29 maja 2025

Sen lekiem na całe zło? czyli "Mój rok relaksu i odpoczynku" Ottessa Moshfegh

      Są takie chwile, kiedy człowiek chce wyjść ze swojej strefy komfortu, chociażby w kwestii czytelniczej. No i ja tak postanowiłam pod wpływem jednej z moich ostatnio ulubionych TikTokerek, Olgi Waluś.

      Bohaterka powieści, młoda Amerykanka, jest piękna, chuda, świetnie wykształcona i zamożna. Na pierwszy rzut oka powinna być też szczęśliwa, ale nie jest. Mamy rok 2000, początek nowego tysiąclecia, gospodarka kwitnie i wszystko mogłoby się układać idealnie, jednak tylko długi odpoczynek i odcięcie się od rzeczywistości dają bohaterce nadzieję na dalsze normalne życie.

- Zatem jest pani wykształcona.
- Studiowałam na Uniwersytecie Columbia.
- Dla mnie to cenna informacja, ale dla pani żadna pociecha w pani stanie. Poziom wykształcenia jest wprost proporcjonalny do niepokoju, co zapewne już pani wie, skoro ukończyła pani Columbię.
      Kiedy ktoś mi mówi, że książka jest o kobiecie, która chce przespać rok życia, nie oczekuję niczego, na nic się nie nastawiam, bo nawet nie miałabym pojęcia jak ten temat ugryźć. Miałam jednak nadzieję, że to będzie konkretne, coś wnoszące w moje życie, jako iż na Lubimy Czytać książka ta zakwalifikowana została jako literatura piękna (a od tego gatunku, nie ukrywam, oczekuję wysoki poziom). Cóż, trochę bardzo się pomyliła.
      Główna bohaterka jest… Po prostu jest. I to “bycie” chce zminimalizować do snu. I jak koncepcja snu przez rok bywa kusząca i intrygująca odnośnie fabuły, tak w praktyce wyszło… fatalnie. Z jednej strony jakaś fabuła powinna być. Z drugiej strony, jaka może być fabuła, kiedy kwintesencją jest spanie? Otóż autorka postanowiła napchać książkę wielką ilością wspomnień i informacji, które do szczęścia są nam niepotrzebne. Przynajmniej z mojego punktu widzenia. No bo tak, jestem przyzwyczajona, że w książkach, które czytam, wszystko jest po coś. Dosłownie, każda scena jest potrzebna, coś wnosi, do czegoś jest wykorzystana. A w tym przypadku dostałam pełno informacji o przeszłości bohaterki, jej rodzinie, pracy, byłym chłopaku… I w teorii brzmi to dobrze, tak w praktyce zdecydowanie nie. Bo powiedzmy sobie szczerze, po co mi opisy jak niektórzy malarze tworzą swoje dzieła za pomocą spermy? Co to ma do sensu całej książki? No nic. A jedynie sprawia, że wręcz nie chce się wracać do czytania. Dodatkowo powtarzanie tych samych scen, gdzie jedyną różnicą były tematy wspomnień, chociaż nadal zachowane w tym nurcie, nadaje temu wszystkiemu nudny, wręcz usypiający schemat. Nie ma za bardzo odskoczni, chwili dla umysłu, gdzie mógłby od tej nudy uciec. Za to sprawia, że z pozoru nowa scena (na przykład pogrzeb) nie różni się niczym od całej reszty.
      Jeśli miałabym podejść do tego tylko fabularnie, wyszłoby fatalnie.I chociaż cała akcja trwa ponad rok, to przedstawione tam czynności i sceny były tak codzienne, tak nijakie, że nie odczuwało się tego. Takie sceny są ok, ale jako przebitka pomiędzy akcją, jako chwila wytchnienia, a nie całość…
      Ale przejdę do czegoś, co mnie niesamowicie wkurzyło w tej książce. To, jak według mnie jest ona toksyczna! Ja wiem, że każdy ma problemy, biedni, bogaci, różnego stopnia i nie nam je oceniać. Ale skoro już dostaję te problemy tak przedstawione, to nie mogę wytknąć ich oraz tego, jak sobie z nimi poradzono. Bohaterka zdecydowanie ma depresję, nie potrafi sobie poradzić z własnym życiem i tym, co się u niej wydarzyło. Zamiast sięgnąć po pomoc specjalisty, kombinuje na własną rękę jak sobie poradzić. I to mi przeszkadza. Tyle się trąbi, że zdrowie psychiczne jest ważne, że trzeba o nie zadbać, że nie wolno ignorować depresji, a ta książka to wszystko podważa. Laska zamiast postarać się o fachową pomoc (jest bogata, może opłacić sobie najlepszych specjalistów, ale po co, przecież można pójść na łatwiznę i po prostu przespać rok, wszystko magicznie się ułoży, nie?), postanawia znaleźć naiwnego psychiatrę, który przepisze jej leki, po których pójdzie lulu. To jest tak durne podejście… Bycie pewnym, że wszelkie problemy magicznie się rozwiążą same z siebie, jest po prostu głupie. Co najgorsze, pokazane tu zostało, że nie trzeba szukać dobrego psychiatry, wystarczy pierwszy lepszy, który przepisze leki. A najlepiej to jak najwięcej leków. Się weźmie, się prześpi, będzie dobrze, nie? A guzik prawda! Fakt, są tacy niekompetentni lekarze, jednak w takich przypadkach powinno się go zmienić, by otrzymać jak najlepszą pomoc, a nie wykorzystywać go w celu pozyskania leków. I jak już wspomniałam, nie mi oceniać powagę problemów, bo każdy odczuwa je na swój sposób, jednak nie mogłam do końca traktować tej książki poważnie, kiedy w większości powodem tego wszystkiego było odrzucenie przez byłego, strasznie toksycznego faceta. Może i
Rozmyślałam o tym wszystkim w czarnym pokoju Revy, w jej smutnej, zmechaconej pościeli, i nie czułam niczego. Byłam w stanie m y ś l e ć o emocjach , nie mogłam jednak wywołać ich w sobie. Nie umiałam nawet zlokalizować ich źródła. Czy pochodziły z mózgu ? Bez sensu. Najlepiej znałam rozdrażnienie: uczucie ciężkości w piersi i wibracje w szyi, jakby moja głowa szykowała sie, żeby wystrzelić w górę jak rakieta. To jednak zdawało sie działać jak reakcja fizjologiczna - bezpośrednio powiązana z systemem nerwowym . Czy smutek działał tak samo ? A radość? A tęsknota ? A miłość? ".
      No ale nie samą fabułą żyje książka, co nie? Ważna jest też bohaterka. Szkoda tylko, że w tym przypadku nie na wiele się zdała. Może i zachowanie anonimowości bohaterki byłoby dobrym zabiegiem, kiedy porusza się tematy leków i problemów psychicznych, jednak w tym przypadku ani mnie to grzało, ani ziębiło. Fakt, że nie mogę jej inaczej nazwać jak bohaterka czy kobieta to jedyny skutek tego zabiegu. Ale jeśli chodzi o jej charakter… Huh, tu zaczyna się ciężko. Bo nie do końca mogę ją jakoś opisać. Dziewczyna ewidentnie ma depresję, jednocześnie chce żyć i wycofać się z rzeczywistości. Ale cała reszta? Nie za bardzo jestem w stanie ją opisać. Pracowita? Nie powiedziałabym. Uparta? Chyba jedynie w dążeniu do przespania tego roku. Przyjacielska? A w życiu! To jak traktuje swoją przyjaciółkę (trudno mi nazwać relację tych dwóch kobiet przyjaźnią, ale cóż, autorka tak to opisała) to totalne ignorowanie i olewanie, co było również powiedziane nam przez samą bohaterkę. Czy jest miła? Zostało nam “pokazane”, że głównie tylko podczas brania leków na spanko. Tak więc bohaterka jest dla mnie nijaka i nie bardzo jak mam się z nią utożsamić czy wejść w jej skórę.

Przyjechała z zestawem dużych papierowych toreb z różnych domów handlowych na Manhattanie. Ewidentnie trzymała je na okazję, kiedy będzie musiała coś przetransportować, najlepiej w opakowaniach, które kojarzą się z dobrym gustem i potwierdzają, że jest poważną osobą, ponieważ wydała pieniądze. Widziałam to samo u nianiek i sprzątaczek w Upper East Side, które nosiły drugie śniadania w maleńkich pogniecionych torebkach na upominki z Tiffany’ego albo Saks Fifth Avenue.
      Czytając “Mój rok relaksu i odpoczynku” miałam wrażenie, że autorka próbowała napisać książkę z głębokim przesłaniem w przystępny sposób. Depresja, próba odnalezienia siebie, poszukiwanie szczęścia… To, w czym potrzeba się zagłębić, autorka starała się poruszyć powierzchownie. Do tego jakikolwiek brak empatii sprawia, że książka jest zwyczajnie płaska, jednowymiarowa. Przez zachowanie bohaterki, jej manipulacje lekarzem, by tylko wydębić upragnione leki sprawia, że pozycja staje się po prostu toksyczna, a wręcz niebezpieczna.
      Autorka, pomimo w miarę dobrego pomysłu, nie dała rady pociągnąć tematu w interesującym kierunku, sprawiając, że całość była po prostu monotonna i nudna. Zerowa fabuła i nijaka bohaterka nie równoważy “szokujących” opisów, przez co całość czytałam znudzona, bądź znudzona i obrzydzona. Za każdym razem, kiedy sięgałam po książkę, musiałam się zmuszać do czytania. Nie czerpałam ani chwili przyjemności na żadnej ze stron. A brak jakiegokolwiek napięcia czy zwrotów akcji jedynie mnie usypiał. Zdecydowanie nie polecam.

  Tytuł: Mój rok relaksu i odpoczynku
  Autor: Ottessa Moshfegh
  Tłumaczenie: Łukasz Buchalski
  Wydawnictwo: Wydawnictwo Pauza
  Liczba stron: 272
  Gatunek: literatura piękna
  Rok wydania: 2019

16 lutego 2025

Realny Kopciuszek z laską, czyli "Cinder i Ella" Kelly Oram

      Naprawdę nie pamiętam jakim cudem wzięłam się za czytanie tej książki. Może miałam fazę na retellingi baśni? Albo były to moje początki na Legimi i pobierałam losowe książki? Nie wiem, ale wiem jedno. Zakupiłam fizyczną wersję, czyli to znak, że było bardzo dobrze!

      Rok po tragicznym wypadku, podczas którego straciła mamę oraz babcię, Ella powoli wraca do zdrowia z dala od domu rodzinnego. Jej jedyna najbliższa, żyjąca rodzina to ojciec, którego nie widziała od lat. To przy nim i jego nowej rodzinie musi stanąć na nogi i udowodnić, że jest samodzielna. Pomiędzy tym wszystkim pojawia się Cinder, anonimowy przyjaciel, który powoli zajmuje coraz więcej jej życia.

Problem z bajkami polega na tym, że większość z nich zaczyna się od jakiejś tragedii. Doskonale rozumiem, dlaczego tak się dzieje. W końcu nikt nie chce, aby bohaterką była rozpieszczona, zadowolona z życia księżniczka. Wyzwania i problemy kształtują charakter, dodają postaci głębi, czynią ją wrażliwszą, sympatyczniejszą i pozwalają czytelnikowi się z nią identyfikować. Mierzenie się z trudnościami wzmacnia - to jasne. Nieszczęścia w bajkach są potrzebne i nikt nie ma nic przeciwko nim - chyba że akurat jest się w tej bajce główną bohaterką.
      Przyznaję się bez bicia, czytałam tę książkę więcej niż raz i za każdym razem jestem zachwycona, mam ciarki i chce mi się ryczeć. No ale tak, lubię retellingi, zwłaszcza te, które pokazują coś nowego. I tutaj się nie zawiodłam. Już po tytule można ogarnąć, że chodzi o Kopciuszka, ale zamiast bycia służącą przyrodniej matki i sióstr, mamy niepełnosprawność, która utrudnia życie dziewczynie. I to kupiło mnie niesamowicie. Bo zamiast kolejnej książki, gdzie macocha jest ta zła, a siostry robią tylko na złość, dostałam prawdziwa rodzinę z problemami i różne podejścia do tego samego problemu.
      Ale może zacznę tutaj od najważniejszego. Romans! Jest? Oczywiście, że jest! I nie jest ani tandetny, ani na siłę, ani nic takiego. Dostałam piękny slow burn, friends to lovers, jestem po prostu zachwycona, jak to wszystko się rozwinęło. Wiadomo, związki potrzebują czasu, żeby dojrzeć, ludzie, by się poznać. I tutaj to wszystko dostałam! Ale przede wszystkim jest to literatura młodzieżowa skupiająca się wokół problemów niepełnosprawności, akceptacji siebie oraz prześladowania, które zostały w tej pozycji przedstawione wręcz genialnie. To, jak poważnie, a jednocześnie młodzieńczo zostało przekazane sprawiło, że wróciłam do swoich lat młodości, kiedy to i ja byłam źle traktowana w szkole. Miło było czytać, że kwintesencja fabuły oddziaływała nie tylko na Ellę, lecz również na jej otoczenie. Wiele problemów było po prostu omawianych. Takie proste rozwiązanie, jakim jest rozmowa, zrobiło niesamowitą robotę, jeśli chodzi nie tylko o rozwój postaci, lecz również o ich relacje. Często brakowało mi takiego rozwiązania w książkach. Jest ono dorosłe, odpowiedzialne, a przede wszystkim normalne, a nie fochanie się niczym 5letnie dziecko i unikanie tematu albo osoby.
      Bardzo ważnym aspektem tej książki jest przesłanie, które niesie między wierszami. Nie można szufladkować osób na podstawie ich wyglądu czy zachowania, bez poznania wszelkich stron medalu. Bo często to, co wyglądało tak, a nie inaczej, tak naprawdę było zupełnie inne. Pewne zachowania mogą stanowić reakcję obronną bądź manifestację stresu w nas gromadzącego się. Czy być nawet kwestią nieporozumienia. I chociaż często targają nami wielkie emocje, koniec końców powinno się poznać całą oprawę problemu. Ta książka jest również dobrym przykładem na pokazanie relacji ojca i córki, kiedy nie mieli ze sobą kontaktu przez lata! (W tym przypadku 10 lat) Świetnie ukazuje próbę odbudowania relacji, zdobycia autorytetu rodzicielskiego, pozwanie i wejście do nowej rodziny i próba po prostu bycia rodziną. To też pokazuje, że rodzic jest ważny, a pozbycie się go na rzecz fabuły nie zawsze przynosi korzyści (tak, wiem, na początku mamy śmierć matki. Ale został ojciec, to on stanowi tutaj ten rodzicielski pstryczek, który rewelacyjnie popycha fabułę i wpływa na bohaterkę).
      Nie mogę zapomnieć o relacjach, jakie się tam tu tworzą. Miałam do czynienia ze starym przyjacielem, z którym Ella odnowiła kontakt, z nową przyjaciółką, więc są przedstawione osoby z różnych etapów życia bohaterki. I ona musi je jakoś połączyć ze swoim nowym życiem. Kapitalnie zostało to wprowadzone, kiedy nowe życie próbuje wyplenić to stare, a jednak “elementy” tego starego próbują zostać. Naprawdę wiele to zmienia w znajomościach pomiędzy osobami. I fenomenalnie wygląda to jak wszystko stara się pogodzić, razem z problemami i po prostu życiem.

- Chcesz wiedzieć, dlaczego nigdy nie udało Ci się doprowadzić mnie do łez? - zapytałam. - Dlatego, że próbowałaś pogrążyć kogoś, kto kod sięgnął samego dna. Nie możesz sprawić, że poczujesz się gorzej, bo gorzej się już nie da.
      Ella jest jedną z moich ulubionych niefantastycznych postaci. Przeszła w swoim życiu wiele, musiała zmierzyć się z ogromnymi problemami, czasami się poddawała, ale mimo wszystko ani razu nie wyszła na ofiarę losu. Była uparta, zdeterminowana, a przede wszystkim starała się być sobą. Kiedy pierwszy raz czytałam tę książkę, bardzo jej kibicowałam. Naprawdę miałam nadzieję, że wszystko będzie dobrze. Końcówka książki i zachowanie dziewczyny mnie zaskoczyło na tyle, że przez kilka minut siedziałam z otwartymi ustami. Jednak przy kolejnych razach (tak, czytałam ją więcej niż raz) wiedziałam, że po prostu doszliśmy do granic. Ella jest człowiekiem, więc nie ma możliwości, by zniosła nie wiadomo ile. I dlatego uwielbiam to, jak realnie została ona przedstawiona. Bo, co mi się najbardziej podoba, Ellamara dorasta, rozwija się z kartki na kartce. W jej życiu dzieje się na tyle dużo, że nie ma możliwości, by została taka sama przez cały ten okres.
      Cinder za to jest zagadkowy, nawet jeśli perspektywa momentami jest z jego strony. Z jednej strony zachowuje się niczym chłopak z sąsiedztwa, a z drugiej jest niczym wielki gwiazdor. I wiecie co? Mi to odpowiada! Patrząc na to kim on jest, nie ma możliwości, by dla każdego był taki sam. Jednak najbardziej uwielbiam jego Cinderową wersję w stosunku do Elli. Zabawny, flirtujący, a czasami aż żenujący, jeśli chodzi o zachowanie, czyli prawdziwy przyjaciel z krwi i kości, który potrafi zrobić z siebie idiotę, by tylko ta druga osoba mogła się zaśmiać. Moja ulubiona scena z nim to moment, kiedy Ella pisze do niego po wypadku. Ojejciu, to jest takie słodkie i urocze, że często wracam tylko do tej jednej sceny. Dla mnie ten facet to chodząca “green flag”.

Pojutrze zanurzę się w świecie moich ulubionych filmów i książek. Poznam wspaniałych pisarzy i aktorów, zdobędę informacje o tytułach, które nawet się jeszcze nie ukazały, wezmę udział w odczytach i obejrzę fragmenty nowych filmów. Krążyły już plotki, że będzie można zobaczyć całe dziesięć minut 'Księcia druida'!
      Jak rzadko czytam książki młodzieżowe, które nie są fantastyką, tak tutaj się skusiłam i po prostu przepadłam. Nie spodziewałam się, że tak pokocham tę historię. Na początku byłam nastawiona na romans, jednak bardzo szybko zostałam wyprowadzona z błędu i zorientowałam się, że to historia, chociaż lekko napisana, to pełna bólu i prawie beznadziei. Z każdym nowym problemem myślałam, że gorzej być nie może, a jednak, było. I bohaterka zaskakiwała mnie, pokonując trudność za trudnością, uparcie i z siłą, jakiej niejedna osoba mogłaby pozazdrościć.
      Historia, pod postacią niepełnosprawności, okazuje ogrom problemów, z jakimi mogą się spotkać młode osoby. A schematy tam wykorzystane nie odrzucają, a wręcz przeciwnie. Sprawiają, że czyta się komfortowo, bo zostały dodane nowe elementy, zmieniające powtarzalność motywów. Głównym silnikiem tej książki są jednak bohaterowie, którzy zostali stworzeni fenomenalnie. Humor, jak i relacje stanowiące podstawę tej książki, tylko dodają uroku. Zdecydowanie mogę polecić tę książkę każdemu, czy to młodszej osobie, będącej w wieku dojrzewania, czy dorosłemu, który szuka czegoś “lekkiego”, a jednocześnie napisanego nieinfantylnie i odpowiedzialnie.

  Tytuł: Cinder i Ella
  Seria (tom): Cinder&Ella
  Autor: Kelly Oram
  Tłumaczenie: Joanna Nykiel
  Wydawnictwo: Wydawnictwo Dolnośląskie
  Liczba stron: 344
  Gatunek: literatura młodzieżowa, romans
  Rok wydania: 2018

4 lutego 2025

Ludzka kobieta o człowieczym sercu w królestwie bogów, czyli "Cień w Żarze" Jennifer L. Armentrout

      Kolejna szansa dla Armentrout to kolejna seria do czytania. A że to seria poboczne Krwi i Popiołu, to nastawiłam się na to dość średnio. No nie ukrywam, że ta druga seria bardzo, ale to bardzo mi nie podeszła, dlatego nie spodziewałam się niczego dobrego. Troszkę się przeliczyłam.

      Seraphena, jako Panna, miała do wykonania ważne zadanie. Przez całe życie ukrywana przed swoim ludem, żyła w oczekiwaniu, by stać się małżonką boga. Jednak jej zdanie jest inne, niż przewidziano w umowie. Zamiast być Królową Małżonką, ma zabić Pierworodnego Śmierci. Jednak ich pierwsze spotkanie nie idzie po jej myśli, niwecząc wszystko, co sobie zaplanowała.

- To było niezwykle nieostrożne. Nie rób tak więcej.
Rozchyliłam usta, z których wyrwał się chrapliwy wydech.
- Ja... Dźgnęłam cię w pierś, a ty mi masz do powiedzenia coś takiego?
      Przyznaję się, widząc zapowiedź tego tomu miałam myśli “serio? Potrzebujemy jeszcze coś z tego uniwersum?” oraz “Weź się kobieto skup na głównej serii i ją napraw, a nie bierzesz się za dodatki…”, no bo nie ukrywam, że seria Krew i Popiół nie jest zbyt dobra. Ale no, nadal chciałam zobaczyć co takiego fenomenalnego jest w książkach tej autorki. I dopiero tutaj znalazłam światełko w tunelu. Sama fabuła jest dość prosta. Sera ma być żoną boga, a tak naprawdę musi go zabić. I tu w grę wchodzi romans oraz problemy w świecie. Z jednej strony świetnie się bawiłam, czytając dopowiedzenie do tego świata, ale z drugiej… Kurczę, samo to, kto kim jest i w ogóle, było poniekąd spoilerem. No bo w głównej serii mówią jedno, tutaj drugie, i nie ma tego efektu niespodzianki, bo wszystko się wyjaśniło, nie ma plot twistu. Chyba że ktoś nie czytał tej serii, czytając Krew i Popiół, to może, może się zaskoczyć. Ale wtedy tutaj raczej nie będzie się bawił aż tak dobrze. Coś za coś.
      Ale wracając do fabuły. Miałam wrażenie, że już gdzieś podobny schemat czytałam. Gdzie? No jasne, że u Armentrout! I to w głównej serii z tego uniwersum! Pierwszy tom Krew i Popiół. Więc tak. Trzymana w zamknięciu Panna? Popka i Sercia. Chce poznać świat? Obie chcą. Hot nieznajomy? Ciastuś i Nyktoś. Matka o lodowym sercu? U Popki i Serci, wszystko się zgadza. Mentor uczący walczyć bohaterkę? Zaliczone. Początek dosłownie kopiuj wklej, jeśli chodzi o schemat. I jak historia była całkiem spoko, tak to podobieństwo już mi nie pasowało. Miałam wrażenie, że autorka poszła na łatwiznę. Z jednej strony to pasowało, a z drugiej, no można było ogarnąć to jakoś inaczej. I ja wiem, że ciężko jest uniknąć powtórzeń motywów i sytuacji, jednak w tym konkretnym przypadku było tego za dużo. Chociaż jedno muszę przyznać. Patrząc przez pryzmat serii Krew i Popiół, scen erotycznych tutaj nie było aż tak dużo, za co byłam wdzięczna. Jasne, zdarzały się, jednak nie miałam wrażenia, że był wciśnięte na siłę. Tutaj, te kilka scen, po prostu pasowały.
      Czy w tej książce jest romans? No jest. Przecież to romantasy! Hah. Ale najlepsze w tym romansie jest dorosłe podejście bohaterów. Oni się nie fochają o byle gówno, nie robią sobie na złość, nie unikają, tylko rozmawiają. Tak zwyczajnie rozmawiają i gadają o problemach, jak je rozwiązać, jak się z tym wszystkim czują. Aż byłam w szoku! Tak normalne, a jednocześnie tak rzadkie w książkach.
      Jeśli chodzi o świat, w którym dzieje się akcja, od strony ludzkiej niewiele więcej się dowiedziałam. Praktycznie nic nowego, co już wiedziałam po serii Krew i Popiół. Jednak jeśli chodzi o świat bogów, stał przede mną otworem. Wreszcie powoli ogarniałam co i jak, łączyłam fakty oraz to, jak to wszystko funkcjonuje. I naprawdę się cieszę, że to właśnie w tej części świata skupia się akcja, że niby mamy to samo, a jednak coś innego. BO, nie ukrywam, w “głównej” serii temat bogów i całego tego świata nie był prawie w ogóle rozwinięty.
      Mam jednak wrażenie, że Armentrout stosuje jeden zabieg we wszystkich książkach. Fabułę napędza dialogami. I tu działo się dokładnie to samo. Większość akcji zaczyna dialogami, tak samo eskalowanie emocji, czy relacje. Dialogi to u niej podstawa. Przynajmniej się szybko czyta.

- Nie... Nie jesteś na mnie zły?
- Jestem zdecydowanie wzburzony - odparł, a mi przyszło do głowy kilkanaście lepszych przymiotników na pisanie stanu mojej wściekłości, gdyby to mnie ktoś niemal dźgnął w serce. - Jak już mówiłem, zapiekło mnie. Przez chwilę.
      Z Serą mam malutki problem. Bardzo podoba mi się ta postać, jednak ma mankamenty, jak szybka zmiana zdania, głupie decyzje. jednak nadal jest o wiele lepsza niż Poppy. Zachowuje się mniej dziecinnie, mniej mnie irytuje, więc od razu lepiej się czytało książkę. Plus, zauważyłam, że pokazali Serę jako postać potężną, pełną mocy, a nawet władzy. Lecz nie straciła tej niewinności, którą miała w sobie od małego. To czyni ją ludzką, coś, czego brakuje innym bogom. Ale też pokazuje, że zmiana charakteru to nie tylko pstryknięcie palcem przy zdobyciu władzy czy mocy, lecz coś więcej.
      Jeśli miałabym do wyboru Casteela i Nyktosa, bez wachania wybrałabym tego drugiego. No przepraszam bardzo, ale Daddy Nyktos jest tak cholernie gorący, że skali zabrakło. Nie ma w sobie tej toksyczności co Casteel, nie chce wykorzystać Sery, nie wykorzystuje faktu, że kobieta nie zna świata, że była praktycznie zamknięta, że nie zna dotyku mężczyzny, szanował ją i jej słowa, co czyni go jeszcze lepszym. No kolesia uwielbiam. To jaki jest dla swojego ludu, dla swoich wrogów i dla swoich bliskich. Jak traktuje dzieci! Jeju, tak się zaskoczyłam! No po prostu zdecydowanie trafił na moją ubogą listę książkowych mężów! (Jestem wybredna).
      Nie ukrywajmy, że niektóre postacie poboczne są po prostu świetne. Smoki! Smoki są najlepsze! Ich humor, ich zachowanie, ich zadziorność. No perełka tej książki! Jak ja się ubawiłam, czytając dialogi pomiędzy Nyktosem, Serą i nektasem. O tak, Nektas jest świetny! Jeszcze się zastanawiam, czy jest moim książkowym mężem, ale chyba przekonam się na tak. Poza tym, w czwartym tomie Krwi i Popiołu mamy drakena, Reavera. A tutaj jest mały! Jest dzieckiem! To takie urocze! I śmieszne, patrząc z jakiego dziecka wyrósł na takiego dorosłego. I w sumie zabawne.

- Zabiłaś tego człowieka?
- Zdaje się, że poślizgnął się i upadł na mój sztylet.
- Pewnie gardłem?
- Zdumiewające, prawda?
- Niesłychanie. Ludziom wokół ciebie dość często się to zdarza.
      Cień w Żarze przeniosła mnie do znanego świata, jedynie trochę rozszerzonego o niektóre informacje. Akcja dzieje się schematycznie, co z jednej strony działa, lecz daje poczucie deja vu, że to już znamy, że to już czytaliśmy, co może zniechęcić. Ale mimo to, ta książka była dla mnie przyjemna. Weszłam w całą historię, kibicując Serze, nie mogąc się doczekać co dalej. Ludzka kobieta o człowieczym sercu w królestwie bogów to coś, od czego nie mogłam się oderwać. Dorośli i odpowiedzialni bohaterowie o dojrzałym spojrzeniu na świat i relacje międzyludzkie, czyli coś, co się rzadko zdarza. Fani romantasy będą zachwyceni. I tę serię na tę chwilę mogę polecić.

  Tytuł: Cień w Żarze
  Seria (tom): Z ciała i ognia
  Autor: Jennifer L. Armentrout
  Tłumaczenie: Justyna Szcześniak-Norberg
  Wydawnictwo: You & YA
  Liczba stron: 640
  Gatunek: romantasy, fantastyka,
  Rok wydania: 2023

20 stycznia 2025

Elfka z elfem to całkiem dobrana para, czyli "Ucieczka Apsary" Katarzyna Podstawek, Katarzyna Rutowska

      Kiedy widzę ładną okładkę, nie mogę się doczekać, aż przeczytam daną książkę. Zazwyczaj pozycja taka i tak kończy na moim wiecznym TBR, ale sa przypadki, takie jak tutaj, które doczekają się czytania prędzej niż później. A jeszcze jak to jest książka z wydawnictwa SQN, to już w ogóle mój must have (w sensie, że kiedyś na pewno przeczytam. Kiedyś). No i tak było w przypadku tej pozycji. Poleżała ona trochę na półce w Legimi, a jak nabrała już mocy urzędowej, wzięłam się za czytanie.

      Elaman, pochodząca z arystokracji elfka, jest przyszłą studentką, która właśnie zmierza do domu wujostwa, by przygotować się do kolejnego etapu w swoim życiu. Jednak pod namową wuja, decyduje się na jeden wieczór szaleństwa. Dziewczyna, całe życie trzymana niczym słowik w złotej klatce nareszcie czuje, że żyje. Alkohol i dobra zabawa sprawiły, iż elfka wraz z nowo poznanym elfem z dalekiego państwa, o którym wiedziała niewiele, wyruszyli w podróż do stolicy. Na trzeźwo wizja problemów była tak przerażająca, że wyjazd i ucieczka w przygodę zostaje zmieniona na porwanie, by tylko uniknąć wściekłości wuja i odpowiedzialności za swoje czyny.
      Liczne przygody i relacje, które się nawiązują w trakcie trwania wędrówki, wyłaniają na wierzch prawdziwe charaktery elfów oraz mieszają w ich życiu. Droga do przeszłości może zostać zamknięta już na zawsze.

Jest jakaś ogromna różnica pomiędzy żywą istotą a martwym ciałem (...)
– Duch, który tkwi w tym ciele… – podjął filozoficznie. (...) – Gdy go nie ma, nie ma już ognia napędzającego worek z kośćmi. To, co jest w każdym z nas najcenniejsze, to właśnie duch. Nawet jeśli ten duch jest okrutny i straszny, to on żyje, reszta to tylko powłoka. To trochę jak z sakwą. Pusta zawsze wygląda gorzej od pełnej, nawet jeśli w środku jest łajno. Z tym że trudno dostrzec z daleka, co jest w środku. Z żywymi istotami jest podobnie.
      Przyznaję się szczerze, kupiła mnie okładka. Nie kryję się z tym. Jestem okładkową sroką i jestem z tego dumna. No ale przecież zobaczcie tylko, piękna elfka i elf, przypominający dżina. No to jest cudo! Ale też niewiele zdradzała z fabuły, którą mogłam w środku znaleźć. Szkoda, bo kocham spoilery (tak, uwielbiam spoilery. Nie osądzajcie). Dlatego podeszłam do tego z czystą głową i to była najlepsza decyzja. Na początku myślałam, że to będzie niewinna, prosta opowieść o drodze dwóch elfów, którzy napotykają przeszkody, a do tego pokonują swoje granice, by przeżyć najlepszy czas jak mogą. O jak się myliłam. To, co zaczęło się pijacką przygodą i impulsywnym pomysłem, by pojechać do stolicy, skończyło się czymś o wiele poważniejszym i już nie takim niewinnym. I to mnie zdecydowanie kupiło! Ale idąc do początku, pierwsze strony pokazują mniej więcej jak Elaman ma w życiu, jak została wychowana i czego się od niej oczekuje. I też to nakreśliło mi dwie drogi fabuły, albo będzie cnotliwa, niepewna, strachliwa i będzie się pilnowała przestrzegania prawa i tego, co wypada, albo wręcz przeciwnie, poczuje wolność i będzie robiła wszystko to, czego nie robiła do teraz. Jakie było moje zaskoczenie, kiedy otrzymałam połączenie obu ścieżek.
      Odpowiedzialne, logiczne i zdecydowanie przemyślane wykorzystanie charakteru dziewczyny i jej poczucia braku kontroli przez innych spowodowało, że zamiast prostej drogi do celu otrzymałam drogę pełną zakrętów, nowości i przełamywania swoich granic przez elfkę. O rajuniu! Do tego elfka uwielbiała czytać powieści młodzieżowe, więc jej porównanie rzeczywistości do fikcji, próba wykorzystania swojej wiedzy z książek podczas poważnych problemów czy próby nawiązania relacji z innymi była wręcz zabawna! Ale! Samej Elaman, to znaczy jej solowej fabuły, nie było zbyt wiele, bo praktycznie na początku książki poznała Czadaramę, zielonego elfa, który przedstawił się jako pielgrzym. I w tym momencie zaczęła się jazda. Nasza dwójka została grzecznie wywalona z karczmy za zakłócanie spokoju (śpiewy i głośne zachowanie po alkoholu, no kto by się tego spodziewał). I wydaje mi się, że to był punkt zapalny całej tej przygody.
      Elaman w książce jest nastolatką, dopiero poznaje świat. I właśnie to poznanie mogłam z nią dzielić. Ona nie tyle widziała coś nowego, ona się po prostu uczyła świata. A autorki pozwoliły, byśmy uczyli się razem z nią. To, co na początku było nam pokazane, stopniowo się rozwiewało, ukazując coraz to większy świat oraz światopogląd. Byłam zachwycona tym, jak naturalnie przychodziło dowiadywanie się jak naprawdę wygląda świat poza strefą przyjazną elfom. I to, jak ten świat został stworzony! Naprawdę, jestem zachwycona budową świata.
      Muszę przyznać, że książka daje wiele do przemyślenia. Sytuacje w niej zawarte często odzwierciedlają naszą rzeczywistość. Ba, nie tylko sytuacje, lecz atmosfera czy po prostu nastroje polityczne. Przeciągnięcie naszego świata do tego stworzonego w książce było naprawdę dobrym zabiegiem, bo nie tylko sprawia, że po prostu łatwiej wejść w fabułę, lepiej się rozumie co tam się dzieje, lecz również daje możliwość zastanowienia się, czy u nas naprawdę jest aż tak źle i czy możemy coś zrobić, by nie doznać sytuacji z książki. Wiele wątków dotyczy dyskryminacji, rasizmu czy seksizmu, więc można powiedzieć, że tematy bardzo obecnie aktualne.
      Oczywiście nie mogę zapomnieć o wątku romantycznym. przeplata się on przez całą książkę, pojawia praktycznie co chwilę, jednak nie jest on ani wymuszony, ani wepchnięty na siłę. Wszystko pojawia się wręcz naturalnie, powoli, małymi kroczkami zbliżając do siebie odpowiednie osoby w odpowiednim momencie.

Jeśli kapłan jest w porządku, lud go zawsze złapie.
      Główni bohaterowie to coś, co w większości napędza fabułę. Dlatego tak ważna jest ich kreacja, bo nawet najlepsza historia może zostać porzucona, kiedy postacie nas po prostu zniechęcają. Na szczęście w tym przypadku jest odwrotnie. Elaman jest naiwna i niewinna. Całe życie żyła pod kloszem, widziała tylko to, co pozwoliła jej matka i w sumie w teorii miała dobre życie. To wszystko rzuciło się na jej charakter. Wszędzie widzi dobro, nie wierzy, że ludzie i elfy mogą być złe i okrutne, a więc nie skrzywdzą jej bez powodu, no bo dlaczego? Niestety, na własnej skórze doświadcza tej nienawiści i niechęci do jej rasy, co powoli zmienia jej charakter. Elfka jest świetnie wykreowana. Jako iż fabuła trwa zaledwie kilka dni, to dziewczyna nie zmieni się całkowicie, ale też nie pozostanie taka sama jak na początku podróży. I świetnie to widać podczas ostatnich stu, może pięćdziesięciu stron, kiedy Elaman próbuje być twarda, odważna, a jednak gubi się w swoich słowach i zaczyna panikować niczym mała dziewczynka. Ta scena świetnie pokazuje jak dopracowana i ogarnięta zmiana w elfce została stworzona, jak umiejętnie nią kierują.
      Czadarama za to jest Pielgrzymem i we chyba we wszystkich znaczeniach tego słowa. Jest wiernie oddany swojemu bóstwu, codziennie z nim rozmawia, modli się, śpiewa. Dosłownie wszystko robi w tego imieniu, a jeśli napotyka coś na swojej drodze, oczywiście według niego jest to w imieniu bóstwa. Jednak w tym wszystkim jest trochę naiwny. Wystarczy wspomnieć, że to bóstwo postawiło coś na jego drodze, a on z miejsca w to wierzy. Jednak z drugiej strony, patrząc na to jak potrafi walczyć i bronić się, nie bałabym się o jego bezpieczeństwo. Można powiedzieć, że jest niczym fanatyk religijny. Tak, to chyba powinno pasować do jego postaci. Fanatyk religijny. Ale pomimo tego wyraźnie widać jego łagodną stronę. Mimo swojej świętej misji otwiera się na nowe rzeczy jak i osoby. Dojrzewa się, wychodzi ze swojej strefy komfortu, jednak nadal pozostając sobą. Czadarama nie jest typowym książkowym mężem. Nie jest przystojny, lecz specyficzny, nie rzuci wszystkiego dla kobiety, chociaż według mnie jest moralnie szarą postacią, co wychodzi dopiero z czasem. Ale mimo to sprawia, że myślę o nim ciepło.
      Najbardziej jednak w tej serii pokochałam dwie postacie. Wujka i ciotkę Elaman. No cudo! Wujaszek jest takim typowym wujaszkiem, który dba o rodzinę, który dla swojej siostrzenicy i jej bezpieczeństwa zrobi wszystko. Za to cioteczka… Kluseczka jest fenomenem tej książki. Uwielbiana przez swojego męża, złotousta, pełna cierpliwości, lecz gdy coś pójdzie nie tak, wydrze się niczym rasowa banshee. Uwielbiam te fragmenty, kiedy to ona przejmuje stery. O takich postaciach i sceny z takimi osobami kocham w książkach.

Mają tam takie powiedzenie: czasem zły wóz może dowieźć cię do dobrego miasta.
      Ucieczka Apsary jest świetną książką na jesienne bądź zimowe wieczory. Przeniosła mnie do całkiem innego, lecz, o dziwo, podobnego do naszego świata. Przygody dwóch elfów, które rozpoczęły się przez pijański wieczór, sprawiają, że nie tylko chcę się uśmiechać lecz również skłaniają do rozmyślań odnośnie problemów naszej rzeczywistości. Sam styl pisania jest przyjemny, a fabuła, chociaż prosta, to wciąga po całości. Chociaż brakowało mi rozwinięcia systemu magicznego, to mam nadzieję, że w następnych częściach dowiem się o tym więcej i jeszcze bardziej pokocham ten świat.
      Chociaż na początku myślałam, że tę książkę czytam w złym momencie swojego życia, to z całą pewnością mogę powiedzieć, że bawiłam się niesamowicie! I chociaż były momenty, kiedy musiałam odłożyć książkę na bok, to wiem, że w luźniejszym okresie po prostu pochłonęłabym ją na jeden raz, ewentualnie na dwa wieczory. Polecam wszystkim fanom tak zwanej cozy fantastyki!

  Tytuł: Ucieczka Apsary
  Autor: Katarzyna Podstawek, Katarzyna Rutowska
  Wydawnictwo: SQN
  Liczba stron: 464
  Gatunek: fantastyka, romantasy
  Rok wydania: 2024