20 października 2024

Niczym anime na papierze, czyli "Prize" Katt Lett

      Przyznam szczerze, nigdy nie miałam w planach czytania tej książki, nawet nie wiedziałam o jej istnieniu. Chociaż o samej autorce nie słyszałam za wiele (dobra, raz usłyszałam, zapomniałam, więc w teorii nigdy), to oglądałam recenzję jej innej serii, a dokładniej to Exitus Letalis. I dopiero po fakcie ogarnęłam, że to jest ta sama autorka. No ale podeszłam do tego ze świeżą głową.

      Siedemnastoletnie Europejka, będąc kolejny raz na wycieczce w Japonii, na własnej skórze doświadcza procederu handlu ludźmi. Porwana jako nagroda w turnieju członków yakuzy, wybrana przez jednego z wygranych, pragnie wrócić do domu. Jednak przeszkodą w tym jest rozwijające się w niej uczucie, którego się nie spodziewała.

-Dlaczego pan się wieszał? - spytała [...]
Rascal prychnął i wzruszył ramionami.
-Ciężar egzystencji mnie przytłoczył. - Zaciągnął się ostatni raz i zdusił papierosa w popielniczce. - Ktoś taki jak ty tego nie ogarnie. Wy się tniecie przez jakieś duperele. Bo matka nie puści na imprezę, bo koleżanka dupę obrobi, bo pies nasrał na dywanik przy łóżku. Zerwiecie z kimś w wieku lat trzynastu i mówicie, że świat się dla was skończył. Albo że czas zacząć żyć i nie myśleć o poznaniu kogoś. Kończycie osiemnaście i w płacz, że tacy starzy jesteście. W dupach się poprzewracało. Dzieci internetu, cholera.
      Cóż, jako iż nie spodziewałam się niczego, nie mogę powiedzieć, że jestem zawiedziona. Nawet mogę powiedzieć, że to nie było takie złe. Specyficzne, fakt, mające swój urok również, ale nie aż takie złe (czytałam gorsze książki jak Rodzina Monet czy Vamps, przy nich to jest całkiem spoko). Ale od początku.
      Opis trochę sugerował mi, że książka będzie opowiadała o tragicznych losach bohaterki, która została porwana, a następnie stała się nagrodą w turnieju walki. Mroczne klimaty i te sprawy. jednak okładka mówiła zupełnie co innego. I dobrze, że odrzuciłam sugerowanie się opisem, bo bym była strasznie zawiedziona. Kurczę, nie wiem do końca jak się zabrać za tę pozycję… Może tak.
      Akcja zamyka się dosłownie w kilku dniach. Od momentu wybrania bohaterki na nagrodę, aż do zakończenia akcji naprawdę minęło kilka dni, a działo się tam mniej więcej tyle, co w brazylijskiej telenoweli (nie tych, co oglądasz raz na miesiąc i wiesz wszystko, ale tych, co co chwilę są jakieś napady, rozstania, awantury i inne). Z jednej strony to jest spoko, bo mamy bardzo małą ilość stron, na których i tak znajdują się ilustracje, więc danie nie wiadomo jakiej ilości fabuły byłoby bezsensowne, potraktowane po łebkach. Dlatego ograniczenie się do zaledwie kilku dni było naprawde dobrym pomysłem. Zwłaszcza że możemy zapoznać się nie tylko z akcją, lecz i z bohaterami, z uczuciami, które nimi rządzą. Chociaż fakt, niektóre wątki zostały urwane w połowie, co mnie trochę frustrowało.
      Sam pomysł na fabułę nie był jakoś zły. Może został trochę potraktowany po macoszemu, a elementy, które powinny być wzięte trochę bardziej na serio, jak handel ludźmi czy próby samobójcze (spokojnie, nikt nie umarł, tylko zepsuł żyrandol…) mają w sobie za dużo komedii, to jednak można było to jakoś bardziej podkręcić. Ilość żartów jest ogromna, praktycznie w każdej sytuacji autorka starała się dorzucić coś żartobliwego, czy sytuację, czy dowcip. Momentami mogło to męczyć, bo brakowało mi powagi, by to wszystko równoważyć. Wątek romantyczny zajął tutaj około 90% książki. I wiecie, około czterech dni akcja, a wątek romantyczny pełną parą. No, może wątek romantyczny do za dużo powiedziane, bo to były bardziej podchody niczym gimnazjaliści. Ale co się dziwić, ta dwójka się nie znała w ogóle, do tego mieli przeszkodę plus życie prywatne chłopaków, które mocno wdało im się w kość. Ale muszę wspomnieć jedno. W ciągu tej książki tyle się działo, tyle wypadów do sklepów, tyle wyjść, ciągle gdzieś ich gnało, tu jakieś obiady, picie, bary, tyle sprzeczek, że ich doba trwała chyba kilka naszych dni, by to wszystko zmieścić. Momentami było tego wręcz za dużo.
      Zdarzyło się trochę błędów, czy to logicznych, czy ogólnych. Bohaterka zna japoński, tak nam jest przedstawione. Nie przeszkadza to jednak, by w dogodnych jej momentach nie była w stanie praktycznie niczego zrozumieć. Tak, japończycy mogą mówić szybko, niewyraźnie, slangiem i w ogóle, ale tutaj miałam naprawdę wrażenie, że ona rozumie ich język wybiórczo, kiedy jej jest to na rękę. Dodatkowo, padło stwierdzenie, że polski jest podobny do rosyjskiego. Wait, what?! Nie ma opcji, bym w to uwierzyła. Zwłaszcza, że w tej konkretnej sytuacji chłopak mówiący po polsku mówi slangiem. SLANGIEM. Ni ciulet to nie zadziała. Dodatkowo w książce pojawiają się wulgaryzmy. Nie mam z nimi jakiegoś problemu, ALE! Z tego co wiem, w Japonii nie ma typowych wulgaryzmów, więc jakim cudem one padły? Mogę się mylić, jeśli tak, proszę, poprawcie mnie. Jeśli chodzi o zakończenie, no jest to jakiś happy ending, którego się oczekuje po takich książkach, ale logicznie on dla mnie nie ma sensu. No durny.

-Możesz wybrać aż pięć dziwek!
-Chcę jedną - powiedział spokojnym, lecz stanowczym głosem.
      Jednak na sam początek zostałam wpakowana do brudnego, śmierdzącego pokoju z Rasuto (nie ma to jak przyjemne powitanie bohatera wśród śmieci, nie?), który w panice zaczyna sprzątać przed przyjazdem współlokatora, a jednocześnie ma nieproszonych gości, którzy go uświadamiają o jakimś wydarzeniu. I już tutaj poczułam, że mniej więcej wiem jak odbierać tego faceta. Nie potrzebowałam całych stron opisów, a wystarczył ten jeden moment, bym mogła “zweryfikować” jaki to rodzaj faceta. I niewiele się pomyliłam. Jest trochę schematyczny, bo wielki wojownik yakuzy o złotym serduszku dla głównej bohaterki, no kto by się tego spodziewał, nie? Ale miał coś w sobie, chyba charyzmę, która sprawiała, że było to na tyle akceptowalne, że sprawiało mi przyjemność czytanie o nim. O dziwo! To połączenie przemocy i agresji podczas walk z romantyczną częścią jego duszy daje całkiem niezłą mieszankę, idealną na głównego bohatera.
      Imię głównej bohaterki poznajemy dopiero gdzieś w połowie książki, lecz przez cały czas nazywana jest Prize, nagroda, bo w sumie tym właśnie była. No i Prize jest… Z jednej strony nijaka, a z drugiej pełna sprzeczności. Jak Rasuto ma charakter, tak ona jest nijaka. W jednej chwili odważna, by pięć sekund później rumienić się i bać odezwać. Cały czas mówi, że chce wrócić do domu, a gdy ma taką okazję, nagle wraca do tego mieszkania, by zostać niczym niewolnik, bez dokumentów, bez ubrań, bo… Bo właściwie nie wiem czemu. Jej podejście do chłopaków zmieniało się co godzinę. Raz chciała z nimi zostać, raz chciała wrócić do domu, by zaraz znowu chcieć zostać. Ona wypiera, jakoby padła ofiarą syndromu sztokholmskiego, jednak ja właśnie takie wytłumaczenie akceptuję jako to najbardziej racjonalne. No bo kurczę, zostaję porwana, a tu zamiast okrucieństw otrzymuję trochę troski, opiekę i zapewnienie, że nic mi się nie stanie. No i trzymałabym się takiego faceta, nie chcąc zostać skrzywdzoną, a “miłość” mogłaby się we mnie narodzić z powodu tej traumy (nie ukrywajmy, bohaterka przeżyła traumatyczne sytuacje, jeśli chodzi o samo porwanie, to nie jest nic normalnego ani przyjemnego!). Dlatego trochę pobłażliwie traktuję jej emocje i uczucia, bo przyjmuję pozycję, że nie do końca jest w stanie nad nimi zapanować przez to, co się stało.Ogólnie bohaterka mnie nie porwała, nie chciałam się z nią utożsamiać ani przyjaźnić. Trochę mnie irytowała głupotą i głupim oraz infantylnym zachowaniem. Całkowicie do wymiany.
      Na sam koniec mamy nasze Słoneczko. Rascal wpadł do książki na pełnych obrotach. Ledwo wszedł i już chciał się wieszać. Tak… Właśnie… Na szczęście mu nie wyszło, bo to głos rozsądku w tym całym chaosie. Stara się myśleć logicznie (co w tym dziwnego, skoro ojcuje Rasuto od dawna), dbać o swojego podopiecznego, a do tego zapewnia mu bezpieczeństwo. Ogólnie postać Rascala jest owiana tajemnicą. To najlepszy wojownik, trzeba się z nim liczyć, ma układy ze wszystkimi, niektóre osoby z wyższej logii jedzą mu z ręki, jest niebezpieczny i tak dalej. Ale co dokładnie robi, to nikt nie wie. Chyba w wielu twórczościach można spotkać takie osoby (Barney z HIMYM, Chandler z Friends), gdzie mamy charakter, osobowość, ale wiele rzeczy z ich życia jest ukryte. Dodaje to smaczku, jednak patrząc na to co się działo nie zaintrygowało mnie to na tyle, bym musiała wiedzieć więcej. Ale to właśnie on wytknął Prize, że to co ona czuje to syndrom sztokholmski. No koleś trzeźwo patrzy na całość. Nie daje się ponieść emocjom, chociaż nie ukrywa, że lubi się zabawić sytuacją. Jego najbardziej polubiłam.

- O kurwa!
- Nie, to tylko ja. - Uśmiechnął się Rascal.
      Największym plusem tej książki był dość prosty język, dzięki któremu pozycję czyta się bardzo szybko. Trochę mniejszym plusem jest Rascal i w sumie tutaj mogę zakończyć wypisywanie plusów. Książka nie posiada ich za wiele, jednak mimo to stanowi całkiem przyjemną odskocznię. Oczywiście, jeśli nie liczyć niektórych błędów i absurdów oraz nijaką główną bohaterkę. Postacie męskie są tu charakterystyczne, nacechowane zaletami i wadami, dzięki którymi wydają się “jacyś”. I to właśnie oni, według mnie, stanowią trzon tej nowelki. Bo nie ukrywam, to oni trzymali mnie, bym czytała dalej. Momentami miałam wrażenie, że jest to literatura rodem z Wattpada (więc niezbyt wysokich lotów), ale cóż, niektórzy właśnie takiej potrzebują, nie mi oceniać. I pozostanę do tej książki neutralna, bo z jednej strony naprawdę dobrze się bawiłam, czytając wieczorami, a z drugiej jest tu wiele, naprawdę wiele rzeczy do poprawy. Jeśli liczycie na dobrze przedstawiony motyw handlu ludźmi, bądź rozwinięte ukazanie yakuzy, nie bierzcie się za to. Zdecydowanie nie. Bo tutaj jest głównie głupiutki romans bez krztyny realności.

  Tytuł: Prize
  Autor: Michalina "Katt Lett" Daszuta
  Wydawnictwo: Kotori
  Liczba stron: 168
  Gatunek: nowela, light novel
  Rok pierwszego wydania: 2016

0 komentarzy:

Prześlij komentarz