8 grudnia 2024

On ją ogonkiem, ona go różkami, czyli "Okrutny Ksiażę" Holly Black

      Naprawde ciekawi mnie sytuacja, kiedy po przeczytaniu i wyrobieniu sobie opinii o książce przez lata słyszy się przeciwne słowa. I wtedy się zastanawiam, czy to ja coś źle zrozumiałam? Czy może byłam za młoda? I nadchodzi reread, który trochę zmienia opinie, ale jednocześnie utwierdza w przekonaniu odnośnie kilku elementów. I właśnie tak było w przypadku Okrutnego Księcia. To mój reread, więc wiedziałam dokładnie na co się piszę.

      Jude wraz z siostrami wychowała się w świecie elfów, pomimo iż jest człowiekiem. Sam ten fakt sprawił, że była przez innych wyśmiewana, gnębiona, a nawet torturowana. Jednak wszystko się zmienia, kiedy w młodym umyśle Jude kiełkuje plan, by stać się rycerzem króla. Musi zatem starać się być lepszą od elfów, a co za tym idzie, ściągnąć na siebie wiele kłopotów. W momencie walki o tron nie zamierza siedzieć cicho, lecz działać, by się wykazać. Ściąga na siebie niebezpieczeństwo, które zamierza zaakceptować, wykorzystać, a na koniec pokonać.

Nie zdradzaj wszystkiego, do czego jesteś zdolna. Gdy inni sądzą, że jesteś bezsilna, twoja przewaga rośnie.
      Kiedy czytam o elfach, zazwyczaj mam w głowie romantasy z fae. no takie ostatnio czytałam, nie wstydzę się tego. Ale z tego powodu tak inaczej… dziwnie mi się czytało tę książkę. Elfy powiem zostały przedstawione jako piękne istoty, lecz nie o typowo ludzkim wyglądzie. Ogony, rogi, kolorowa skóra czy łuski są na porządku dziennym. I właśnie to uwielbiam w tym świecie, ta różnorodność sprawia, że jakąkolwiek postać byśmy sobie nie wymyślili, ona będzie tam pasować. I fakt, że elita jest tam przepiękna, wręcz idealna jeśli chodzi o wygląd, nie oznacza, że nie może być różnokolorowa. Taka Nicasia, jest przedstawiona jako piękna kobieta, jednak daleko jej od wyglądu człowieka. Niebieskawa skóra, niebiesko-zielone włosy czy błonki na uszach to coś normalnego. I tak, zachwycam się, że tak powiem, kreatorem postaci, bo to jak dla mnie najmocniejsza karta tej powieści.
      Jeśli zaś chodzi o fabułę… Cóż… Muszę powiedzieć wprost, że nie jestem aż tak zachwycona. Fakt, koncept był całkiem spoko. Ludzkie dziecię żyjące wśród elfów, muszące się nie tyle wpasować, co wyróżnić, żeby jej życie miało sens, jest dobrym punktem wyjścia. Jednak co jakiś czas miałam wrażenie, że jakieś drobne elementy, jakieś niuanse sprawiały, że całość po prostu nie grała. Że to, co powinno się łączyć, nie klei się. Zacznę od tego, że elfy są złośliwe. Nie mogą kłamać, więc są wredne i złośliwe. Dlaczego? I dlaczego każdy elf jest złośliwy? Bo tak? Nie każdy człowiek lubi kłamać, więc dlaczego zostało przyjęte, że każdy elf jest zły, że nie może kłamać? I tak manewrują słowami, by nie powiedzieć tego, co rozmówca chce, są w tym mistrzami, więc no, w niektórych przypadkach ta złość i bycie wrednym jest dane na siłę. Plus jakieś dziewięćdziesiąt dziewięć procent gardzi ludźmi, bo są słabsi, delikatniejsi, wpływa na nich magia elfów… No i oczywiście gardzą nimi, bo potrafią kłamać. Dla mnie to jest dziwne. Wkurzają się, że nie mogą kłamać, że muszą mówić prawdę, ale gardzą ludźmi, bo oni potrafią kłamać, więc uważają kłamstwo jako coś okropnego, bez honoru, ale jednocześnie zazdroszczę im tej umiejętności. I ja rozumiem, jakby takie rozumowanie mieli niektórzy, ale praktycznie wszyscy, o których czytałam? Bez sensu.
      Cała fabuła krąży wokół dwóch wątków, o krwawej i nieustępliwej walce o władzę oraz o odnajdywaniu się w nieprzyjaznym świecie. I jak ta droga ku koronie była czymś emocjonalnym, momentami trzymającym w napięciu, pokazująca zdolności bohaterów, tak ta druga mnie momentami nudziła. Będąc szczerą, przez pierwsze strony trochę się nudziłam. Zmuszałam się do czytania tylko dlatego, że to książka miesiąca w klubie czytelniczym na jednym z serwerów discorda. Gdyby nie to, pewnie czytałabym pół roku, jak niektóre pozycje. Ale co zrobić. Na szczęście w momencie pojawienia się księcia Daina w domu Madoca coś się ruszyło, akcja poszła do przodu, zaczynając poważniej podchodzić do kwestii nadchodzącej koronacji. I dopiero w tamtym momencie zaczęłam czerpać nie tyle przyjemność, co trochę słabsze uczucie z czytania.
      Powiem tak, wątek romantyczny według mnie został tu przedstawiony na siłę. Nie wyobrażam sobie, że Jude mogła coś poczuć do NIEGO po tym, jak ON ją traktował. Przepraszam, ale po latach znęcania się, obrażania, traktowania ją jak śmiecia nie wyobrażam sobie, by ona się w NIM zakochała tylko dlatego, że się pocałowali. Co to, syndrom sztokholmski czy co? To te wszystkie lata, które ukształtowały ją na osobę, którą się stała, to nic? O kant dupy rozbić? Co to ma być, ja się pytam. Co to ma być?! Doskonale wiem jak to jest być gnębioną w szkole i nie wyobrażam sobie byc z kimkolwiek, kto mi to robił. A tutaj mamy sytuację o wiele gorszą i ona… Nie, po prostu nie. Nie kupuję tego. To jest toksyczne pokazanie nawet zauroczenia. I nie kupuję argumentu, że przecież z jego strony to było coś od dawna, ale nie wiedział jak do tego podejść i w ogóle. No nie wiem, nie gnębić jej? Dać jej żyć? Bo pozwalanie innym na gnębienie jej i zatrzymywanie ich w momencie, kiedy mogłaby umrzeć, albo pilnowanie, by nie umarła, to nie jest troska. To nie są romantyczne działania. Jakkolwiek by to nie tłumaczyć, to nie ma logicznej racji bytu. I mówię to jako wielka fanka romantyzmu, wszelkich romantycznych akcji, a nawet małych romantycznych gestów. Nie i już!
      I w całym tym pseudo-romantasy, gdzie krew się leje, ludzie kłamią, a elfy są okrutne, został nam przedstawiony świat Elfhame. I tu plus dla autorki. Z jednej strony wspomniała ogólnie o całym tym świecie, jakie są inne dwory, jacy władcy rządzą, byśmy mieli mniej więcej ogólny pogląd podczas niektórych momentów (tak, przydało mi się), lecz skupiła się na bliższym otoczeniu, gdzie dzieje się cała akcja. Dwa główne kręgi, te najbardziej przybliżone, czyli Krąg Sokołów oraz Krąg Wilg, tak różne od siebie, ale zawierają w sobie najwięcej najciekawszej fabuły. Trochę brakowało mi ukazania innych Kręgów, jak ten Skowronków. Z przyjemnością poczytałabym o artystach w tym świecie.

Teraz jednak, kiedy na to patrzę, nie mogę nie dostrzec skrytego pod arogancją lęku. Wiem, jak to jest układać piękne słówka, żeby nikt się nie zorientował, że dławi nas strach. Nie to nie sprawi, że go polubię, ale pierwszy raz jest dla nie kimś prawdziwym. Dobrym na pewno nie, ale prawdziwym.
      No i czas na bohaterów. Cóż, Jude jest specyficzna. To taki człowiek obronno-zaczepny. Zaczepia elfy i próbuje się bronić przed nimi, ale nie zawsze jej to wychodzi przez przewagę, jaką mają przeciwnicy. Jest odważna, kreatywna i wykorzystuje wszystkie swoje atuty, by przeżyć, a nawet być kimś w tym świecie. Lubię ją za dążenie do celu, nie patrząc na z góry przegrane miejsce. Sprawia, że to, co niemożliwe, staje się osiągalne. I to w sposób naprawdę rzeczywisty, nie naciągany.
     Natomiast Taryn to co innego. Jak ja tej dziewuchy nienawidzę. Niech sczeźnie i nigdy więcej się nie pokazuje. No sorry, ale takiej siostry mieć nie chciałabym. Zacznijmy od tego, że Jude próbuje nie tyle przeżyć, co być kimś w świecie, w którym jest słabsza, gorsza i nikt nie lubi jej rasy. A co robi Taryn? Cały czas komentuje, “przypomina”, prosi, żeby Jude siedziała na dupie cicho, zgadzała się na wszystko, nie wchodziła nikomu w drogę, no ogólnie robiła z siebie kozła ofiarnego. Czyli co, ma zgadzać się na wyzwiska, na prześladowanie, próby morderstwa, bo to łatwiejsze niż sprzeciwianie się i próba pokazania, że nie są takie słabe? Bo ona będzie miała łatwiej? No sorry, nie tędy droga. Plus Taryn jest po prostu głupia, skoro wierzy, że bycie uległą elfom sprawi, że oni się od nich odczepią. Naiwna jak dziecko. Irytująca. Głupia. Za każdym razem jak się pojawiała miałam nadzieję, że coś jej się stanie i po prostu zniknie.
      Równie irytujący był Cardan. Naprawdę nie wiem czemu jest tak lubiany. Facet znęca się nad bliźniaczkami, obraża je, grozi, jedyne co, to łaskawie powstrzymuje innych, by nie zabijali ludzi. Tyle jego dobroci. I co tu lubić? Fakt, że nie zabił Jude i Taryn? Na kolejnych stronach książki poznałam trochę jego przeszłości, jego otoczenia i dało mi do myślenia dlaczego on jest taki, a nie inny, ale nadal to nie sprawia, że można mu to wybaczyć. Dziad do zamknięcia i tyle. I nawet jeśli w przyszłych tomach się zmieni, nadal w głowie będę miała to, co odwalał teraz. Jako ofiara bullyingu w szkole jestem wrażliwa na takie zachowania i nie jestem w stanie wybaczyć oprawcy. Bo tak, Cardan jest oprawcą. Dobrze zbudowaną i przedstawioną, ale nadal oprawca. Jako bohater jest naprawdę w porządku przedstawiony. Ale jako obiekt westchnień? Przepraszam, ale potrzebujesz pomocy? Może do kogoś zadzwonić? Bo nie wyobrażam sobie być zauroczoną TAKĄ osobą.
      Jeśli chodzi o bohaterów pobocznych, mam mieszane uczucia. Wiele z nich jest robionych na jedno kopyto. Ta grupa jest wredna i nienawidzi ludzi. Ta się znęca nad ludźmi. Ta ma wywalone na ludzi. A ostatnia grupa ich nawet lubi. I w tych grupach pojedyncze osobniki są tacy sami. Fakt, nie było potrzeby, by rozwijać ich charaktery, dlatego tak mieszają się w morze jednej osobowości podzielonej na wiele ciał. Ale z drugiej strony przydałaby się większa różnorodność. No nie da się tego pogodzić według mnie, bo tak czy siak byłoby źle. Jedyne postacie poboczne, które mają więcej charakteru, to Madoc, który stara się być dobrym przyszywanym ojcem, Oriana, która narzeka na dziewczyny oraz wiecznie marudzi, Dąb, który jest typowym dzieckiem, więc nie jestem pewna, czy można powiedzieć, że ma więcej charakteru, skoro jest po prostu dzieckiem, i Loki, który na początku dał się lubić, lecz potem zaczął wydawać mi się zbyt podejrzany, coś przestało mi w nim grać, więc traktowałam go sceptycznie. No i oczywiście Dain i Balekin, lecz ich było na tyle mało, że ich dogłębniejsze charaktery nie były potrzebne, zupełnie wystarczyło to, co otrzymałam.

Jak dotąd usiłowałam udawać przed samą sobą, że niczego nie czuję. Teraz boję się, że jeżeli zacznę odczuwać nie będę umiała tego znieść. Boję się, że uczucia będą jak fala, która mnie wessie. Odpycham strach w głąb mojego umysłu. Nie znam innego i lepszego sposobu.
      Okrutny Książę zdecydowanie nie jest romantasy, jak było mi obiecane. I z tą myślą należy do tego podejść. Wtedy otrzyma się młodzieżową historię pełną elfów, walki i próby udowodnienia swojej wartości. Silna damska postać napędza fabułę, tak samo jak liczne tajemnice i intrygi. Pomimo wielu słabszych postaci, całkiem przyjemnie się czytało, zwłaszcza że historia miała naprawdę spory potencjał. Żałuję, że nie zostało to bardziej dopracowane, by te błędy zostały wyeliminowane. Jednak świat nam przedstawiony jest fantastyczny. Fakt, opiera się na agresji i okrucieństwie, jednak autorka pokazała go z trochę łagodniejszej strony. Dzięki temu czytanie było przyjemniejsze, a przynajmniej od połowy, bo pierwsze ponad sto stron było dla mnie po prostu nudne. Czy jestem zadowolona z przeczytania? Tylko dlatego, że chcę dokończyć całą serię z czystej, kobiecej ciekawości i postanowienia, że kiedyś przeczytam do końca wszystkie, dosłownie wszystkie zaczęte serie. Ale książkę mogę polecić jedynie starszej młodzieży, przez nikły wątek romantyczny, który nawet w tak maleńkiej ilości jest po prostu toksyczny.

  Tytuł: Okrutny Książę
  Seria (tom): Okrutny Książę (1)
  Autor: Holly Black
  Tłumaczenie: Stanisław Kroszczyński
  Wydawnictwo: Jaguar
  Liczba stron: 424
  Gatunek: fantastyka, romantasy
  Rok wydania: 2018

0 komentarzy:

Prześlij komentarz