśnie tego potrzebowałam! Dużo miłości od mojego Koziołka i mnóstwo fantastycznych i fenomenalnych stworzeń! Zdecydowanie to jest to, czego mi brakowało od skończenia drugiego tomu. Do tego dla mnie trzeci tom trzyma poziom pierwszych dwóch. Chociaż porusza nieco inne tematy, a raczej wgryza się w nie, nadal ta seria jest fenomenalna.
      Na początek wspomnę, że byłam zachwycona, kiedy w tym tomie pojawiły się postacie z poprzednich części. Nie miały one jakiegoś szczególnego wątku, był swego rodzaju cameo, jednak to miłe, kiedy autorka nie zapomina o postaciach pobocznych. Zwłaszcza że akcja dzieje się na wsi, gdzie każdy każdego zna, ciągle się wpada na praktycznie te same osoby, więc byłabym zdziwiona, gdyby one się więcej nie pojawiły. Ba! Byłabym rozczarowana.
      A pozostając w wiejskim klimacie, muszę wspomnieć o scenie w kościele. Według mnie, była ona niesamowicie potrzebna i ważna. Dzięki niej miałam pogląd jak ludzie mniej więcej odbierają magię. I czuję tutaj trochę naleciałości średniowiecza, ale w obecnych czasach kwestia ma się często podobnie, jeśli chodzi o bycie osobą LGBTQ+. Fajnie jest pokazane, że często Kościół trzyma się konserwatywnych wartości, a wszystko co obce, nieznane i niezrozumiałe jest złe, jest dziełem szatana i trzeba to przepędzić.
      Jeśli zaś chodzi o fantastyczne zwierzęta, wchodziły głębiej. Mamy tutaj nie tylko małe, słodkie zwierzątka, chomiczki, czy zające z rogami, lecz pojawiają się już zombie czy demony. Tak więc krok w głąb w folklor różnych światów. I właśnie przez kolejne stworzenia, co jakiś czas łapałam się, że wyszukiwałam nazwy w google. I z każdym kolejnym wyszukiwaniem czułam coraz większy szacunek do autorki za research, który zrobiła.

Nigdy więcej, pomyślała.
Nigdy więcej nie postawi nogi w kościele.
Nie dlatego, że przestała wierzyć w Boga - wciąż uważała, że Bóg jest dobry. To ludzie pluli nienawiścią, a wiarą wycierali sobie gęby.
      Jeśli chodzi o bohaterów, związek Florki i Bastiana wszedł na kolejny poziom, co jest ważne, bo bohaterowie nie zostają na tym samym poziomie cały czas, lecz dorastają, ewoluują, co widać chociażby właśnie w tym związku. Jednak w pewnym momencie nie wiedziałam, czy śmiać się, czy mieć minę pod tytułem “co tu się odwala” (tak, chodzi o ogonek), co idealnie pasuje do naszej dwójki! O tak, uwielbiam ich, jak się wspierają, rozumieją, walczą o siebie, a jednocześnie są dla siebie wzajemnie tak zwanymi comfort person. Pokazuje to, że związek pomiędzy człowiekiem a postacią fantastyczną (pamiętajmy, Bastian jest koziołkiem) jest możliwy i należy ich traktować normalnie, a nie jak wynaturzenie. Dodatkowo właśnie taki związek pokazuje, jak ważny jest szacunek do drugiej osoby, a tolerancyjnym powinien być każdy.
      Autorka porusza jeszcze bardziej w tej części temat chorób psychicznych. Niestety, ale w naszym kraju ich świadomość jest bardzo niska, często są one ignorowane, a nawet wyśmiewane, a powinny być traktowane na równi z chorobami fizycznymi, a nawet poważniej. W tym przypadku mamy przedstawienie depresji oraz choroby afektywnej dwubiegunowej. Co mi sprawiło radość to fakt, iż zostały one przedstawione w sposób realny, rzeczywisty, bez przerysowanych kwestii. Dosłownie z szacunkiem do osób, u których je zdiagnozowano. Takie proste rzeczy sprawiają, że coraz więcej osób zaczyna interesować się tym tematem, a co za tym idzie, jest nadzieja, że ten świat będzie kiedyś lepszy.
      Bardzo mnie również cieszy rozwój relacji pomiędzy Florką, a Izabelą. Wreszcie ta dwójka zaczyna się do siebie zbliżać, zaczyna być niż koleżeńska, a nie tylko połączenie szef-pracownica. Niektóre sytuacje sprawiły, że jestem strasznie podekscytowana jak dalej potoczy się droga Florki, bo nie ukrywam, ale takie zakończenie zaserwowała autorka, że potrzebuję więcej! Nie może mnie tak zostawić z TAKĄ informacją. Ona dała furtkę na zupełnie nowe “przygody” jak i rozwój.
      Wiecie co mnie najbardziej dziwi? Że w wielu książkach błędy wkurzają mnie niemiłosiernie, dziwię się, jak można je popełniać, jak bohaterowie mogą pójść tą drogą, niezgodną z ich charakterem, zamiast tej, którą normalnie powinni wybrać. Jeśli chodzi o tę książkę, wszelkie błędy odchodzą w dal. Tak, widziałam je. Tak, zdawałam sobie z nich sprawę. I nie, nie przeszkadzały mi w czytaniu. Nie wiem, mój mózg chyba tak polubił tę serię i po prostu przyswoił ją sobie jako comfort book, że nawet te błędy nie są w stanie zepsuć mi przyjemności z czytania.

Czasem trzeba coś rozgrzebać. Nawet w zagojonej ranie może się zbierać ropa.
      Mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że pozostajemy w stylu obyczajówki fantastycznej. Nie ma tutaj jakiegoś głównego wątku, który ciągnie się przez całą książkę, by na końcu dać nam grand finale, tylko jak to w poprzednich częściach było, mamy zbitek sytuacji, które tworzą życie codzienne bohaterów, ukazując powoli coraz więcej stworzonego świata, jednocześnie zagłębiając się w charakter, psychikę i życie postaci. Poruszane tematy są ważne, potrzebne, ale i dobrze przemyślane oraz przedstawione. Książka nie pozostaje bez wad, jednak nie psuły mi klimatu. Multum potworów i zwierząt z folklorów ubarwiają życie nie tylko bohaterom, lecz i mi. Prosta fabuła i niewyszukany język sprawiają, że jest to pozycja idealna do poduszki. Polecam prosto z serduszka!

  Tytuł: Necrovet. Radiografia bytów nadprzyrodzonych
  Seria (tom): Necrovet (3)
  Autor: Joanna W. Gajzler
  Wydawnictwo: SQN
  Liczba stron: 368
  Gatunek: fantastyka
  Rok wydania: 2024

20 października 2024

Niczym anime na papierze, czyli "Prize" Katt Lett

      Przyznam szczerze, nigdy nie miałam w planach czytania tej książki, nawet nie wiedziałam o jej istnieniu. Chociaż o samej autorce nie słyszałam za wiele (dobra, raz usłyszałam, zapomniałam, więc w teorii nigdy), to oglądałam recenzję jej innej serii, a dokładniej to Exitus Letalis. I dopiero po fakcie ogarnęłam, że to jest ta sama autorka. No ale podeszłam do tego ze świeżą głową.

      Siedemnastoletnie Europejka, będąc kolejny raz na wycieczce w Japonii, na własnej skórze doświadcza procederu handlu ludźmi. Porwana jako nagroda w turnieju członków yakuzy, wybrana przez jednego z wygranych, pragnie wrócić do domu. Jednak przeszkodą w tym jest rozwijające się w niej uczucie, którego się nie spodziewała.

-Dlaczego pan się wieszał? - spytała [...]
Rascal prychnął i wzruszył ramionami.
-Ciężar egzystencji mnie przytłoczył. - Zaciągnął się ostatni raz i zdusił papierosa w popielniczce. - Ktoś taki jak ty tego nie ogarnie. Wy się tniecie przez jakieś duperele. Bo matka nie puści na imprezę, bo koleżanka dupę obrobi, bo pies nasrał na dywanik przy łóżku. Zerwiecie z kimś w wieku lat trzynastu i mówicie, że świat się dla was skończył. Albo że czas zacząć żyć i nie myśleć o poznaniu kogoś. Kończycie osiemnaście i w płacz, że tacy starzy jesteście. W dupach się poprzewracało. Dzieci internetu, cholera.
      Cóż, jako iż nie spodziewałam się niczego, nie mogę powiedzieć, że jestem zawiedziona. Nawet mogę powiedzieć, że to nie było takie złe. Specyficzne, fakt, mające swój urok również, ale nie aż takie złe (czytałam gorsze książki jak Rodzina Monet czy Vamps, przy nich to jest całkiem spoko). Ale od początku.
      Opis trochę sugerował mi, że książka będzie opowiadała o tragicznych losach bohaterki, która została porwana, a następnie stała się nagrodą w turnieju walki. Mroczne klimaty i te sprawy. jednak okładka mówiła zupełnie co innego. I dobrze, że odrzuciłam sugerowanie się opisem, bo bym była strasznie zawiedziona. Kurczę, nie wiem do końca jak się zabrać za tę pozycję… Może tak.
      Akcja zamyka się dosłownie w kilku dniach. Od momentu wybrania bohaterki na nagrodę, aż do zakończenia akcji naprawdę minęło kilka dni, a działo się tam mniej więcej tyle, co w brazylijskiej telenoweli (nie tych, co oglądasz raz na miesiąc i wiesz wszystko, ale tych, co co chwilę są jakieś napady, rozstania, awantury i inne). Z jednej strony to jest spoko, bo mamy bardzo małą ilość stron, na których i tak znajdują się ilustracje, więc danie nie wiadomo jakiej ilości fabuły byłoby bezsensowne, potraktowane po łebkach. Dlatego ograniczenie się do zaledwie kilku dni było naprawde dobrym pomysłem. Zwłaszcza że możemy zapoznać się nie tylko z akcją, lecz i z bohaterami, z uczuciami, które nimi rządzą. Chociaż fakt, niektóre wątki zostały urwane w połowie, co mnie trochę frustrowało.
      Sam pomysł na fabułę nie był jakoś zły. Może został trochę potraktowany po macoszemu, a elementy, które powinny być wzięte trochę bardziej na serio, jak handel ludźmi czy próby samobójcze (spokojnie, nikt nie umarł, tylko zepsuł żyrandol…) mają w sobie za dużo komedii, to jednak można było to jakoś bardziej podkręcić. Ilość żartów jest ogromna, praktycznie w każdej sytuacji autorka starała się dorzucić coś żartobliwego, czy sytuację, czy dowcip. Momentami mogło to męczyć, bo brakowało mi powagi, by to wszystko równoważyć. Wątek romantyczny zajął tutaj około 90% książki. I wiecie, około czterech dni akcja, a wątek romantyczny pełną parą. No, może wątek romantyczny do za dużo powiedziane, bo to były bardziej podchody niczym gimnazjaliści. Ale co się dziwić, ta dwójka się nie znała w ogóle, do tego mieli przeszkodę plus życie prywatne chłopaków, które mocno wdało im się w kość. Ale muszę wspomnieć jedno. W ciągu tej książki tyle się działo, tyle wypadów do sklepów, tyle wyjść, ciągle gdzieś ich gnało, tu jakieś obiady, picie, bary, tyle sprzeczek, że ich doba trwała chyba kilka naszych dni, by to wszystko zmieścić. Momentami było tego wręcz za dużo.
      Zdarzyło się trochę błędów, czy to logicznych, czy ogólnych. Bohaterka zna japoński, tak nam jest przedstawione. Nie przeszkadza to jednak, by w dogodnych jej momentach nie była w stanie praktycznie niczego zrozumieć. Tak, japończycy mogą mówić szybko, niewyraźnie, slangiem i w ogóle, ale tutaj miałam naprawdę wrażenie, że ona rozumie ich język wybiórczo, kiedy jej jest to na rękę. Dodatkowo, padło stwierdzenie, że polski jest podobny do rosyjskiego. Wait, what?! Nie ma opcji, bym w to uwierzyła. Zwłaszcza, że w tej konkretnej sytuacji chłopak mówiący po polsku mówi slangiem. SLANGIEM. Ni ciulet to nie zadziała. Dodatkowo w książce pojawiają się wulgaryzmy. Nie mam z nimi jakiegoś problemu, ALE! Z tego co wiem, w Japonii nie ma typowych wulgaryzmów, więc jakim cudem one padły? Mogę się mylić, jeśli tak, proszę, poprawcie mnie. Jeśli chodzi o zakończenie, no jest to jakiś happy ending, którego się oczekuje po takich książkach, ale logicznie on dla mnie nie ma sensu. No durny.

-Możesz wybrać aż pięć dziwek!
-Chcę jedną - powiedział spokojnym, lecz stanowczym głosem.
      Jednak na sam początek zostałam wpakowana do brudnego, śmierdzącego pokoju z Rasuto (nie ma to jak przyjemne powitanie bohatera wśród śmieci, nie?), który w panice zaczyna sprzątać przed przyjazdem współlokatora, a jednocześnie ma nieproszonych gości, którzy go uświadamiają o jakimś wydarzeniu. I już tutaj poczułam, że mniej więcej wiem jak odbierać tego faceta. Nie potrzebowałam całych stron opisów, a wystarczył ten jeden moment, bym mogła “zweryfikować” jaki to rodzaj faceta. I niewiele się pomyliłam. Jest trochę schematyczny, bo wielki wojownik yakuzy o złotym serduszku dla głównej bohaterki, no kto by się tego spodziewał, nie? Ale miał coś w sobie, chyba charyzmę, która sprawiała, że było to na tyle akceptowalne, że sprawiało mi przyjemność czytanie o nim. O dziwo! To połączenie przemocy i agresji podczas walk z romantyczną częścią jego duszy daje całkiem niezłą mieszankę, idealną na głównego bohatera.
      Imię głównej bohaterki poznajemy dopiero gdzieś w połowie książki, lecz przez cały czas nazywana jest Prize, nagroda, bo w sumie tym właśnie była. No i Prize jest… Z jednej strony nijaka, a z drugiej pełna sprzeczności. Jak Rasuto ma charakter, tak ona jest nijaka. W jednej chwili odważna, by pięć sekund później rumienić się i bać odezwać. Cały czas mówi, że chce wrócić do domu, a gdy ma taką okazję, nagle wraca do tego mieszkania, by zostać niczym niewolnik, bez dokumentów, bez ubrań, bo… Bo właściwie nie wiem czemu. Jej podejście do chłopaków zmieniało się co godzinę. Raz chciała z nimi zostać, raz chciała wrócić do domu, by zaraz znowu chcieć zostać. Ona wypiera, jakoby padła ofiarą syndromu sztokholmskiego, jednak ja właśnie takie wytłumaczenie akceptuję jako to najbardziej racjonalne. No bo kurczę, zostaję porwana, a tu zamiast okrucieństw otrzymuję trochę troski, opiekę i zapewnienie, że nic mi się nie stanie. No i trzymałabym się takiego faceta, nie chcąc zostać skrzywdzoną, a “miłość” mogłaby się we mnie narodzić z powodu tej traumy (nie ukrywajmy, bohaterka przeżyła traumatyczne sytuacje, jeśli chodzi o samo porwanie, to nie jest nic normalnego ani przyjemnego!). Dlatego trochę pobłażliwie traktuję jej emocje i uczucia, bo przyjmuję pozycję, że nie do końca jest w stanie nad nimi zapanować przez to, co się stało.Ogólnie bohaterka mnie nie porwała, nie chciałam się z nią utożsamiać ani przyjaźnić. Trochę mnie irytowała głupotą i głupim oraz infantylnym zachowaniem. Całkowicie do wymiany.
      Na sam koniec mamy nasze Słoneczko. Rascal wpadł do książki na pełnych obrotach. Ledwo wszedł i już chciał się wieszać. Tak… Właśnie… Na szczęście mu nie wyszło, bo to głos rozsądku w tym całym chaosie. Stara się myśleć logicznie (co w tym dziwnego, skoro ojcuje Rasuto od dawna), dbać o swojego podopiecznego, a do tego zapewnia mu bezpieczeństwo. Ogólnie postać Rascala jest owiana tajemnicą. To najlepszy wojownik, trzeba się z nim liczyć, ma układy ze wszystkimi, niektóre osoby z wyższej logii jedzą mu z ręki, jest niebezpieczny i tak dalej. Ale co dokładnie robi, to nikt nie wie. Chyba w wielu twórczościach można spotkać takie osoby (Barney z HIMYM, Chandler z Friends), gdzie mamy charakter, osobowość, ale wiele rzeczy z ich życia jest ukryte. Dodaje to smaczku, jednak patrząc na to co się działo nie zaintrygowało mnie to na tyle, bym musiała wiedzieć więcej. Ale to właśnie on wytknął Prize, że to co ona czuje to syndrom sztokholmski. No koleś trzeźwo patrzy na całość. Nie daje się ponieść emocjom, chociaż nie ukrywa, że lubi się zabawić sytuacją. Jego najbardziej polubiłam.

- O kurwa!
- Nie, to tylko ja. - Uśmiechnął się Rascal.
      Największym plusem tej książki był dość prosty język, dzięki któremu pozycję czyta się bardzo szybko. Trochę mniejszym plusem jest Rascal i w sumie tutaj mogę zakończyć wypisywanie plusów. Książka nie posiada ich za wiele, jednak mimo to stanowi całkiem przyjemną odskocznię. Oczywiście, jeśli nie liczyć niektórych błędów i absurdów oraz nijaką główną bohaterkę. Postacie męskie są tu charakterystyczne, nacechowane zaletami i wadami, dzięki którymi wydają się “jacyś”. I to właśnie oni, według mnie, stanowią trzon tej nowelki. Bo nie ukrywam, to oni trzymali mnie, bym czytała dalej. Momentami miałam wrażenie, że jest to literatura rodem z Wattpada (więc niezbyt wysokich lotów), ale cóż, niektórzy właśnie takiej potrzebują, nie mi oceniać. I pozostanę do tej książki neutralna, bo z jednej strony naprawdę dobrze się bawiłam, czytając wieczorami, a z drugiej jest tu wiele, naprawdę wiele rzeczy do poprawy. Jeśli liczycie na dobrze przedstawiony motyw handlu ludźmi, bądź rozwinięte ukazanie yakuzy, nie bierzcie się za to. Zdecydowanie nie. Bo tutaj jest głównie głupiutki romans bez krztyny realności.

  Tytuł: Prize
  Autor: Michalina "Katt Lett" Daszuta
  Wydawnictwo: Kotori
  Liczba stron: 168
  Gatunek: nowela, light novel
  Rok pierwszego wydania: 2016

5 października 2024

Usiadła na tyłku i spokorniała, czyli "Dziedzictwo Ognia" Sarah J Maas

      Dwie za mną, więc trzeba kuć żelazo póki gorące. Albo czytać, póki nie rzuciłam tego w kąt. Naprawdę liczę, że kolejne tomy będą coraz lepsze. Nie chcę przeczytać takich kloców i stwierdzić, że to było marnowanie czasu!

      Celaena zostaje wysłana do Wendlyn, gdzie musi zmierzyć i pogodzić się ze swoją przeszłością. By jednak to zrobić, musi zapanować nad ogniem, który jest jej dziedzictwem. Gdy ta trenuje pod okiem Rowana, fae, który sprowadził ją do Warowni, król Adarlanu planuje coraz to mroczniejsze kroki. Z każdym dniem pojawia się coraz więcej pytań, a odpowiedzi, które może uzyskać od Maeve, wcale się nie zbliżają.

By zniszczyć potwora, wcale nie potrzeba innego potwora. Potrzeba światła, które przegna mrok.
      Cóż mogę powiedzieć, śmiać mi się chciało! Nasza wielka, cudowna, utalentowana zabójczyni sięgnęła dna, co jest dla mnie irracjonalne. Wiecie, tu jest kreowana na najlepszą w państwie zabójczynię, która nie ma sobie równych, która walczy najlepiej i w ogóle. A przyszło co do czego i nie daje rady. Jednak zaczynają się pojawiać fae, które są o wiele silniejsi, szybsi i sprytniejsi od ludzi, więc to jasne w sumie jest, że Celka może z nimi przegrać. Mimo to, nadal ten kontrast pokazania wielkości Celki i jej upadku przyprawia mnie o śmiech. Ale idziemy ku lepszemu, Mary Sue się chowa, powoli, powolutku powstaje normalna bohaterka, z którą można już wiązać jakieś nadzieje.
      W tym tomie autorka posunęła się o krok dalej w rozwoju bohaterów. Już nie opierała się na charakterze bohatera, który pasuje do sytuacji (Turniej? Niech będzie zabójcza zabójczyni. Kapitan Gwardii? Opanowany, stabilny facet). Teraz, wreszcie!, wykorzystała ich przeszłość, rozwijając postacie o żałobę, wewnętrzne rozterki, próby pokonania własnych lęków. W końcu mamy coś więcej niż tylko “ja, ja i ja” bohaterów. Bo w tym tomie może i samej akcji było mniej, to dostaliśmy pełen wachlarz emocji i rozwoju bohaterów, którego tak bardzo potrzebowałam, by wreszcie chociaż trochę zacząć lubić tę serię.
      Jedno można autorce zarzucić. W tym tomie zwolniła z akcją. Nie ma jej tyle co w poprzednich dwóch, tutaj wszystko dzieje się powoli. Bardzo powoli. O wiele więcej jest przygotowań niż rzeczywistej akcji. Ale! Ale patrząc na poprzednie dwie części, trzeba było tego. Miałam wrażenie, że w Szklanym Tronie i Koronie w Mroku autorka tak napchała akcji w fabule, że zapomniała o rozwoju bohaterów i cały ten rozwój przeniosła na tę część. Gdybym czytała ją jakoś osobno, dość spory czas później niż pierwszą i drugą część, prawdopodobnie by mi to bardzo przeszkadzało. Jednak czytałam to jedna po drugiej i nie miałam jakichś większych problemów, wręcz z ulgą przyjęłam, że wreszcie ten rozwój, nawet jeśli zajmował większość książki, się gdzieś ulokował.
      W tej części pojawiła się dodatkowa perspektywa, a mianowicie Manon i czarownic. Na początku w ogóle nie wiedziałam po co ona tutaj, dlaczego w tym tomie, jak to się nie łączy, ale potem pomyślałam sobie, że przecież trzeba je przedstawić trochę, skąd się to wszystko wzięło, co je łączy z Królem, jakie warunki panują w obozowisku, by w następnym tomie, gdzie możliwe, że będzie jakaś większa akcja z nimi (nie zaczęłam jeszcze kolejnego tomu… ups?) nie tracić czasu na wprowadzenie. W tym przypadku ta perspektywa działała jako uspokajacz akcji. Kiedy coś gdzieś się rozwijało, przy Manon było spokojniej, można było zwolnić. Ale też kolejnym plusem wprowadzenia czarownic był subtelny sposób pokazania, a którą stronę idzie Król, jakiego rodzaju planu można się po nim spodziewać. Bo jeśli zaczyna używać czarownic, to nie może być zbyt dobry. Do tego samo stworzenie czarownic mi się bardzo spodobało. Trzy klany, z pozoru różne, a jednak bardzo podobne.
      Wiecie co powitałam z radością? Fakt, że Celka jest odseparowana od Doriana i Chaola, a co za tym idzie, koniec z trójkątem miłosnym! On był naprawdę na siłę stworzony i ani trochę mi nie pasował. No dziadostwo jak nic. Chociaż najnowszy wątek miłosny Doriana również jest niczym dziadostwo, a przede wszystkim jest niepotrzebnie wepchany. Dorian by sobie dobrze poradził będąc sam. A tak to jako zapchaj dziurę autorka dała kolejny romans. Jakby, ta seria świetnie by się spisała (oprócz porządniejszego napisania jej) bez wątku romantycznego wciskanego na siłę. Ma mocne podstawy, które rozwinięte zajmowałyby całą przestrzeń fabularną. Dlatego nie wiem po co w ogóle wciskać tu romans.
      Zakończenie sprawiło, że zaczynałam czuć Mary Sue od Celki. Trochę zbyt potężna była, za łatwo jej to wszystko poszło. Wydaje mi się, że za mało czasu miała, by osiągnąć coś takiego, ale to tylko moje odczucia. Gdyby nie to, mogłabym powiedzieć, że finał był naprawdę dobry i fajnie wieńczył trud i pot Celki.

Władca uniósł kielich i zakręcił winem.
- Nie słyszałem, by twój legion dotarł do Rithold.
- Bo nie dotarł.
Chaol przygotował się w duchu na rozkaz stracenia Aediona, modląc się, aby to nie jemu przypadło to zadanie.
- Kazałem ci przyprowadzić twoich żołnierzy, generale - zagrzmiał król.
- A ja głupi myślałem, że stęskniliście się za mną, panie!
      Jak już wspomniałam wyżej, Celka powoli się naprawia. Dostała po tyłku, usiadła na nim i spuściła uszy. I doceniam, naprawdę doceniam jak Maas pokazała, że Celka, pomimo swojego pochodzenia, może być słabsza, bo przede wszystkim odrzucona przeszłość, odrzucone pochodzenie sprawia, że nie korzystamy z jego pełni możliwości. Mam wrażenie, że wreszcie w tym tomie Celka ściąga maskę zabójczyni, którą przywdziała, i próbuje żyć jako ona, jako Aelin, która musi odnaleźć siebie, pokonać swoje demony, nauczyć się walczyć magią, by odzyskać swój dom. I naprawdę miałam uśmiech na twarzy czytając jak Celka-Aelka raz po raz dostaje po dupie, a potem wstaje, zaciska pięści i ćwiczy, ćwiczy i ćwiczy, by tylko opanować swoje umiejętności. Tu już nie mamy księżniczkowatej paniusi, która kaprysi, bo buciki uwierają. Nie mamy zabójczyni z wielkim ego, która twierdzi, że pokona każdego. Mamy upartą, młodą kobietę, która musi się poczuć dobrze we własnym ciele takim, jakie jest, musi je zrozumieć, a przede wszystkim, musi poskromić swój charakter i wyostrzyć go, stając się w całości potężną bronią, którą będzie mogła użyć do osiągnięcia swoich celów. I dla takiej Celki-Aelki czytałam tę książkę!
      Chaol mnie w tym tomie strasznie denerwował. Roztaczał wokół siebie aurę niczym Mal z trylogii Griszy. Magia? A kysz z nią! Nie chcę mieć z nią nic wspólnego. To zło wcielone! Jaki wychowany w nienawiści do magii rozumiem jego postawę, jednak kiedy dowiaduje się, że Celka posiada w sobie magię, nagle uważa, że ona nie jest taka spoko! Jeszcze kilka stron wcześniej była super, ale wystarczyła informacja o jej mocach i nagle zmiana nastawienia. Podobnie jest z Dorianem. Chaos jest z nim blisko, dopóki nie dowiaduje się o jego darze. I już zmiana nastawienia. Przyjaźnili się faceci tyle lat i bum, koniec braterskiej miłości, bo Chaos jest magicznym rasistą… No nie lubię dziada i nic tego nie zmieni.
Tutaj lojalność Chaola została wystawiona na próbę. Z jednej strony tak wiernie służył Królowi i Koronie, a z drugiej chciałby się przyłączyć do rebelii, że nie wie co do końca zrobić. I czerpałam wewnętrzną satysfakcję z jego przemiany. Zdecydowanie potrzebował odświeżenia charakteru i hierarchii wartości.
      Dorian za to… Hu hu hu, tu się zadziało. Dorian wreszcie zmężniał. Wziął się za tajemnice zamku, odkrył w sobie dar i próbuje to ogarnąć w dorosły i odpowiedzialny sposób. No zaplusował mi chłopak. Nie ukrywam, że gdyby nie wątek romansu, jego perspektywa byłaby jedną z bardziej dopieszczonych i przyjemnych do czytania.
      Rowana za to bym kopnęła, mając na sobie szpilki, ale tak, że aż po obcas by but w tyłek wszedł. Nie trawię kolesia. Nie interesuje mnie jaki był na końcu książki, mówię o całości. Wkurzający, egocentryczny, z wybujałym ego. O wiele gorszy niż Celka z pierwszego tomu, bo ta przynajmniej rozmawiała z ludźmi z niższego stanu. A ten? No korona by mu spadła, jakby był miły i rozmowny do innych. No wstyd. Po prostu wstyd. To, że cisnął Celke-Aelke to akurat mi się podobało, bo ją trzeba było cisnąć. Trzeba było jej pokazać, że stać ją na więcej, jeśli tylko się postara. Ale nie rozumiem jednego. Ciśnie ją, ciśnie, ciśnie, nagle się dowiaduje, że w przeszłości była w kopalni, była niewolnicą i nagle mięknie. To nie tak, że to nadal ta sama kobieta, co przed wyjawieniem tej informacji. Znaczy rozumiem, że pod wpływem informacji potrafimy zmienić swoje nastawienie do kogoś, ale z drugiej strony, on widział, że ona powoli daje sobie radę, jest uparta, więc nie wiem po co to mięknięcie. Żeby dać powód lubienia Rowana? Bo innego nie widać? Możliwe.

Uniosła twarz ku gwiazdom. Nazywała się Aelin Ashryver Galathynius i była dziedziczką dwóch potężnych linii, obrończynią niegdyś wspaniałego narodu, królową Terrasenu.Nazywała się Aelin Ashryver Galathynius i nie było w niej strachu.
      Dziedzictwo Ognia, w przeciwieństwie do poprzednich części, nie rozpieszcza ciągłymi akcjami i plot twistami fabularnymi. Za to jednak przedstawia nam cały przekrój zmian wewnętrznych u większości bohaterów. Szerzej opisany świat magiczny, nowe rasy jak czarownice czy wywerny, oraz wreszcie pojawienie się fae sprawia, że, o dziwo, naprawdę przyjemnie czyta się ten tom. I chociaż bohaterowie nadal są irytujący, to już nie tak, jak do teraz (Rowan dopiero zaczyna przygodę z nami, więc chyba musiał nadrobić tu dwie części bycia irytującym. Udało mu się). Nie spodziewałam się, że z każdą częścią ta seria będzie coraz lepsza. Widać, jak autorka dojrzewa wraz z bohaterami, jak zmienia się jej styl oraz że powoli skupia się na innych aspektach niż w poprzednich książkach. Czy polecam? Nieśmiało mogę powiedzieć, że nawet tak. Jest trochę rzeczy, które mi się nie podobały, ale widzę, że potencjał jest coraz mniej marnowany, autorka coraz więcej wyciska z tego świata, a ja zaczynam czekać na kolejne tomy.

  Tytuł: Dziedzictwo Ognia
  Seria (tom): Szklany tron (3)
  Autor: Sarah J. Maas
  Tłumaczenie: Marcin Mortka
  Wydawnictwo: Uroboros
  Liczba stron: 565
  Gatunek: fantastyka, romantasy
  Rok pierwszego wydania: 2014

19 września 2024

Jestem najlepszą zabójczynią, ale nie zabijam!, czyli "Korona w mroku" Sarah J Maas

      Ja naprawdę nie wiem, dlaczego nie umiem porzucać serii. No nie wiem. Nawet jak jest słaba, ja i tak na 90% przeczytam kontynuację. I właśnie tak się zadziało w tym przypadku. No to lecimy z tym koksem.

      Celaena wygrała turniej, więc została Królewską morderczynią. Z całych sił starała się wypełniać polecenia króla, jednocześnie pozostając w zgodzie z własnym sumieniem. A nieopuszczające ją uczucie, że w zamku coś złego i mrocznego się panoszy tylko potwierdza ciągle wzywające ją na szyi Oko Eleny. Król coraz bardziej knuje, atmosfera się zagęszcza, a Celaena musi zabić osobę, która była jej bliska. Niektóre tajemnice wychodzą na jaw, psując cały światopogląd dziewczyny.

I proszę cie, nie mów ani słowa. Rozmowę i czarowanie zostaw mnie.
Kapitan uniósł brwi.
-A więc jestem tu tlyko dekoracją?
-Ciesz się, że uznałam cie za dodatek godny siebie.
      Ten tom zaczął się trochę lepiej niż pierwszy. Początek mnie wciągnął i miałam nadzieję, że będzie to trochę bardziej ciekawsze niż poprzednia część. No cóż, na pewno mogę powiedzieć, że akcji tam było w bród. Cały czas coś się działo, cały czas Celaena musiała coś robić, ale jednocześnie wynudziłam się. I dla mnie to było dziwne, bo właśnie tyle do zrobienia, a jednocześnie nudne, nie zachęcające do czytania, dłużące się. Naprawdę nie sądziłam, że właśnie tak się da. Nadal jednak mogę stwierdzić, że sam pomysł na to wszystko był całkiem spoko. Coraz więcej informacji o świecie jest odkrywane, tajemnice przestają być tajemnicami, sprawiając, że chce się dalej czytać tylko po to, by wiedzieć co dalej, jak je rozwiązać, do czego one nawiązują. I właśnie to one głównie trzymały mnie w ryzach czytania.Gdyby nie te wszystkie tajemnice, nie skończyłabym tego tomu, to jest pewne.
      Akcją nie wychodzimy poza granice miasta, nadal chodzimy po znanym, a przynajmniej kojarzonym przez nas, otoczeniu. Jednak tym razem poznajemy posiadłości i domy mieszkańców, ich piwnice czy strychy. No i spoko, przynajmniej Maas nie ograniczyła nas do tego samego terytorium co w pierwszej części, tylko wprowadziła coś jeszcze, by jednak nas czymś zaciekawić.
      Plusem dla mnie było wreszcie ukazanie jak mniej więcej wygląda system magiczny, dlaczego jest jak jest, a dlaczego nie ma tego, czego nie ma. Do teraz to był lekki chaos, czemu jedni mają moce, a inni nie, nie było żadnej logiki w tym, a Maas niezbyt chętnie omawiała te ograniczenia. Dopiero tutaj, z czasem, odkrywała kolejno karty historii magii. Zdecydowanie podobało mi się to wdrożenie. Muszę przyznać, że systemy magiczne bywają potężne, trudne do zrozumienia dla niektórych. Nie raz analizowałam je, by zrozumieć i móc bardziej cieszyć się fabułą, dlatego, mimo późnego wprowadzenia wyjaśnienia, cieszyłam się w jaki sposób poznawałam ten system. Dało się go ogarnąć!
      Jedno muszę docenić. Czytając pierwszy tom, pojawiło się kilka nieścisłości, dziwnych rzeczy. Ten tom je wyjaśniał, sprawiał, że niektóre rzeczy miały sens, łączyły się z innymi. Brakowało mi tego.
      Update wątku romantycznego: Nadal dziadostwo.

Nigdy nie było między nimi żadnych barier z wyjątkiem jego idiotycznego strachu oraz dumy. Od chwili gdy wyciągnął ją z kopalni w Endovier, a ona spojrzała na niego po raz pierwszy, nadal dumna i zaciekła mimo roku niewoli w piekle, zmierzał przez cały czas ku niej i ku tej chwili. Otarł więc jej łzy, uniósł podbrudek i ją pocałował.
      Celka. Ach Celka. Co ja mam z tobą zrobić? No nie polubiłam jej nadal. Fakt, trochę zyskała w moich oczach, ale dopiero na koniec, kiedy zyskała więcej szarych komórek i wreszcie zaczęła myśleć. Jednak do tego czasu jej status Mary Sue w ogóle się nie zmienił. Jak nią była, tak została. Panna idealna powróciła, zabójczyni o sercu z kamienia, która nie będzie zabijać. No moralnie bielutka, nie? Jednak pojawiły się tu kolejne zgrzyty. A więc tak, Celka przeżyła traumę, która bardzo mocno na nią wpłynęła. Z jednej strony rozumiem, dlaczego nie wspominałą o tym, nie chciała wracać do tego, ale z drugiej strony to miało tak ogromny wpływ na nią, że pominięcie tego faktu jest wręcz dziwne. Jakby przypominała to sobie tylko w wybranych momentach, kiedy jest potrzebne, jakby to do niej nigdy nie wracało, chociaż skojarzeń do tego wydarzenia jest wszędzie pełno. Do tego drugi tom dzieje się niedługo po pierwszym, a Celka trochę się zmieniła (pomimo tych zmian nadal jest Mary Sue, to się nie zmieniło). W ciągu tak krótkiego okresu zmieniła się z rozpuszczonej nastolatki z zabójczynię. Ta zmiana poszła na plus, w zasadzie w pierwszym tomie powinna być właśnie bardziej taka niż beztroska, ale samo to, że tak szybko tak się zmieniła mi nie odpowiadało. No ale muszę przyznać jedno. Celka wreszcie pokazała się jako zabójczyni. Widać to było zwłaszcza podczas akcji ratowania Kapitana. No ten fragment mi się bardzo, ale to bardzo podobał. Wreszcie dostałam to, o czym czytałam! Szkoda, że takich chwil było za mało.
      Chaol… Huh… Z nim mam problem. Stał się odrobinę lepszy, znośniejszy, ale nadal pozostał durny jak lewy but. No nie pasuje mi jego zachowanie do wieku. Raz zachowuje się jak czterdziestolatek, raz jak dzieciak, no nie ma balansu. Czy mógłby on gdzieś wyjechać i już nie wracać?
      Dorian zaś mnie zadziwił. W tym tomie się ogarnął i dorósł. Zdecydowanie zyskuje na uwadze i zasługuje na więcej czasu antenowego. Jestem ciekawa w jakim kierunku pójdzie jego rozwój, czy nie spierdzielą go.

Pracowałam przez dziesięć lat, aby zyskać sławę i zapracować sobie na zaproszenie do zamku. Harowałam przez dziesięć lat, by móc zjawić się tu i zaśpiewać pieśń o magii, którą próbowałeś zniszczyć. Chciałam zaśpiewać po to, abyś wiedział, że wciąż tu jesteśmy. Możesz wyjąć magię spod prawa, możesz wymordować tysiące ludzi, ale ci z nas, którzy trzymają sie starych tradycju, wciąż tu są.
      Drugi tom serii Szklany Tron był jednocześnie lepszy i gorszy. Chociaż nadal pełen akcji, zagadek i zakrętów fabularnych, to wielokrotnie łapałam się na tym, że to jest nudne. Najchętniej zostawiłabym na czas nieokreślony, ale obiecałam sobie, że przeczytam wszystkie zaczęte serie do końca. Widać było, że Maas próbuje załatać niektóre błędy z pierwszego tomu, co koniec końców czasami wychodziło jej dobrze, ale przeskok pomiędzy tomami, patrząc na krótki czas dzielący obie akcje, był momentami aż nienaturalny. Całe szczęście, że postacie (przynajmniej niektóre) rozwijają się, dając nadzieję, że kolejne tomy będą lepsze, że nie będą tak irytujący, tak denerwujący jak do teraz. Patrząc na to jak autorka wykreowała system magiczny, jestem ciekawa jak bardzo go rozwinie, na ile pozwoli postaciom w niego wejść i z niego czerpać, by fabuła stała się jeszcze bardziej magiczna. Czy się dobrze bawiłam? Nie powiedziałabym, ale zostało mi jeszcze kilka tomów do końca. Nadal mam nadzieję, że to się rozwinie i polubię tę serię! Trzymajcie kciuki!

  Tytuł: Korona w mroku
  Seria (tom): Szklany tron (2)
  Autor: Sarah J. Maas
  Tłumaczenie: Marcin Mortka
  Wydawnictwo: Uroboros
  Liczba stron: 496
  Gatunek: fantastyka, romantasy
  Rok wydania: 2013

13 września 2024

Najlepsza zabójczyni z rozdmuchanym ego, czyli "Szklany Tron" Sarah J Maas

      Szklany tron zna chyba każdy fan fantastyki. Cały czas czytałam opinie, że to jedna z lepszych serii, że jest genialna… A że czytałam Dwory, inną serię od tej samej autorki, zaryzykowałam znowu.

      Celaena jest znana w całym państwie jako najlepsza zabójczyni. Dlatego też wyrok swój odsiaduje w kopalni, która dosłownie zabija człowieka, wyniszczając go. Całe jej życie zmienia się w momencie, gdy następca tronu przybywa do kopalni i oferuje Celce umowę. Jeśli wygra turniej i odsłuży kilka lat jako osobista zabójczyni Korony, zdobędzie wolność. Wiedziona tą pokusą zgadza się, a miasto, oprócz walk i treningów wita ją potworami i tajemnicami z dawnych lat.

- Wybierz coś innego. Może nasz trening stanie się ciekawszy. Mam nadzieję, że wreszcie się zmęczę.
- Obedrę cię żywcem ze skóry i wycisnę ci gałki oczne! - mruknęła Celaena, podnosząc rapier - To cię na pewno zmęczy.
      To moje drugie podejście do serii, dlatego mniej więcej wiedziałam czego oczekiwać. Miałam jednak nadzieję, że tym razem odbiór byłby lepszy.
      Nie ukrywam, fabuła całkiem mi się podobała. Sam pomysł jak połączyć życie pałacowe i dawne tajemnice było dobrą drogą. Nudno czytać o paniusi na salonach, ale o zabójczyni to co innego, zdecydowanie lepiej. Do tego podziwiam, że autorka tak komplikowała wszystko, tak utrudniała życie bohaterom, że gdy tylko zbliżałam się do jakiejś odpowiedzi, rozwiązania problemu, czy po prostu jakieś informacji, nagle myk, jeszcze większy chaos i wszystko, do czego dążyłam, oddalało się ode mnie o kolejne kroki. I tak cały czas. Jak trzeba wymyślić, a przede wszystkim ile tego trzeba wymyślić, żeby zapełnić tak całą książkę! Jednak z drugiej strony wykonanie tego wszystkiego było już zdecydowanie gorsze. Zdecydowanie zmarnowany potencjał. I nie wiem czy to wina tłumaczenia, czy autorka tak właśnie napisała, to po prostu momentami… nudziłam się! Pomimo ciągłej akcji, ciągłych plot twistów, byłam znudzona. Nie potrafiłam się wdrożyć w fabułę, nie potrafiłam tego wszystkiego odczuwać, ale jednocześnie doceniałam to wszystko, co zostało stworzone.
      Jeśli chodzi o fantastyczny świat, to z pozoru nie do końca mi na początku pasował. Był zupełnie odrealniony od świata wykreowanego przez Maas. Jednak im dalej w las, tym drzewa jakieś zieleńsze. Mając już jakieś podstawy i nawiązania, jakoś łatwiej było to wszystko połączyć, dopasować do siebie.
      Brakowało mi rozwinięcia turnieju. Zbyt duże skupienie na postaci Celki (wątek miłosny śmiało można było wyrzucić do kosza) sprawiło, że jedna z dwóch najważniejszych linii fabularnych została potraktowana po macoszemu. Niektóre konkurencje zostały tylko wspomniane, a treningi skrócone do minimum, a przecież to od niego zależało, czy Celka wróci do kopalni, czy też nie. I tu też leży niewykorzystany potencjał. Bo przecież nasza Celka jest zabójczynią! Można by idealnie przedstawić tę stronę jej osobowości, pokazać nam cały obraz dziewczyny, a nie tylko panienkę w zameczku w sukniach z marzeń. To by tak pięknie to dopełniło, ale nie, bo po co. Lepiej pisać o słodyczach i zamkowym życiu Celki. No ludzie, trzymajcie mnie, bo kiedyś rzucę tym telefonem przez książki, które na nim czytam. A obecnie nie mam żadnego w zapasie!
      Największa wadą tej książki jest to, że niektóre rzeczy muszą zostać opisane, nazwane, bo inaczej ich nie odczuwamy. Celaena jest zabójczynią - nazwali to, ale po jej zachowaniu tego nie widać. Celka była w kopalni, gdzie wyniszcza się organizm - ok, pokazali to na początku, ale potem praktycznie nic z tego nie wynikło, ani stan zdrowia dziewczyny, ani osłabienie, ani nic, po prostu fakt, który dodaje dramatyzmu postaci. Chaol i Dorian są wieloletnimi przyjaciółmi - po ich zachowaniu nie powiedziałabym, o wiele bardziej wyglądają jak książę i kapitan gwardii, którzy współpracują wiele lat. Rozumiecie o co chodzi? To tak, jak kiedy ktoś mówi, że jest fajny, bo z jego zachowania tego nie wynika, ale chce, by każdy wiedział, że jest fajny. Niestety, wiele rzeczy tak zanika. Ale z drugiej strony trzeba by było przerobić ponad połowę książki, jak nie więcej, żeby to wszystko ukazać.
      Odnośnie trójkąta miłosnego mam tylko jedno zdanie: Dziadostwo. Po prostu dziadostwo.

-Idź sobie stąd. Chce umrzeć.
-Piękne dziewice nie powinny umierać w samotności- rzekł i nakrył jej dłoń własną.- Czy chcesz, abym ci poczytał w chwili twojej śmierci? Ktorą historie wybierasz?
Celeana cofnęła dłoń.
-Może o księciu-idiocie, który nie chciał zostawić zabójczyni w spokoju?
-Och! To moja ulubiona historia! Ma przecież szczęśliwe zakończenie, wiesz? Zabójczyni udawała złe samopoczucie, aby przyciągnąć uwagę księcia! Ktozby się domyślił? To doprawdy sprytna dziewczyna. A scena łóżkowa jest doprawdy urzekająca. Warto brnąc przez te niekończące się sprzeczki, aby do niej dotrzeć!
      Największy minus tej książki, to główna bohaterka. Borze zielony szumiący za oknem, jak ona mnie irytowała. Miałam wrażenie, że jest durna, chociaż nie była. Z każdą kolejną stroną miałam jej coraz bardziej dość. Taka potężna zabójczyni, taka cudowna, taka wspaniała! I chociaż na zadaniach radziła sobie całkiem spoko, tak samo jak na treningach, to nie widać było tego, kim była. Zachowywała się jak n astolatka z nadętym ego. Miałam wrażenie, że trzeba było mi przypominać jak wspaniała jest, bo nie było tego po niej widać. No naprawdę! I chociaż wiem, że musiała szybko dorosnąć, to zachowywała się jak nastolatka i trzydziestolatka jednocześnie, a dodatkowo chyba nawet wymagała, by traktowali ją jak dorosłą. A w książce ma siedemnaście lat, jeśli dobrze pamiętam. Toż to smarkula. I poza tym jak mogę uwierzyć, że tak młoda osoba będzie najwspanialszą zabójczynią w państwie? No przepraszam, ale to mi zalatuje Mary Sue. Praktycznie idealna postać. O jeżu z jabłuszkiem na grzbieciku, dawno nie wyklinałam tak bohatera. No nie mogłam baby znieść. Jedyne co ją ratuje to okruch człowieczeństwa. Znaczy, kamień człowieczeństwa. Bo jak autorzy zazwyczaj opisują najlepszych zabójców jako zimne, ciche postacie, które nienawidzą każdego, albo mają typowo neutralny stosunek do życia, tak tutaj Celka kocha piękne suknie, kocha zwierzęta, chce uratować pieska, kocha czytać… Jest po prostu człowiekiem. I z jednej strony to nie jest obraz, do którego przywykłam, tak z drugiej prawie mi on pasował. Prawie, bo jednak odrobinę kłócił się z zabójczą naturą Celki.
Wspomniałam na początku, że Celka nie jest durna? Otóż jest. Wyobraźcie sobie, macie ważny egzamin fizyczny, ćwiczycie do niego, trenujecie, aż nagle stwierdzacie, że dwie noce PRZED egzaminem nie będziecie spać, tylko czytać. Kobieto, tu się ważą losy twojej wolności, jesteś aż tak durna, czy aż tak wielkie ego masz, że nie potrzebujesz odpoczynku?! I jeszcze kreowanie postaci na wybitną zabójczynię, która przez większość czasu tylko jęczy i marudzi i narzeka… Nie. Po prostu nie.
      Przez jakiś czas miałam wrażenie, że Chaol jest tą dobrze napisaną postacią, aż właśnie drugi raz sięgnęłam po tę książkę. Ja przepraszam bardzo, ale czy ten facet ma jakieś kompetencje? Kapitan Gwardii, czyli facet odpowiedzialny na Gwardię, za bezpieczeństwo, z głową na karku, który przejmie dowodzenie w momentach grozy. A t przychodzi problem i Kapitanik nie wie jak się zachować, bo tak strasznie jest. Tak, chodzi o sytuację z niedojedzonymi psami. Nie wiedział jak postąpić, gdy znajduje resztki psów. W tej chwili tego nie wiem, ale jakbym była Kapitanem Gwardii, a do tego tak zachwalanym, tak komplementowanym Kapitanem Gwardii jak Chaol, to raczej bym wiedziała. A nie puszyła się jak paw, robiła za ważniaka i dezorientowała się, gdy coś by się gorszego działo.
      Księcia jeszcze jako tako zniosłam, chociaz nadal dziwię się, że według niego atak wściekłości, krzyczenie na przedmioty i gryzienie kija do bilardu przez OPANOWANĄ zabójczynię jest urocze. Facet chyba rzadko kiedy randkował z kobietami, skoro ma takie, a nie inne poczucie uroczości.

[...] zdobywca drugiego miejsca to tylko trochę bardziej eleganckie miano dla pierwszego przegranego.
      Jestem tak bardzo zawiedziona. Po licznych komentarzach, że “Szklany Tron” jest najlepsza serią Maas miałam dość spore oczekiwania, niestety jednak legły one w gruzach. Chociaż świat stworzony został naprawdę dobrze, tak oprócz ciągłego wodzenia czytelnika za nos odnośnie rozwiązania problemów chyba jedyny plus tej powieści. Niestety, główna fabuła zazwyczaj obejmuje Celaenę i jej rumieńce do Księcia czy Chaola. To co najważniejsze, czyli turniej, został potraktowany po macoszemu. Jej zabójcza część osobowości została przytłumiona na rzecz rozpieszczonej, marudzącej i jojczącej nastolatki, która krzyczy na bile, bo nie trafiła do dziury. Ta opanowana, trzymająca emocje na wodzy jest chodzącym wulkanem emocji, które się z niej często wylewają. Nie ma nad nimi żadnej kontroli. Nauczona zabijać bez mrugnięcia okiem rumieni się od pocałunków. Książka pełna sprzeczności, chowająca to, co powinno być najważniejsze, a eksponująca typowo młodzieżowe “wartości” jak trójkąt miłosny, za ciasne pantofelki, czytanie romansów czy Mary Sue. Nawet nie mogę powiedzieć, że przynajmniej szybko się czytało. Wynudziłam się strasznie, męczyłam się okropnie. Niestety, ale bardzo dużo mam do zarzucenia tej książce. Przede wszystkim zmarnowany potencjał, bo fundamenty pod fabułę są świetne (zabójczyni po roku w kopalni bierze udział w treningu, by zyskać wolność), jednak wykonanie… Bardzo, ale to bardzo słabe. Jedyne co, to warto przeczytać przy okazji czytania Księżycowego Miasta, bo są pewne nawiązania. Nawet ponowne przeczytanie nie uratowało tego tomu. Jak był słaby, tak słaby został. Meh.

  Tytuł: Szklany tron
  Seria (tom): Szklany tron (1)
  Autor: Sarah J. Maas
  Tłumaczenie: Marcin Mortka
  Wydawnictwo: Uroboros
  Liczba stron: 520
  Gatunek: fantastyka, romantasy
  Rok wydania: 2013