1 grudnia 2018

"Osiemdziesiąt dni żółtych" Vina Jackson

Tytuł: Osiemdziesiąt dni żółtych
Seria (tom): Osiemdziesiąt dni (1)
Autor: Vina Jackson
Tłumaczenie: Barbara Kwiatkowska
Wydawnictwo: Amber
Liczba stron: 336
Gatunek: Literatura obyczajowa, romans, erotyk
Rok wydania: 2012

Hej Nat

Mówiąc ogólnie, byłam średnio nastawiona do erotyków. Większość winy za to ponosi Gray i podobnej jakości książki, dlatego też zwlekałam, bardzo długo zwlekałam, zanim wzięłam w swoje łapki. Ogólnie wiedziałam tylko tyle, że to erotyk z gatunku tych mocniejszych. I tyle. Żadnych więcej informacji, o autorce kompletnie nic. Zauważyłam, że dość często biorę w łapki książki, o których autorach nie mam zielonego pojęcia. A bywa tak, że nie znam gatunku, bo spodoba mi się tytuł, albo okładka. Bo mogę!

Summer to młoda, utalentowana skrzypaczka, która dorabia sobie w metrze grając na skrzypcach. Kiedy jednak jej narzędzie pracy zostaje zniszczone, dostaje propozycję od nieznajomego. Dość kontrowersyjną propozycję. Nowe skrzypce w zamian za prywatny koncert. I właśnie to zdarzenie zapoczątkowało specyficzną grę tej dwójki.

Co do fabuły, podzielę ją na dwie części. Pierwsza to okres w Londynie, druga wyjazd. Dla mnie to dość istotne, ponieważ różnice między tymi częściami są duże, a moje opinie naprawdę odmienne. W pierwszej części poznałam Summer, jej marzenia, jej osobowość, przyjaciół i podejście do życia. Trochę zagubiona, szukająca tego, co ją będzie kręcić. I właśnie to jest silnikiem całej fabuły. Wraz z nią weszłam w cały ten świat dominacji i BDSM, ale co najfajniejsze, wszystko zostało nam wytłumaczone dokładnie tak, jakbyśmy to my byli Summer i to nam się tłumaczyło. No wiesz, nie na zasadzie "Opowiedziała mi co tu się dzieje", tylko "- Ok, słuchaj, tu jest tak, tak i tak". A przynajmniej ja miałam takie wrażenie i odczucia. Ogólnie fabuła skupia się na seksualności pomiędzy Summer a profesorem. Wiadomo, otoczka jest zachowana, ale to główna część fabuły i wszystko będzie wokół tego krążyć. Mnie zastanawia jednak jedno. Nie wiem ile zarabiają profesorowie na uczelni, ale zdziwiło mnie, że stać go było na super drogie skrzypce. Ot tak, dla spełnienia swojej fantazji. Dodatkowo powiem Ci, że z jednej strony lubię w fabule zabieg typu "Dam Ci coś, ale Ty zrobisz coś dla mnie", o ile jest naprawdę fajnie przedstawiony, jak tutaj, ale z drugiej strony nie lubię tego, że ludzie są bogaci. To ułatwia sprawę i... No właśnie. Ułatwia. O wiele przyjemniej czyta mi się książkę, gdzie właśnie wszystko jest takie naturalne, rzeczywiste. Co do samego romansu pomiędzy bohaterami, przyznaję, fajnie został rozegrany. Jak dla mnie oryginalny pomysł (mało erotyków czytam, co się dziwić), dobre podejście i naturalne tępo. No i oczywiście zadania, które dostaje skrzypaczka podobają mi się bardzo, ale to bardzo. Zmysłowe, wykraczające poza granicę komfortu, a jednocześnie spokojne. Dlatego pierwsza część, z akcją w Londynie, naprawdę mi się podobała.

Druga część książki dzieje się w Nowym Jorku, gdzie Summer wyjeżdża. Od razu się przyznam. Kompletnie ta część mi się nie podobała. Bohaterowie zachowują się niezgodnie z tym, co było jeszcze chwilę temu. Więcej tutaj Summer, ale nic dziwnego, ona jest bardziej główną bohaterką niż Dominik, a poza tym więcej się u niej dzieje. Dziewczyna, zafascynowana nowym światem erotyki, który odkryła, zagłębia się w niego dalej. Tęskni za Dominikiem, więc szuka czegoś podobnego i odnajduje przyjaciela profesora. Ten również wprowadza ją w ten tajemniczy świat BDSM i uległości, ale... Cholera jasna, to jest tak bardzo złe. Do teraz mieliśmy charakterną kobietę, która wie, czego chce. Wraz z wyjazdem chyba jej się mózg wyłączył, bo robi rzeczy, które są wbrew niej. Z Dominikiem lubiła uległość, zmysłową uległość, odnalazła się w tym. W Nowym Jorku dostała przymus. Nie uległość, a przymus i wmawiała sobie, że jej się to podoba. Coś w stylu, że boli was brzuch jak u wyrostka, wiecie, że coś jest nie tak, ale wmawiacie sobie, że nic was nie boli. Summer wiedziała, że ta nowa relacja jest zła, ale decydowała się dalej w tym tkwić. Dlaczego? Czekała, aż Dominik przybędzie do niej niczym rycerz na białym koniu, wyważy drzwi, krzyknie "Stać! Ona jest moja!", porwie ją w ramiona i odjadą w stronę zachodzącego słońca? Przecież to nie tak bajka, a znajomość z profesorem zdecydowanie nie szła w romantycznym kierunku. Dlatego też dlaczego autorka dała nam tak bardzo złą i toksyczną część? Tak, toksyczną, ponieważ pokazuje, że powinno się robić coś nie tylko wbrew sobie, ale i zagrażającego bezpieczeństwu. Byłam tak wściekła, gdy to czytałam. Miałam ochotę rzucić książką o ścianę, a raczej rzucać, bo było tak cały czas. Końcówka odrobinę uratowała sytuację, ale nie za wiele. Wielki, czerwony minus dla połowy książki. Nie. I koniec.

Byłam naprawdę dobrze nastawiona do tej książki. Fajna okładka, intrygujący opis, dobry początek. Taki stan utrzymywał się, jak już wyczytałaś wyżej, do połowy książki. A potem Niagara wylała i nas zatopiła, zostawiając powódź. Jeżeli chcesz przeczytać, przeczytaj do połowy. Poczujesz się zadowolona. Ale błagam, nie czytaj części, gdzie Summer wyjechała. Dla dobra siebie, nie czytaj.

Czy polecam książkę jako całość? Wątpię. Mimo dobrej pierwszej części nie warto marnować nerwów i włosów, oraz oczywiście książek, które wylądują w toaletach, szkoda drzew, na część drugą, która jest po prostu toksyczna. Muszę znaleźć dobry erotyk, który nie skończy w pysku psa, jak go wyrzucę przez okno. To będzie trudne. Bardzo trudne. I na pewno nie będzie czymś tej autorki.

Ściskam,
Agu

26 października 2018

"Drzazgi" Joanna Bartoń

Tytuł: Drzazgi
Autor: Joanna Bartoń
Wydawnictwo: JanKa
Liczba stron: 172
Gatunek: literatura współczesna
Rok wydania: 2018

Hej Nat

Lubię niebieski. Tak po prostu. To on mnie uspokaja, a nie zielony. No i lubię nietuzinkowe okładki. Mieszanina tego sprawiła, że chciałam przeczytać tę książkę. No i fragment, który tutaj wstawiłam. Oj tak, on mnie zachęcił najbardziej. Dlatego też gdy tylko miałam okazję, dorwałam i czytałam "Drzazgi". A powiem Ci, że to nie było łatwe. Zmiana pracy, 12 godzin poza domem, ale udało się!

Ogólnie mówiąc, "Drzazgi" to historia Liliany, która zbyt szybko traci swoją miłość, zostając jednocześnie w ciąży. Jednak to nie jest jej wymarzona sytuacja. Sprawy się komplikują, a jej syn, już dorosły, popełnia zbrodnię. Sama jednak czuje się współwinna, ponieważ to ona wydała swoje dziecko na świat, i gdyby nie to, do przestępstwa by nie doszło. Retrospekcje naprowadzają nas na pewien trop, ale to może nie wystarczyć.

Sama fabuła nie jest jakoś energiczna, szybka, porywająca, ale za to wchłaniająca. Chociaż jest zbrodnia, nie jest to żaden kryminał. Mimo zawieszki literatury współczesnej, dla mnie pasuje tu bardziej jako powieść psychologiczna, ponieważ dochodzimy do takich momentów umysłu i duszy Liliany, że odkrywamy ją nagą, czystą, bezbronną. Mogę powiedzieć, że pierwsze strony tej książki były dziwne. Jakby zniechęcające nas do bohaterki, pokazujące ją w fatalnym świetle, a dodatkowo wszystko kręciło się wokół TEJ środy. Cały czas TA środa, TA środa i TA środa. I również przez cały czas zastanawiałam się, co to za środa? Co się stało? Dopiero z biegiem kartek, powoli wczuwając się w bohaterkę dowiadywałam się co się stało i jak odebrała to Liliana. Jak odczuła ten nóż prosto w serce. No bo czym innym jest zabójstwo profesora przez jej dziecko, kiedy sama uczyła go (chłopca, nie nauczyciela), że nawet pająków się nie zabija? Cała historia jest niczym podróż nie tylko w czasie, ale też w głąb podświadomości Liliany. Dlatego to wszystko mnie tak bardzo wciągnęło. Jak zazwyczaj w fantastyce mam bohatera i jest podróż, bądź cel, tak tutaj bohaterem poniekąd byłam ja sama, a moim celem było zrozumienie. Zrozumienie matki, która nie jest jak wszystkie, która nie kocha dziecka ponad siebie, nie poświęca mu całego czasu, a jednak czuje się za niego odpowiedzialna. Dodatkowo było to dla mnie coś nowego. Zazwyczaj w książkach to dziecko jest bohaterem, a rodzic albo je wspiera, albo jest tym złym. Taki mamy przedstawiony fakt, to wpływa na fabułę i koniec. Tutaj jest tak, jakbym weszła w głowę bohaterki i z tej drugiej strony widziała całą sytuację. Nie zawsze będąc w centrum akcji, ale jednak mając ogląd na całą sprawę.

Liliana. Matka. Sprawczyni sprawcy. Osoba, w której psychikę zaglądamy, i którą próbujemy zrozumieć. Postać stworzona z zamysłem i rozmysłem. Bardzo uczuciowa, empatyczna i wrażliwa, co nie raz ją gubi. Najbardziej przekonało mnie to, że była szczera. Chociaż z boku mogło wyglądać na to, że zwariowała, że myśli głupoty, to jednak idąc jej tokiem rozumowania, próbując ją zrozumieć, musiałam przyznać, że coś w tym jest, że to nie wzięło się znikąd, ale gdzieś była podstawa tego wszystkiego. Byłam autorce wdzięczna za to, że nie dostałam kolejnej typowej matki, ale coś więcej. Kobietę z problemami, która starała się poradzić z nimi, nie tracąc siebie. Liliany nie da się tak łatwo opisać. To kłębek przeszłości, wyrzutów, problemów i głębi. Ma przyjaciół, jednak najlepiej czuje się odosobniona. Myślę, że wiele osób może w Lilianie znaleźć kawałek siebie.

Autorka nie daje nam wszystkiego wprost. Wskazuje drogę, naprowadza, podpowiada tak, byśmy mogli wszystko zrozumieć, byśmy wręcz mogli poczuć to samo co bohaterka, byśmy mogli przede wszystkim zrozumieć, a dopiero potem osądzić. Sama historia zwraca uwagę, że nie każda matką chce nią być, a jeśli taka decyzja zapada, to dlaczego. Genialnie przedstawia zbrodnię nie ze strony zbrodniarza czy policjanta, ale najbliższej rodziny przestępcy, czyli coś, czego mi od dawna brakowało. Książka niebanalna, wciągająca, ale i wymagająca. Potrzeba dużo cierpliwości i zrozumienia, by wszystko odkryć. Jedyne co mi nie podpasowało, to finał. Spodziewałam się zupełnie innego. Jednak to tej lekturze uświadczyłam się w przekonaniu, że wystarczy jeden dzień, by całkowicie zmienić nasze życie. Jeden uczynek popełniony przez kogoś z rodziny i nasze życie już nie jest takie samo. I w sumie dzięki temu jeszcze bardziej doceniam życie, które mam. Zdecydowanie polecam. Kawał mocnej, głębokiej literatury, która nie podpasuje każdemu, ale spróbować, warto, prawda?

Ściskam,
Agu

13 września 2018

"Kręgi" Zbigniew Zborowski

Tytuł: Kręgi
Seria (tom): Bartosz Konecki (2)
Autor: Zbigniew Zborowski
Wydawnictwo: Znak
Liczba stron: 480
Gatunek: thriller, sensacja, kryminał
Rok wydania: 2018

Hej Nat

Od jakiegoś czasu próbuję czytać inne gatunki niż moja ukochana fantastyka czy romans i właśnie tak trafiłam na kryminał. No i oczywiście zorientowałam się, że wiele z fantastyki, którą lubię, to właśnie fantastyczne kryminały, więc stwierdziłam, że czemu by nie przeczytać czegoś bez magii i zjawisk paranormalnych? I właśnie tak zdecydowałam się na "Kręgi" Zbigniewa Zborowskiego. Przyznam się szczerze, że nie znałam tego autora, nie kojarzyłam żadnej jego książki, więc nie miałam zielonego pojęcia czego oczekiwać.

Ogólnie mówiąc, akcja dzieje się na dwóch płaszczyznach czasowych, teraźniejszości skupiającej się na Bartoszu Koneckim i przeszłości, której akcja rozgrywa się wokół postaci Norberta Pałuchy. Chociaż między akcjami jest wiele lat przerwy, obie się jakoś wiążą. Bartosz Konecki jest byłym policjantem, który próbuje zarobić będąc prywatnym detektywem. Dostaje dziwne zlecenie, by śledził młodą celebrytkę, która dość niedawno stała się sławna. Z każdą chwilą coraz bardziej wchodził w bagno, z którego nie było praktycznie wyjścia. A dodatkowych problemów dodawała mu Jola, ukochana, dla której musiał się starać i pokazać, że się nie stoczył i wszystko z nim w porządku. Nie pomagają mu również uzależnienia. Norbert Pałuch zaś to policjant, który odkrywa morderców młodej dziewczyny i próbuje pokrzyżować im plany. Pech trafił, że nie wyszło mu do końca tak jak planował i nie było za wesoło.

Ogólnie patrząc na fabułę, byłam zszokowana. Czytając pierwsze strony mogłam sobie wyobrazić zbrodnie i trochę mi się zrobiło niedobrze przez to, co moja wyobraźnia mi podsuwała. Ale szczerze? To dobrze! Bardzo dobrze! To znaczy, że autor potrafi przekazać to, co jest w domysłach! Polowanie na ludzi? Miodzio pomysł! Kupił mnie po całości! A do tego prowadzenie fabuły... Ciągle zwroty akcji! Do tego kreacja bohaterów tak niesamowita, że byli zupełnie rzeczywiści. Każdy miał swoje wady, swoje zalety, a nawet uzależnienia, dzięki czemu stali się bardziej ludzcy, bliscy czytelnikowi. Najbardziej podobało mi się to, że bohaterowie nie dostawali odpowiedzi na tacy, ani nie domyślali się rozwiązania znikąd, lecz wszystko miało swoje podłoże, od po nitce do kłębka, dosłownie. Nawet podwójnie prowadzona fabuła miała sens, by zrozumieć jak połączyć fakty musieliśmy poznać przeszłość dokładnie, bez żadnych zatarć i nieporozumień. Muszę też zwrócić Twoją uwagę na fakt, że dość często w książkach sytuacje są wybielane, łagodzone, co dla mnie nie ma sensu. Jeśli ma to być kawał konkretnej literatury, to dlaczego chcą dodać tony różu i puszku? Tak się nie robi! I właśnie tego nie zrobili tutaj. Szczerość, brutalność, przemoc, a do tego ból - to wszystko wylewa się na nas z każdym kolejnym słowem. Genialnie skonstruowana fabuła, która trzyma się kupy to coś, co w każdej książce powinno być obowiązkowe, a dość często jest zapominane. Tutaj było świetnie stworzone. Żadnych luk logicznych, wszystko pięknie rozrysowane i pokazane, czego chcieć więcej? A, wiem. Więcej takich książek! Oj tak, zdecydowanie więcej książek!

Nie znam się profesjonalnie na kryminałach, dopiero wchodzę w ten świat, ale dla mnie "Kręgi" to kawał dobrej literatury, w który można wpaść po całości. Spędziłam naprawdę miły czas z tą książką, zwłaszcza czytając przed pracą, kiedy miałam po godzinie wolnego czasu. No i po takiej lekturze można rozmawiać z klientami, a co! A tak wracając do tematu, polecam. Oj bardzo polecam. Przeczytaj, pokochaj, zapamiętaj!

Ściskam,
Agu

2 września 2018

Zapowiedź "Drzazgi" Joanny Bartoń

Autor: Joanna Bartoń
Tytuł: Drzazgi
Stron:176
Wydawnictwo: JanKa wydawnictwo i...


Fragment:
(...) Świadomość, że niedługo zostanie matką, sprawiła, że już w pociągu zaczęła rozmyślać o swojej.
To, że mama część swojego życia spędzała w piwnicy, szybko stało się dla niej smutną oczywistością. Nawet tata nie miał już czasami siły, by z nią walczyć i na jej pytanie „mama znów?”, zadawanego w asyście kciuka skierowanego w dół, rozkładał bezradnie ręce, kiwając ze smutkiem głową. Zawsze wyobrażała sobie wtedy, że mama wyjeżdża w bardzo ważne delegacje, od których zależy los jeśli nie całej ludzkości, to przynajmniej połowy. Znalazłszy takie usprawiedliwienie dla jej nieobecności w swoim życiu, mogła witać ją w nim za każdym razem z tą samą euforią. Była kłębkiem popiskującego szczęścia, kiedy tylko słyszała z dołu odgłosy składania leżanki, co oznaczało, że mama znów zamieszka na jakiś czas z nimi. Tata był bardziej powściągliwy i nie witał żony z tak szczenięcą wylewnością. Zadawał jej tylko podszyte sarkazmem pytanie: „Jestem ciekawy, na ile tym razem?”, a czasami w celu wzbudzenia w niej poczucia winy dodawał coś w rodzaju: „Twoja córka nauczyła się jeździć na rowerze, szkoda, że tego nie widziałaś”.

Mama wychodziła z piwnicy tylko w pochmurne dni, ponieważ twierdziła, że razi ją słońce. Już jako małe dziecko wdrukowała sobie w schedzie po mamie zupełnie nieprzystający do rzeczywistości obraz pogody. Dobra to ta z chmurką oraz deszczem, a zła to słońce, które „wypala mamie oczy” oraz wiatr, który „urywa mamie głowę”. Mama tłumaczyła jej czasami, ile cierpień cielesnych i psychicznych powoduje niewłaściwa pogoda i robiła to tak sugestywnie, że ona dość szybko zaczęła nosić okulary słoneczne nawet w deszczowe dni na wypadek, gdyby zza chmur wychynęło znienacka mordercze słońce.
Szybko okazało się, że odziedziczyła po niej światłowstręt. W wieku dwunastu lat poprosiła kategorycznie o zamontowanie czarnych rolet do okien w swoim pokoju. Prośba została ze smutkiem spełniona, albowiem tata z trwogą rejestrował każde podobieństwo ukochanej córki do żony, która okazała się nieprzystosowana do życia nie tylko w społeczeństwie, ale także w podstawowej jego komórce, rodzinie.
Czasami, gdy jej pobyt w piwnicy wydłużał się do tygodnia, siłą ją z niej wyciągał. Pamiętała, jak raz tata wyniósł mamę do ogrodu i powiedział: „Patrz, to twoja córka, wiesz chociaż, do której klasy chodzi?”. Odpowiedziała mu jak zwykle histerią w asyście spazmów i gróźb karalnych, bo mama, mimo delikatnej aparycji, potrafiła dźgać słowami jak mało kto. Zatykała wtedy uszy, ale to na nic. Już by chyba wolała, żeby tata dał mamie spokój, niech sobie lepiej ratuje świat w tej swojej piwnicy, ona nie musiałaby przynajmniej tego wszystkiego wysłuchiwać. A tak to wszyscy byli niezadowoleni: tata, bo zbesztany przez mamę, mama, bo wyciągnięta z piwnicy, ona, bo mama nawet na nią nie spojrzała, tylko zwinęła się w kłębek i cicho szlochała.

Mama miała tak naprawdę dwa wcielenia: piwniczne i leśne. To drugie oznaczało przesiadywanie - oczywiście w odpowiednią pogodę - na pieńku wyciętej sosny i wpatrywanie się w mech. Takie wcielenie mamy lubiła dużo bardziej, ponieważ mogła w nim uczestniczyć. Mama siadała na pieńku, brała ją na kolana i chuchała najpierw zimnym, a potem coraz bardziej rozgrzanym powietrzem w jej kark. Mogły siedzieć tak bez końca.
Raz mama postanowiła urządzić w lesie szkołę przetrwania, z nią w roli jedynego ucznia. Powiedziała, że musi być naprawdę dzielna, bo próba nie będzie łatwa, ale od tego, jak sobie poradzi, może zależeć kiedyś jej życie. Mama stanęła na sklepieniu jednej z lisich nor i zaczęła po niej skakać. Potem podpaliła kawałek gazety i wrzuciła do nory w celu wypłoszenia ewentualnego lokatora.
Następnie kazała jej wejść do tejże nory, zachowywać się jak najciszej potrafi i nie wychodzić, choćby nie wiadomo co się działo. Powiedziała, że ma być „liskiem, którego nie wypłoszy ani hałas, ani ogień”. Hałas jej nie przestraszył, a gdy nadeszła próba ognia, zobaczyła tatę rzucającego się na mamę trzymającą w ręce podpaloną gazetę. Tata krzyczał coś o szpitalu psychiatrycznym i odebraniu praw, a mama, że jeśli tak się stanie, zabije się.
Rodzice chwilę walczyli, turlając się po mchu, a ona obserwowała to ze swojej lisiej nory i zapragnęła nigdy z niej nie wychodzić. Gdy skończyli bijatykę, oboje zziajani usiedli i na chwilę jakby o niej zapomnieli, a jej było z tym dobrze, bo wcale nie chciała wracać do domu.

Od tego czasu mama musiała prosić tatę o pozwolenie, gdy chciała ją wziąć na spacer: „Czy mogę wziąć twoją córkę na spacer?” - pytała.
Tata najczęściej odpowiadał: „Tak, możesz wziąć twoją córkę na spacer”.
Często zastanawiała się, co to „twoja” bardziej oznacza: czy to, że należy do obojga, czy raczej to, że jest niczyja.
Kiedy wiele lat później zagadnęła tatę o maminy schron w lisiej norze, wydawał się wstrząśnięty:
- Miałaś może ze cztery lata, byłem pewien, że tego nie pamiętasz! - wykrzyknął zdumiony.
- Pamiętam i się zastanawiam, skąd się to u mamy wzięło. Jakieś przeżycia wojenne?
- A skąd! - przerwał jej z werwą ojciec. - Mama urodziła się prawdopodobnie kilka lat po wojnie. Dziadkowie adoptowali ją, jak miała około dwóch lat. Obejrzała kiedyś dokument o Wołyniu i tak bardzo zapragnęła być skądś, że przeżycia jednej z bohaterek filmu wzięła za własne. Stąd ta lisia nora i zabawa w schron.

Po tej rozmowie z tatą długo zastanawiała się, jak bardzo trzeba czuć się znikąd, żeby woleć tragiczną historię z Wołynia od własnej, czyli żadnej.
Tata przynajmniej znał swój rodowód - był inspektorem weterynarii, synem weterynarza, tego, który jako pierwszy w chłopskiej rodzinie zdobył wyższe wykształcenie i inteligencki sznyt. Mama natomiast, adoptowana przez prostych rolników, zawsze czuła, że pochodzenie chłopskie to nie jest jej historia. Interesowała się literaturą i malarstwem, na przemian próbując swoich sił to w jednej dziedzinie, to w drugiej.
Pomalowane przez nią okiennice domu świadczą niezbicie, że miała do sztuk plastycznych dryg; niestety, nie wiadomo jak było z jej pisaniem - z prowadzonego przez nią pamiętnika został tylko popiół, ponieważ wrzuciła go do pieca tuż przed śmiercią.
Stało się to niespodziewanie i ku rozpaczy córki, która chciała odnaleźć w nim to, czego tak bardzo potrzebowała: dowody miłości do własnego dziecka.

To nieprawda, że mama nie potrafiła się nią zajmować. Po prostu niemal bez przerwy była zajęta sama sobą, ale kiedy przychodziła chwila próby, jak na przykład jej choroba, mama była mamą. Najczęściej chorowała na zapalenie oskrzeli i anginę. Pamięta wyprawy do lekarza w Legnicy. A najbardziej to, jak troskliwie mama się nią zajmowała. Z wypożyczalni video, która mieściła się tuż obok przychodni, wypożyczała jej w zależności od wieku bajki lub filmy przygodowe i razem oglądały je w łóżku. Kupowała mnóstwo owoców i w miarę możliwości dogadzała jej kulinarnie.
Bycie chorą oznaczało dla niej raj bycia z mamą. I tylko raz czar prysł, gdy mama do taty, który przyszedł z pracy, powiedziała: „Dobrze, że już jesteś”. A potem, wpatrzona w daleki punkt, ledwo powłócząc nogami, poszła do siebie. Pomyślała wtedy, że zamęczyła mamę na śmierć, ale to nieprawda, że mama nie potrafiła się nią zajmować - po prostu męczyła się trochę szybciej niż inne mamy.
- To nieprawda, że mama nie potrafiła się mną zajmować - prowokowała tatę.
- To prawda, bywała troskliwa. Chwilami nawet zbyt. Pamiętasz swoje łyżwy?
- Jasne, te, co dostałam na Gwiazdkę od Aniołka i co mi je zaraz potem ukradli?
- Nie ukradli ich. Tylko dziecko mogło uwierzyć w taką wersję wypadków. W kredensie trzymałem majątek za skup trzody, a złodzieje mieliby się połakomić na wór cebuli i łyżwy? To był mamy pomysł. Po obejrzeniu „Dekalogu” Kieślowskiego panicznie się bała, że pęknie lód na naszym jeziorku i się utopisz. Była tak zdeterminowana, żebyś nie jeździła na tych łyżwach, że wybiła okienko w piwnicy i wymyśliła całą tę historię z włamaniem.
- Myślisz, że mama cieszyła się z diagnozy?
- Na pewno nie płakała. Przynajmniej nie przy mnie. Ale odkąd wiedziała o raku jajnika, nie schodziła już do piwnicy. Tak jakby wiedziała, że już niedługo należy się w ciemności do syta.
- Mama zawsze mówiła mi, żebym brała sobie mężczyznę z ciepłymi dłońmi. Sama zwykle miała zimne i podkreślała, jaka to przyjemność ogrzewać je w twoich. Wiesz, co jest ciekawe? Czym bliżej śmierci, tym jej dłonie stawały się cieplejsze. Jak umierała, miała je wręcz gorące.
- A nie pomyślałaś o tym, że to twoje były lodowate?




Patrząc na ten fragment, jestem naprawdę zaintrygowana. Oczekuję solidnej literatury, która wgryzie mi się w mózg i sprawi, że będę myślała o niej przez wiele dni. Jak będzie? Zobaczymy!

8 sierpnia 2018

"Wampiry w wielkim mieście" Kerrelyn Sparks

Tytuł: Wampiry w wielkim mieście
Seria (tom): Miłość na kołku (2)
Autor: Kerrelyn Sparks
Tłumaczenie: Ewa Spirydowicz
Wydawnictwo: Amber
Liczba stron: 352
Gatunek: fantastyka, romans paranormalny
Rok wydania: 2010

Hej Nat

Na fali złych dni sięgnęłam po kolejną część "Miłości na kołku", No bo dlaczego nie? Przyznam się szczerze, że "Wampiry w wielkim mieście" to najmniej lubiana przeze mnie część, jednak to nie znaczy, że jej nie lubię. Wręcz przeciwnie.

Po pierwszej części miałam już obraz całej serii i stylu autorki, więc miałam również pewne oczekiwania co do bohaterów jak i fabuły. Nastawiłam się na coś równie zabawnego i właśnie to dostałam.

W poprzedniej części Roman odnalazł swoją miłość, Shannę, przez co musi odesłać swój harem.Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie to, że kobiety pochodzą z różnych epok historycznych i nigdy, ale to nigdy nie procowały, a przez całe swoje życie były uzależnione od mężczyzny. Ich myślą przewodnią jest "Dajcie nam faceta, z którym będziemy mogły się kochać, i który zadba o nas finansowo". Tak więc problemem było co z nimi zrobić. Darcy Newhart, chcąc się wykazać w nowej pracy, organizuje konkurs. Wampiry będą konkurować między sobą w specyficznych zadaniach, ale najzabawniejsze jest to, że wśród uczestników znajduje się kilku śmiertelnych ludzi, a jeden z nich naprawdę spodobał się naszej wampirce.

Tym razem książka nie zaczęła się z perspektywy głównego bohatera, lecz ze strony człowieka, agenta od wampirów. Sam pomysł na telewizyjne show w wyborze pana dla haremu był dla mnie zaskoczeniem, ale jednocześnie mnie zaintrygował. Do tego fakt, że tam będą ludzie, którzy nie mogą dowiedzieć się o istnieniu wampirów, i ja jestem całkowicie zadowolona. To coś nowego, coś świeżego, coś, czego jeszcze nie czytałam, a lubuję się w romansach paranormalnych. Najlepszym zabiegiem było pozwolenie kobietom z haremu na decydowanie i eliminację uczestników. Każda z nich jest inna, więc patrzyła na inny aspekt mężczyzny. Dzięki temu też rywalizacje były dość specyficzne. A ile było przy tym śmiechu! Do tego kobiety z haremu pochodzą w różnych epok, więc otrzymujemy mieszankę kobiety niemal świętej, która nie myje się nago, tylko w jakimś specjalnym ubraniu do mycia, kobietę w krynolinach (już teraz wiem co to jest), czy też kobietę w skórze i skąpym ubraniu. I teraz pomyśl, jak tama mieszanka może poprowadzić jakiś reality show. No właśnie. Dla mnie naprawdę dobry zabieg, ponieważ oprócz konkurencji są tez sprzeczności w samym haremie! W fabule nie podobało mi się jedno. To, jak rozwijała się miłość między Darcy, a jej ukochanym. To było tak bardzo typowo w stylu taniego romansu, że brakowało mi jakichś pojedynków czy wojny w tle.

Co do samych bohaterów to jestem naprawdę zadowolona. Darcy, jako główna bohaterka, miała za zadanie udźwignąć fabułę, jednak gdyby miała zrobić to sama, pewnie by jej nie wyszło. Owszem, jest inteligentna, spostrzegawcza i kreatywna, ale to dla mnie odrobinę za mało, by być pępkiem książki. Jednak muszę przyznać, że zaimponowała mi swoją odwagą, wprowadzając ludzi do konkursu wampirów. Ogólnie zrobiła na mnie dość pozytywne wrażenie, a nawet stała się bardziej realistyczna z powodu swojej traumy. Pomimo bycia główną bohaterką nie zrobiła takiego wielkiego show jak Shanna w poprzedniej części. Więcej o niej nie umiem powiedzieć, więc podsumowując: Darcy jest fajną bohaterką, ale jak dla mnie nie ma powera, by być główną bohaterką.

Innym przypadkiem jest harem. Tak kolorowy, tak różnorodny i tak miejscami wkurzający, że to głowa mała. Mamy współczesną wampirzycę, księżną, prawie święta kobietę, wielbicielkę krynolin, paryską modelkę i wiele innych. Wszystkie one połączone razem tworzą harmider nie do okiełznania. Dla mnie to jest fascynujące, jak autorka je stworzyła. Każda ma inną historię, inny charakter oraz inną osobowość. Najbardziej mi się podobało, że chociaż minęło wiele lat, one były zamknięte w zachowaniu z okresu, z którego pochodziły. To sprawiało, że cała otoczka była surrealistyczna, a jednocześnie zabawna. No i progres! Dziewczyny na łamach książki rozwinęły się, zmieniły, co nadało historii realności.

Mogłabym jeszcze opisać Austina, ale... No nie polubiłam go. Wydał mi się typowym samcem alfa, który musi dopiąć swego i uratować świat przed złem. Taki syndrom bohatera. No nie pasowało mi jego zachowanie, nawet to w garderobie z Darcy. No po prostu nie. O wiele lepszy jest Roman.

Całą reszta pobocznych postaci, tak samo jak w poprzedniej książce, miała charakter. Nie była masą tła, tylko poszczególnymi osobami wraz z przeszłością, charakterem i osobowością. Nawet postać, która pojawia się jedynie epizodycznie została dokładnie zaplanowana. Trochę jedynie brakowało mi Shanny i wydawało mi się, że bardziej wydoroślała na przełomie książki, ale cóż poradzić, ma swoją historię, która ją ukształtowała.

Ogólnie mówiąc, książka troszkę gorsza od pierwszej części, jednak nadal przyjemna do przeczytania. Wstawki humorystyczne na poziomie, więc często można się śmiać. Oj tak, spędziłam przy tej pozycji naprawdę dobry czas i poprawiłam sobie humor. Jeżeli liczysz na coś wyszukanego i wybitnego, to nie ta droga. Tutaj będzie miło i swobodnie spędzony czas bez konieczności myślenia.

Ściskam,
Agu

17 lipca 2018

"Jak upolować pisarza" Sally Franson

Tytuł: Jak upolować pisarza
Autor: Sally Franson
Tłumaczenie: Joanna Dziubińska
Wydawnictwo: Znak
Liczba stron: 384
Gatunek: Literatura obyczajowa, romans
Rok wydania: 2018

Hej Nat

Bywa tak, że opis i okładka zachęcają nas od razy do sięgnięcia po książkę. I tak samo było w tym przypadku. Nie znałam autorki, nie wiedziałam czego oczekiwać, ale opis mnie wciągnął, a okładka zachwyciła. No przecież lubię róż!

Casey jest kobietą ambitną i żywiołową, jak na dyrektorkę kreatywną w agencji reklamowej przystało. Wie na czym polega jej praca i jak to dobrze zrobić. Problemy zaczynają się w momencie, kiedy jej szefowa wpada na nowy pomysł. Do kampanii reklamowej ma zatrudnić pisarzy, ludzi tak odmiennych od tych, których normalnie zatrudnia, że mogą być problemy. Do teraz jej klientami były osoby z showbiznesu, pewne siebie, dość często ekstrawaganckie. A teraz? Musi się przerzucić na osoby spokojne, często zbyt zajęte życiem rodzinnym czy nauczaniem na uniwersytetach, a do tego stroniące od mediów. Komplikacje pojawiają się wtedy, kiedy do gry wchodzi przystojny pisarz.

Mówiąc skrótowo, pokazany jest marketing od środka. Ale... `Jak dla mnie było go za mało. Mieliśmy zobaczyć z innej strony jak to wygląda, jednak zobaczyliśmy, że każdy jest za coś odpowiedzialny, są tajemnice, nowe projekty, spotkania z pisarzami, jedne lepsze, drugie gorsze, ale nie widziałam w tym ni porywającego. Dopiero końcowa akcja mnie pochłonęła. Minusem by też początek, Wynudziłam się, tak po prostu się wynudziłam. Było zbyt dużo wspomnień jak na pierwsze strony, a dodatkowo na tamtą chwilę nie wydawały się potrzebne. Jednak to pomogło, ponieważ dało mi pełen obraz bohaterki.Całość historii jest dość lekka, czasami zbyt powierzchowna, ale wiesz co? Czytało mi się zaskakująco lekko. Znaczy się, kiedy już przebrnęłam przez początek pełen wspomnień, to wszystko poszło jak z płatka. Miałam w pewnym momencie zagwozdkę. Ponieważ stało się COŚ, zostało wystosowane oświadczenie, które zwiększyło COSIA, więc dlaczego ona nie mogła takiego oświadczenia wystosować? Nie rozumiem. No i zachowanie jej przełożonej też pozostaje dla mnie zagadką. Dlaczego zareagowała właśnie tak, a nie zupełnie inaczej?

Co do bohaterki, to była dla mnie neutralna. Z jednej strony polubiłam ją za kreatywność, sposób myślenia i przyjaźń, jednak z drugiej strony była trochę irytująca oraz lekkomyślna. Taka kombinacja jest niebezpieczna, ponieważ albo bohaterkę znienawidzimy, albo będzie neutralna, jak w tym przypadku. Rzadko się zdarza, że taką bohaterkę pokocham. Ale cóż, trochę było mi żal tego, co się stało z nią. Może gdyby tylko inaczej się zachowała w jednym albo dwóch momentach, to poszłoby to w zupełnie inną stronę. Casey chce dla wszystkich jak najlepiej, chce być jak najlepszą wersją siebie, do tego na poczekaniu wymyśla teksty bazujące na "Kim jesteś? Jesteś zwycięzcą!". Właśnie ten filmik miałam w głowie, kiedy przemawiała, próbują przekonać Ellen, by ją reklamować. Chciałam jak najszybciej przeżyć ten kawałek. Mimo całej swojej przeszłości, dziewczyna nie jest typową bohaterką do polubienia. Jest specyficzna, ma wiele wad, wiele wkurzających elementów, a da się polubi dopiero pod koniec, kiedy przechodzi metamorfozę, jak każdy bohater książki. Ale nadal nie straciła talentu do przemówień o byciu zwycięzcą. A wiesz co mnie najbardziej wkurzało w niej? Została pokazana jako osoba pewna siebie, INTELIGENTNA i kreatywna. Tylko tej inteligencji zabrakło w kluczowych momentach. Nawet w trakcie czytania to mi wpadło do głowy kilka rozwiązań, które można by wprowadzić do książki, by polepszyć sytuację Casey. Ale nie, bo przecież ona musi cierpieć i się nauczyć i przeżyć Katharsis...

Co do reszty bohaterów, brakowało mi takiego większego poznania ich. Jak przyjaciółkę Casey poznaliśmy bliżej właśnie dzięki wspomnieniom, tak kompletnie nie poznałam jej współpracowników czy szefowej, a już o Benie nie wspomnę. Przecież to facet, z którym się umawiała! A nie dane nam było go konkretnie poznać!

Na wszelkich serwisach było zapisane, że jest to romans. A romans ma to do siebie, że wątek miłosny jest dość rozbudowany i widać go. A tu? Ukryty, pojawiający się co jakiś czas, jakby przez resztę czasu był schowany w komórce na miotły z naklejką "otworzy na Wielkanoc". A ja jestem miłośniczką romansów! I to wielką! I dlatego tak bardzo mnie boli, że nie zostało to rozbudowane, a potencjał został zmarnowany. Moje serduszko zabolało.

Ogólnie książka jest dla mnie takim paradoksem. Z jednej strony lekka, szybko się czyta, a z drugiej strony daje wiele do myślenia, jak nasze dzieciństwo i wczesne lata młodzieńcze działają na nas i kształtują naszą przyszłość. A nawet to, ze jeden impuls, jedna myśl potrafi zmienić nasze całe życie. Dlatego też warto przeczytać książkę dwukrotnie. Raz, by zrelaksować się przy szybkiej książce, a dwa, by pochłonąć to, co ona w sobie posiada. Co do samego stylu autorki powiem tylko tyle, że jest dość specyficzny. Jej wplatanie przeszłości dość często powoduje mętlik w głowie, ponieważ czytając czasami zdawałam sobie sprawę, że czytam wspomnienie, a nie teraźniejszość, jak robiłam to kilka sekund temu. Nie było tego rozróżnienia, co mi nie pasowało.

Koniec końców mogę polecić tę książkę. Może nie przypadnie Ci do gustu, ale warto. Chociażby dla okładki! Czyż nie jest cudowna?! I ten kolor! A wracając do samego czytania, idealnie się spisała na końcówkę migreny, kiedy jeszcze mój mózg nie do końca rozumiał świat go otaczający, ale potrzebował rozbudzenia. Tak więc tak, czytałam dwa razy. Też spróbuj.

Ściskam,
Agu

27 maja 2018

10 książek z matkami, które wpłynęły na fabułę/historię bohatera

Dzień Matki za nami, a ja z powodu jego świętowania nie zdążyłam zrobić posta. Ale nic straconego!
Właśnie w związku z Dniem Matki mam dla was 10 książek z matkami, które wpłynęły na fabułę/historię bohatera. Zaczynajmy!

1. "Harry Potter" J. K. Rowling
Bądźmy szczerzy, gdyby Lily nie poświęciła się dla Harry'ego, ten by umarł będąc dzieckiem, a przyszłość byłaby kiepska. Tak samo to jej miłość chroniła go przed dotykiem Voldemorta aż do Turnieju Trójmagicznego.


2. "Replika" Marylin Kaye
Tutaj też sprawa jest jasna. Gdyby nie matka Amy, dziewczynka by zginęła w pożarze, albo jej przyszłość byłaby pełna eksperymentów.


3. "Dary anioła" Cassandra Clare
Clary myśli, że jest człowiekiem. A to wszystko przez to, że jej mama ukrywa przed nią jej dziedzictwo krwi anioła. I właśnie przez to reaguje jak reaguje na "prawdziwy|" świat. Gdyby nie zachowanie jej mamy, gdyby nie jej wybory,  to życie Clary byłoby spokojne i nudne.


4. "Cykl Inkwizytorski" Jacek Piekara Po przeczytaniu pierwszej części mogę śmiało powiedzieć, że matka miała duży wpływ na życie Mordimera. Gdyby nie ona, chłopak nie otrzymałby należytego wykształcenia oraz nie zostałby naznaczony. Dodatkowo nie zostałby sam, przez co nie znalazłby go przyszły mistrz. Jedno marzenie kobiety, a tyle ze sobą przyniosło.


5. "Acheron" Sherrilyn Kenyon Gdyby nie wybór matki i jej chęć ratowani8a syna, ten by nie trafił do łona innej kobiety, przez co jego dzieciństwo wyglądałoby inaczej, a co za tym idzie, Acheron nie byłby tym samym człowiekiem co teraz. Wielka miłość matki do dziecka sprawiła, że wszystko się skomplikowało, i chociaż dziecko przeżyło, to nie miało łatwego życia.



6. "Błękitnokrwiści" Melissa de la Cruz
W tej serii znowu rola matki jest naprawdę jasna. Gdyby matka Schuyler nie sprzeciwiła się prawu swojej rasy, dziewczyna w ogóle by nie istniała. No i przez ten występek rodzicielki dziewczyna była inaczej traktowana od innych.


7. "Ostatnie dni Królika" Anna McPartlin
Kobieta, którą nazywali królik, ma córkę, której ojciec teoretycznie jest nieznany. Niestety jej walka z rakiem powoli się kończy, jednak jej finisz znajduje się w hospicjum. Tam wraz z rodziną wspomina stare czasy, w tym swoją pierwszą miłość. Najpiękniejsze jest to, że stara się przyszykować córkę na nieuniknione. Ta miłość sprawia, że pożegnanie z rodzicielką może być łatwiejsze.



8. "Nocna tęcza" Claire Kin
Samotna matka wychowuje córkę w małej wiosce we Francji i sobie z tym nie radzi. Dodatkowo cierpi na depresję po stracie męża, a jej córka wymyśliła sobie siostrę. Niby zwykłe życie, jednak matka bardzo wpłynęła na los dziecka, ponieważ dziewczynka stawia sobie za cel uszczęśliwienie swojej matki.



9. "Czarne Kamienie" Anne Bishop
Tutaj nie matka, a matki miały wpływ na bohaterów. Saetan zawdzięcza to, że nie jest apodyktycznym tyranem, tylko ma serce i troszczy się o poddanych. Lucivar dzięki matce nie dostał matczynej miłości, co niestety miało na niego zły wpływ. Daemon podświadomie pamiętał nauki i troskę matki, dzięki czemu nie popadł w obłęd. Surreal dzięki matce umiała się bić i zabijać, a do tego pałała rządzą mordu do jednego mężczyzny. A Jaenelle dzięki matce wierzyła, że nie jest prawdziwą czarownicą. Tyle kobiet, tyle rodzai miłości, a tak wiele wpływów.


10. "Saga o ludziach lodu" Margit Sandemo
Tutaj seria jest opowieścią o sadze rodziny, więc matek jest wiele. Jednak jest ta jedna, pierwsza matka, która zapoczątkowała to wszystko, która sprowadziła ukochanego do ludzi, by z nim rozpocząć życie. Silje, córka Arngrima, to kobieta silna, waleczna, uparta, a zarazem kochana, troskliwa i lojalna. Dzięki swojej miłości do Tengela pokonała przeciwności losu i zapoczątkowała nowy ród. Co jest najpiękniejsze w niej, chociaż wiedziała, że jedno z jej dzieci może być przeklęte, nie poddała się i kochała wszystkich jednakowo. A temu oznaczonego klątwą chciała pomóc.




Jak widzicie, matki mają wielki wpływ na bohaterów. Wystarczy jedna decyzja kobiety, jeden wybór, i już życie bohatera może potoczyć się inaczej. Albo może go w ogóle nie być. Nawet wychowanie bohatera, które on sam nie pamięta, sprawia, że kształtuje mu się charakter, dzięki czemu jest taki, jakiego go kochamy. Czy też, jak w ostatnim przypadku, miłość matki do swojej rodziny, do swoich dzieci sprawia, że żadnego nie potępia, a chce dla nich jak najlepiej. Że pomimo wszystkiego nadal jest dla niej rodziną.

Za pomoc dziękuję Angie, Palcio, Różowa Muffinka, Nat, Gabi, Oksi, Inga, które pomogły mi, kiedy brakowało mi książek do listy, i na które mogę zawsze liczyć <3

8 maja 2018

Przysłowiowy TAG książkowy

Ostatnim czasy znalazłam bardzo fajny tak na blogu Czytam, piszę, recenzuję, polecam. Stwierdziłam, że też go zrobię ponieważ dlaczego nie? A więc zaczynamy!


1. Apetyt rośnie w miarę jedzenia, czyli książka jednotomowa, której kontynuację chętnie bym przeczytała.
Potraktuję to pytanie troszkę inaczej, a mianowicie seria, której jeden tom został przetłumaczony, a chciałabyś przeczytać więcej. Są takie dwie książki. Bogini Nocy, P.C. Cast oraz Szalone życie wampira. Obie książki wprost uwielbiam i naprawdę, ale to naprawdę chciałabym przeczytać więcej.

2. Co za dużo, to niezdrowo, czyli kontynuacja, która była gorsza od pierwszej części.
Ojej, prawdopodobnie czytałam taką serię, jednak musiało to być dawno temu, ponieważ kompletnie nie pamiętam.

3. Nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki, czyli książka, którą mogę czytać wielokrotnie.
Jest ich wiele. Całą seria "Miłość na kołku", "Mroczny łowca", jednak moim numerem jeden w tej kategorii to seria "Czarne Kamienie" Anne Bishop. Po prostu uwielbiam i czytałam je wielokrotnie.

4. Stary, ale jary, czyli ulubiona książka z dzieciństwa.
Powiem szczerze, że nie pamiętam jakie książki czytałam w dzieciństwie. Znaczy jedyną jaką pamiętam jest "Pinokio" i "Toy Story", ale nie były one moimi ulubionymi.

5. Nie taki diabeł straszny, jakim go malują, czyli książka, która mnie miło zaskoczyła
"Złodziej Dusz" Anety Jadowskiej. Byłam sceptycznie nastawiona do polskich autorów, więc nie spodziewałam się niczego ciekawego, jednak mile się zaskoczyłam. Pisałam o tej książce recenzję, którą możecie zobaczyć tutaj.

6. Nie chwal dnia przed zachodem słońca, czyli książka, która rozczarowała mnie swoim zakończeniem.
"Wilczy trop" Patricii Briggs. Coś mi brakowało, coś było nie tak. Był piękny plan, by było inaczej. A przynajmniej taki plan miałam w głowie. Znaczy zakończenie było dobre, naprawdę dobre, ale po powtórnym przeczytaniu stwierdzam, że lepsze byłoby inne zakończenie. Argh!

7. Wyśpisz się po śmierci, czyli książka, w którą tak się wciągnęłam, że mogłabym zarwać przy niej nockę
Zdecydowanie wszystkie części cyklu "Czarne Kamienie" od Anne Bishop. W sumie to przez nie zarwałam kilka nocy!

8. Mowa jest srebrem, a milczenie złotem, czyli książka z najlepszymi dialogami
Seria "Miłość na kołku", a przynajmniej pierwsze tomy. Dialogi są lekkie, zabawne, wzruszające i je kocham.

9. Raz na wozie, raz pod wozem, czyli książka, która miała dużo zwrotów akcji.
Może to będzie klasyk, ale dla mnie taką książką jest "Kod Leonarda da Vinci" Dana Browna.

10. Pierwsze koty za płoty, czyli książka, przez której początek nie mogłam przebrnąć.
"Osiemdziesiąt dni żółtych" Viny Jackson. Recenzja już niedługo na blogu, a teraz już mogę powiedzieć, że jak przebrnęłam przez początek, to potem było lepiej.

11. Wszystkie drogi prowadzą do Rzymu, czyli książka, którą zna prawie każdy.
"Harry Potter". Klasyk. I moja miłość.

12. Co ma wisieć, nie utonie, czyli książka, której zakończenie przewidziałam, będąc w trakcie czytania.
Wszelkie romanse paranormalne. Przecież to oczywiste, że oni będą razem. Mimo wszystko uwielbiam je czytać.

13. Od przybytku głowa nie boli, czyli ulubiona powieść licząca ponad 400 stron.
"Harry Potter i Zakon Feniksa" oraz "Córka krwawych". Nie dziwi mnie to.

14. Wszystko co dobre szybko się kończy, czyli ulubiona książka licząca mniej niż 200 stron.
"Mój anioł zemsty". Szybka, romantyczna, erotyczna, a lubię do niej wracać. Właśnie dlatego, że jest taka krótka!

15. Być kulą u nogi, czyli książka w której występuje trójkąt miłosny.
"Zmierzch". Tak, przyznaję się, lubię tę serię. Jest niewymagająca, lekka, odmóżdżająca i można przy niej odpocząć. A czasami człowiek potrzebuje takich książek!

16. Jedna jaskółka wiosny nie czyni, czyli autor, którego przeczytałam więcej niż jedną książkę i mi się podobała.
Aneta Jadowska i Katarzyna Berenika Miszczuk. Akcent polski i bardzo dobrze. Kobiety piszą genialnie <3

17. Darowanemu koniowi się w zęby nie zagląda, czyli bohater, który czuje się niekomfortowo w sytuacji, jakiej się znalazł.
Wydaje mi się, że Percy Jackson od Ricka Riordana. Jakby nie patrzeć, był bardzo młody, kiedy dołączył do obozu, i praktycznie od razu musiał udowodnić, że to nie on skradł piorun Zeusa.

18. Co cię nie zabije, to cię wzmocni, czyli bohater, który pod wpływem różnych czynników dorośleje.
Sabina z cyklu "Sabina Kane" Jaye Wells. Zmienia się, jednocześnie pozostając sobą. A to wszystko dlatego, że cały jej świat wariuje i się zmienia. Wychodzi jej to na dobre.

Tak, wiem, często krążyłam wokół jednych tytułów w odpowiedziach, ale to nie moja wina, ponieważ one od razu same pchały się pod palce i idealnie pasowały do odpowiedzi.
To był długi tak, pełen przemyśleń, ale jestem zadowolona ze swoich odpowiedzi.
Oj tak.

6 maja 2018

"Szeptucha" Katarzyna Berenika Miszczuk / 12 zdań

Tytuł: Szeptucha
Seria (tom): Kwiat paproci (1)
Autor: Katarzyna Berenika Miszczuk
Wydawnictwo: W.A.B.
Liczba stron: 352
Gatunek: fantastyka
Rok wydania: 2016


Od dawna słyszę o tej książce, że jest dobra, że nowe spojrzenie na mitologię, że warto, więc postanowiłam sama sprawdzić. Fabuła skupia się na Gosi, która musi udać się na praktyki po medycynie do szeptuchy, by w przyszłości móc wybrać czy chce zostać lekarzem czy jednak szeptuchą.

Co do fabuły to jestem naprawdę zaskoczona i to pozytywnie, było trochę akcji, jak i spokojnych chwil. Wszystko fajnie, pięknie, cudnie, powoli kieruje się ku finałowi, zaskakując co czym jest. Największym minusem był moment, kiedy książka się skończyła. Zazwyczaj poszczególne tomy książek są niczym części serii filmów, tutaj jednak porównałabym do odcinka serialu. Zamiast zamknąć akcję w jedynym tomie, jednocześnie otwierając drogę ku ciągu dalszemu, tutaj mamy wielki znak "ciąg dalszy za tydzień", a akcja zatrzymała się w połowie, gdzie normalnie zatrzymać się nie powinna, czyli normalnie jak w serialu.

Gosię pokochałam od razu, ponieważ była odporna na wszelkie wierzenia i zabobony w świecie, gdzie mitologia jest żywa, a wszelkie stwory są dosłownie wszędzie, a do tego miała swój charakter. Do tego Mieszko komplikuje wiele rzeczy, rozprasza dziewczynę i staje się na tyle tajemniczy, że i my, i Gosia coś podejrzewamy. Ale cóż poradzić, spodobał mi się od samego początku, chociaż nie zasłużył na miano mojego książkowego męża (nie ma w sobie tego czegoś, co mnie pociąga), to jednak był na swój sposób specyficzny i do końca książki nie wiedziałam, czy go lubić, czy też nie (nie muszę bohatera lubić, żeby mi się spodobał).

Książkę czyta się szybko, bardzo szybko, nie męczy, nie wymaga przerw, po prostu się przez nią płynie. Całość jest miła i przyjemna, a do tego lekka, co jest zdecydowanie na plus, tak samo jak humor w niej zawarty, więc zdecydowanie polecam!

4 maja 2018

Kimi ni Todoke

Tytuł: Kimi ni Todoke
Tytuł oryginalny: Kimi ni Todoke
Gatunek: Romans, komedia, szkoła, shoujo
Kraj produkcji: Japonia
Rok produkcji: 2009
Ilość odcinków: Pierwsza seria: 25, druga seria: 12
Źródło: manga
Studio: Production I.G


Kreska

To było moje pierwsze anime z tak wyraźnym pokazaniem, że jest to typ shoujo manga. To znaczy, że jest dużo różnych "zmiękczeń" i dodatkowych kształtów takich jak bąbelki czy pięciokąty. Wszystko po to, by było bardziej "kawaii" (tłum. uroczy/urocze). Uważam, że rzeczywiście tak jest. Oprócz tych słodkich momentów, jest też sporo scen, kiedy główna bohaterka czegoś nie rozumie, zostaje przedstawiona w inny sposób, jak dla mnie to tylko potwierdza główny nurt tego typu mangi. O ile główna bohaterka jest pięknie narysowana, tak główny bohater przypomina Luffy'ego z OnePiece (manga i anime One Piece - może kiedyś napiszę o tym). Drugoplanowi bohaterzy również nie są bardzo piękni, ale dzięki temu nie przywiązujemy się do nich. Kolory bardzo odpowiadały aurze całej tej produkcji.
Kresce daje 8/10.

Znalezione obrazy dla zapytania Kimi ni Todoke

Fabuła

Fabuła opowiada o dziewczynie, która jest outsiderką. Zakochuje się w niej najbardziej popularny chłopak w szkole. Przez to, że fabuła jest dość rozciągnięta w czasie, znaczy żadne z nich nie podejmuje znaczących kroków w stosunku do drugiego, bardzo długo czekamy na moment, aż oboje powiedzą sobie: "Kocham Cię".
Oceniam fabułę na 8/10

Znalezione obrazy dla zapytania Kimi ni Todoke

Moja ocena

To anime, jak zwykle ten rodzaj, oglądam jednym tchem, to znaczy, że jak zacznę, to od razu muszę skończyć. Uwielbiam romanse, zwłaszcza animowane, gdyż fabuła skupia się tylko na połączeniu dwójki bohaterów. Od początku kibicowałam tej parze (nie zawsze to robię), czekałam, aż zaczną ze sobą rozmawiać, jak się przytulą, jak się pocałują, jak powiedzą sobie "suki desu" co oznacza "Kocham Cię". Autorzy powoli, ale to bardzo powoli, dodawali nam nowych wrażeń. Gama emocji, które pokazywało to anime, udzielała się również mi. Kiedy z zawstydzenia nie mogli ze sobą rozmawiać. Kiedy ona odkrywała nowe uczucia i starała się je nazwać. Bardzo nie chciałam, żeby to anime się skończyło.
Ogólna ocena anime 8/10.

3 maja 2018

Alexa & Katie sezon 1


Nazwa: Alexa i Katie
Tytuł oryginalny: Alexa & Katie
Rok produkcji: 2018
Gatunek: komedia, sitcom
Odcinki: 13x30 min
Twórca programu: Heather Wordham
Producenci wykonawczy: Heather Wordham, Matthew Carlson

Dość często czuję się masochistką, ponieważ biorę się za oglądanie seriali młodzieżowych, których bohaterowie to w 90% głupiutkie dziewczynki. Tak właśnie myślałam, gdy włączałam pierwszy odcinek Alexy i Katie na Netflixie. Chciałam się zrelaksować, odmóżdżyć, a że "plakat" był naprawdę ładny i jasny, to kliknęłam.

Katie i Alexa to przyjaciółki-sąsiadki, które znają się od dzieciństwa, dzięki czemu są jak siostry. Obydwie mają braci, Alexa starszego Lucasa, a Katie młodszego Jacka. Dziewczyny przez ostatnie kilka lat marzyły o pierwszym dniu w nowym liceum. Nie zdawały sobie sprawy, że ten dzień może nie być taki idealny, ponieważ... Alexa zmaga się z białaczką. Ze szpitala wychodzi zaledwie kilka dni przed rozpoczęciem roku szkolnego, jednak jej dobry humor znika, kiedy zauważa, że zaczynają jej wypadać włosy. Pod wpływem impulsu ona i Katie golą sobie głowy na łyso. Trzeba jeszcze dodać fakt, że Alexa nie chce być w szkole "tą chorą dziewczyną", a jedynie normalną nastolatką, co nie do końca im się udaje.


Jak na sitom przystało, ich rodziny to jeden wielki chaos. Rodzice Alexy to nadopiekuńcza matka Lori oraz wiecznie zabiegany ojciec, który kocha swoją pracę, Dave. Katie też nie ma lekko, ponieważ mieszka jedynie z mamą, która szuka oszczędności gdzie tylko się da. Do tego wspomniani bracia. Lucas jest swego rodzaju Narcyzem, który kocha swój wygląd, a Jack... Cóż... Dość często to on powoduje problemy w domu.
Na pierwszy rzut oka to typowa młodzieżówka, gdzie losy bohaterek ograniczają się do życia szkolnego i domowego. Poniekąd to racje, ale jest jeden kluczowy szczegół. Choroba Alexy. Jak dla mnie, to właśnie ona napędza ten serial. Wiele sytuacji stworzonych jest przez nią, to właśnie oka komplikuje na pozór spokojne życie rodziny i to właśnie ona sprawia, że życie układa się na nowo. Co najfajniejsze, białaczka nie jest tutaj pokazana powierzchownie, to znaczy "ojej, ona jest chora, zapomnijmy o tym na prawie cały serial, wykorzystując chorobę tylko w niektórych momentach", lecz jest pokazana prawda. Przez cały czas każdy powtarzał Alexie, że nie może się przemęczać, że musi na siebie uważać i to nie było czcze mówienie, ale wręcz przymuszanie jej do odpoczynku. Kolejnym plusem była przewrażliwiona matka. Dlaczego? Ponieważ która kobieta nie jest przewrażliwiona, kiedy jej dziecko może umrzeć? Chyba żadna. I właśnie mając taką postawę genialnie wykorzystali tą matczyną miłość. Był epizod, gdzie Alexa sprawdzała na jak wiele może może sobie pozwolić, a reakcja i wytłumaczenie Lori były tak rzeczywiste, że aż chwyciły mnie za serce. Naprawdę.


Jeśli chodzi o główne bohaterki, to jestem nimi oczarowana. Znaczy się, owszem, są głupiutkie, nieodpowiedzialne i robią rzeczy, które normalni ludzie by nie zrobili, ale z drugiej strony mają swoją osobowość, mają charakter, nie są płaskie. Alexa jest typem sportowca, który koc ha koszykówkę i chciałby się załapać do drużyny szkolnej, a Katie to raczej mózg tej paczki. Te przeciwieństwa sprawiają, że na problemy patrzy się z dwóch różnych perspektyw, nie mamy przedstawionego tylko jednego toku myślenia. Tak samo więź między dziewczynami jest pokazana prawdziwie. Nie zawsze się ze sobą zgadzają, czasami robią coś wbrew drugiej, mając na celu jej dobro, ale koniec końców i tak się rozumieją, wiedzą, dlaczego postąpiły tak, a nie inaczej. I to jest piękne.


Sam serial jest dla mnie jak najbardziej na plus i warto go obejrzeć. Czasami był aż za bardzo przerysowany, ale dało się to znieść. Wynagradzało mi to przedstawienie choroby, o czym wspomniałam wyżej. Szczerze? Jak najwięcej młodych osób powinno obejrzeć ten serial by mieli minimalne pojęcie o białaczce, ponieważ wiele ludzi nic o niej nie wie, nie wie jak się zachować wobec takiej osoby, nie wie na co chora może sobie pozwolić i na co uważać. A skoro jest to w luźny sposób przedstawione, to może młodzi by się czegoś nauczyli? Chciałabym. Mówiąc szczerze, mam te ćwierć wieku i do teraz czułam się nieswojo w myślą o jakiejkolwiek odmianie raka. Nie lubię naukowego bełkotu (zignorujmy, że przez 5 lat uczyłam się tylko naukowego bełkotu, to była matma, a nie biologia czy medycyna!), dlatego ten serial był dla mnie szokującym odkryciem, który pokochałam. Tak sobie myślę, że współczesne seriale dla nastolatek są dość płytkie, ich przesłania skupiają się głównie na "Uwierz w siebie/marzenia! Dojdziesz daleko!", "Prawdziwa przyjaźń przetrwa wszystko" czy też "Nie poddawaj się!" co można podpiąć pod każdy serial, nawet najdurniejszy, a tutaj trafiłam na coś głębokiego, a zarazem przyjemnie podanego. Jak już usiadłam do oglądania, to cały sezon podszedł w jeden dzień. Dzięki Ci tato za Netflixa! Nie wynudziłam się ani chwili, wręcz przeciwnie! Spędziłam naprawę bardzo, ale to bardzo miły czas. I co najważniejsze, nie robiłam nic innego, tylko oglądałam. To ważne, ponieważ seriale zazwyczaj oglądam przy pracach domowych jak sprzątanie, prasowanie czy obieranie ziemniaków. Tak więc serial zdecydowanie warto obejrzeć.